Wchodzę ze znajomymi na stołówkę, która jest już przesiąknięta wygłodniałym tłumem, próbującym usilnie dostać się do jedzenia. Zatrzymaliśmy się za progiem. Nasz stolik jest wolny, jak zawsze, czeka na nas. Dylan trzyma mnie za rękę jakby się bał, że zaraz ucieknę i nigdy nie wrócę. Ale czego się boi?
Nie mam pojęcia.
Trójka elfów idzie za nami, a Jacob i Sean wleką się na samym końcu, wyraźnie znudzeni panującym tu klimatem. Kątem oka dostrzegam, że co jakiś czas wymieniają pomiędzy sobą jakieś pojedyncze wyrazy. Staram się unikać Hale'a, co pewnie już zauważył, ale wciąż milczy. Widocznie on również nie chce o niczym rozmawiać... Nasza ostatnia wymiana zdań była zbyt dziwna i prywatna, by teraz udawać, że wszystko jest okey. Bo nie jest. Moje zachowanie tamtej nocy było dziwne i niewytłumaczalne, bałam się tego, co może się stać. Ale potem dotarło do mnie, że to tylko chwilowe.
Kocham Dylana i będę go kochać, nie ważne co się stanie. Sean nigdy nie miał i nie ma większego znaczenia. Nie mam ochoty z nim rozmawiać... Po namyśle stwierdzam, iż odrzuca mnie nawet to, że wtedy wykonał to zadanie Laili. Kto wie? Może teraz leżałabym bezwładnie pokryta warstwą ziemi, a na niej byłyby więdnące kwiaty?
- To my pójdziemy po jedzenie, a wy dziewczyny idźcie do stolika - słyszę wyraźny głos Dylana, który wybudza mnie z myśli. Mrugam kilkakrotnie i spoglądam na niego, wysilając się na choćby półuśmiech. -Tobie to co zawsze, prawda słońce?
Dostrzegam, jak Sean prycha bezgłośnie.
- Lydia?
No tak, zagapiłam się na tego palanta.
- Tak, to co zwykle - odpowiadam, chwytam Rosalie za rękę i ciągnę w stronę stolika. Jak najdalej od chłopaków, jak tylko mogę w tym momencie.
Kiedy siadamy już na drewnianej profilowanej ławce, nieco się uspokajam i właśnie zdaję sobie sprawę, jak bardzo emocje przejmują nade mną kontrolę. Teraz tylko czekam, aż przyjaciółka zacznie swój wykład pt. "Co się z tobą dzieje?". Ale ja nie znam odpowiedzi. Czy ktokolwiek zna? Nie wiem dlaczego się tak czuję i zachowuję, nie potrafię ubrać tego w słowa, ale to za bardzo rzuca się w oczy.
Obracam się do stołu i wykładam na nim ręce od łokci do dłoni, po czym chowam w nich twarz. Wzdycham ciężko i marzę tylko o tym, by wrócić do swojego pokoju, zamknąć się na wszystkie możliwe sposoby i pójść spać. Ale nie będzie mi dane.
- Lydia...
- Nawet nie zaczynaj. - Uprzedzam ją, gdyż doskonale wiem co powie. Najzabawniejsze jest chyba to, że nawet nie podniosłam głowy. - Przerabiałyśmy ten temat już chyba milion razy... i mam go serdecznie dość. Nigdy nic nowego nie wnosi do mojego nadzwyczajnego życia. Nawet nic nie zmienia.
Z wnętrza elfki wydarł się jęk.
- Co cię łączy z Seanem?
Wysiliłam się i podniosłam, by zaraz spojrzeć w stronę męskiej części towarzystwa. Hale stoi z moim chłopakiem i wymieniają się wzajemnie zdaniami. Zdaje się, że rozmawiają o czymś przyjemnym, bo obaj co jakiś czas się uśmiechają. Mimowolnie na moich ustach maluje się słodki uśmiech.
Do momentu, kiedy Jacob przyłapuje mnie na gapieniu się na dwóch przystojniaków i kręci głową ze śmiechem. No tak, wpadłam... Nawet nie wspomnę, że natychmiast odwróciłam wzrok.
- Nienawiść - dukam do Rose.
- Mhm.. Więc pozwól, że spytam Seana. - Dziewczyna wstaje z ławki, a przynajmniej próbuje, gdyż chwytam ją za rękę i ciągnę w dół.
- Szantażystka.
- Ale za to jaka cwana.
- Słuchaj...
Nie kończę, ponieważ piątka chłopaków przysiada się do stolika. Zbywam przyjaciółkę znaczącym spojrzeniem, a ta w mig odpuszcza, wiedząc, że przy nich nic nie powiem. Dylan podsuwa mi tackę z sałatką i sokiem pod nos, a sam zajmuje miejsce tuż obok. Posyłam mu niewinny uśmiech i chwytam widelec w dłoń.
- To jak tam twoje lekcje z Lailą, Lydia? Dzieje się coś ciekawego, czy ciągle musisz siedzieć w książkach? - Nieruchomieję.
Naprawdę? Niech mi ktoś przypomni, żebym zabiła Dereka przy najbliższej okazji!
Unoszę wzrok, by spojrzeć na rozweselonego elfa. Potem czuję na sobie nikłe, ale wystarczająco intensywne spojrzenie Hale'a. Wystarczająco, bo zbyt szybko robi mi się ciepło.
- A no wiesz... nudy.
- My strzelamy z łuku - wtrąca się Aiden. - Może wpadniesz do nas jak będziesz miała chwilę?
- Może kiedyś.
- Kochanie, co ty taka jakaś nieswoja jesteś?
Przewracam nerwowo oczami. Naprawdę zaczynam mieć dość ich irytujących pytań. Mam wrażenie, że Rose również, bo gapi się tępo na swój talerz i przebiera sałatkę widelcem.
I znowu przed oczami mam ten obraz... kiedy byliśmy w lesie...
Pokryci taflą wody.
A nad nami rozgwieżdżone niebo,
W oczach ogień,
W sercu walka.
Kiedy to się, do cholery, skończy?
Przygryzam dolną wargę niemal do stopnia, kiedy po lekkim naciśnięciu zacznie krwawić. Nie mogę tu zostać. Nie potrafię siedzieć bezczynnie i udawać, że wszystko jest w porządku, bo nie jest! Ze mną nie jest w porządku. Oblewam wszystkich nikłym, lekko poddenerwowanym spojrzeniem i odsuwam od siebie jedzenie.
- Mam coś do zrobienia... Wybaczcie.
Wstaję i szybkim krokiem wychodzę ze stołówki. Zatrzymuję się jednak przy pierwszej lepszej ścianie i opieram się o nią, by zaczerpnąć powietrza.
Znajduję sobie idealne miejsce w drewnianym domku, daleko od szkoły, daleko od ludzi, ale za to blisko do morza. Kiedyś Pearl mi go pokazała, z wyraźnym pozwoleniem na przebywanie tu. Dyrektorka niegdyś miała tu swoją pracownię, gdzie myślała, robiła eliksiry, opanowywała zaklęcia. Dziś to tylko pusta chata z marnym wyglądem. Kiedy weszłam do środka wszędzie były pajęczyny. Natknęłam się nawet na kilka pająków, co - nie powiem - trochę mnie zniechęciło. Ale przecież od czego mam moc?
Oczywiście najpierw musiałam wziąć miotłę i trochę tu pozmiatać. Potem tylko trochę pomachałam rękami i wywiałam stąd wszystkie brudy... Nie chcę wiedzieć, jak wyglądało to od zewnątrz. Chwilę później jeszcze przetarłam wszystko jakąś szmatką, która potem wylądowała w jakimś ciemnym zakamarku domu.
Godzinę później mogłam lepiej przyjrzeć się zdobyczom czarodziejki. Mam na myśli pokaźne zestawy ksiąg z zaklęciami, z teoriami, sekretami, która powinna znać każda mroczna. Domek - szczerze mówiąc - nie jest wcale duży. Zaraz przy drzwiach mieszczą się dwa ogromne regały z książkami, dalej są szklane drzwi - dziwne, że ich nie wywiało, podczas ostatniej burzy -, a dalej szerokie, zakurzone biurko, przy którym stoi stary fotel obrotowy. Ostatnim ważniejszym plusem było takie duże coś, gdzie podobno można wytwarzać eliksiry.
Sama nie wiem, nie znam się na tym.
Ostatnią i chyba najdziwniejszą rzeczą w tym drewnianym domku jest duża, okrągła belka stojąca w samym centrum pomieszczenia. Chcielibyście zobaczyć moją minę, kiedy weszłam tu pierwszy raz. Zapewniam, była nieziemska. Ale ostatecznie stwierdziłam, że wygląda całkiem dobrze w tym miejscu - tego trzymam się do dziś.
Teraz siedzę na fotelu przy biurku i przeglądam jedną ze starych - jak ta wyspa - magicznych ksiąg. Na pierwszy rzut oka widać, że jest unikalna. Niektóre litery pobłyskują co jakiś czas czymś fioletowym, a strony są niezwykle starannie wyrobione, pomimo swoich lat. Jestem pewna, że Laila nigdy nie widziała tej księgi na oczy i pewnie dobrze bym zrobiła, pokazując jej ją, ale wcale nie jestem pewna tej myśli. Może to po prostu nie jest dla wszystkich?
Nie żebym była jakaś wyjątkowa, ale jednak chciałabym, żeby to było moje miejsce, w którym mogłabym ukryć się przed światem.
Nagle spotykam znany mi rysunek, taki sam, jaki pokazywała mi Rose. Nazwała go "Pakt z diabłem" w co bardzo szybko uwierzyłam. Kto by nie uwierzył? Ta elfka wie wszystko o wszystkim, nie ma rzeczy, której by nie kojarzyła choćby z rysunków. Ale akurat ten przedstawia kobietę oplątaną cierniem, wokół której aż roi się od ciemnego dymu. Ma bardzo ciemne, wręcz przerażające oczy, a patrzy akurat na mnie, więc cóż... Pod spodem widnieje długi napis, ale nie potrafię go odczytać, gdyż nigdy wcześniej nie widziałam takich liter. Inny język.
Słyszę kroki. Ktoś chwyta za klamkę, więc natychmiast zamykam księgę i rzucam ją gdzieś w kąt. Potem szybko dukam dwa słowa i książka znika... Kocham zaklęcie niewidzialności. Czasami chciałabym go używać całymi dniami, ale ludzie zaczęliby coś podejrzewać. To dopiero są lisy wredne, wścibskie.
Okręcam się na fotelu w kierunku drzwi i widzę czarne sportowe buty przekraczające próg "mojego" domku. Dosłownie dwie sekundy później zza drzwi wyłania się Dylan. Kamień spada mi z serca. Bałam się, że to Sean i znowu będziemy musieli drążyć ten denerwujący temat. Chłopak posyła mi uśmiech, rozglądając się po wnętrzu.
- Jak mnie tu znalazłeś? - pytam nieco zmieszana. Nie spodziewałam się gości, a już na pewno nie jego. Ani żadnego innego chłopaka... Co najwyżej Rose. - Nikomu nie mówiłam gdzie idę.
- To prawda.
- Więc?
- Czarodzieje mają w sobie coś takiego, że kiedy chcą, czują jak daleko jest ktoś, kogo szukają, albo za kim tęsknią. Czujemy też, jeśli z tym kimś dzieje się coś złego. - Szatyn podchodzi do mnie, więc wstaję i wysilam się na półuśmiech.
- A emocje? Oprócz strachu? - dopytuję, by mieć pewność.
- Nie czuję twoich emocji, Lydia... Po prostu mam przeczucie jakby coś mnie informowało, że jesteś w niebezpieczeństwie. Tak mam tylko wtedy, kiedy ktoś dużo dla mnie znaczy...
Black muska delikatnie moje usta, a w międzyczasie słodko się uśmiecha. Odwzajemniam pocałunek, opuszkami palców dotykając dołu jego kości policzkowych, podczas gdy Dylan obejmuje mnie w talii.
Od kiedy on jest taki romantyczny i delikatny?
- Rozumiem... - dukam cicho po naszym oderwaniu.
- Co tu robisz? - słyszę po chwili.
- Ew, myślę. Chciałam pobyć sama przez jakiś czas.
- Jakiś czas? - Unosi brwi w geście zdziwienia. - Lydia, minęły trzy godziny od twojego zniknięcia w stołówce. Wszyscy się zastanawiamy, co się stało, że tak wybiegłaś.
Zdecydowanie nikt nie chce wiedzieć, co się stało.
Rose wie, ale jestem pewna, że nie piśnie ani słówka.
- To nic - mruczę, siadając na fotelu. - Po prostu źle się poczułam i chciałam się przewietrzyć.
- Nie wróciłaś na zajęcia. - Dlaczego on jest taki dociekliwy?
- Nie miałam ochoty... Skończyliśmy ten wywiad?
Nie ukrywam swojego zniecierpliwienia, a przede wszystkim rosnącego poczucia irytacji. Dylan reaguje dopiero po chwili i odpowiada:
- T-tak.
- Świetnie. W takim razie gdzie są chłopaki? - Taktycznie zmieniam temat.
- Gdzieś w lesie. Elfy mają teraz trening, a mroczni... no wiesz, ćwiczą panowanie nad żywiołami.
Dylan wydaje się zainteresowany domkiem, gdyż cały czas zatrzymuje na czymś wzrok i twardo się temu przygląda.
- A ty nie ćwiczysz?
- Właśnie miałem iść ćwiczyć, chciałem tylko sprawdzić jak się czujesz. Ale chyba dobrze, więc nie będę przeszkadzał w nauce, czy cokolwiek innego robisz.
Chłopak przytula mnie mocno po tym, jak wstaję z krzesła i całuje w policzek. Podczas kiedy tak mnie przytula widzę przez jego ramię sylwetkę Seana. Czai się w zaroślach, jakby czekał na swoją kolej. Minę ma nieprzejrzystą, ale jestem w stanie stwierdzić, że kpi sobie z tego, co robi mój chłopak. Mocniej wtulam się w Dylana.
- Ciekawe.
Ten cholerny, dziki, niebezpieczny, ale zmysłowy głos dobiega do moich uszu niczym wygłodniały tygrys, chcący upolować sobie obiad. Jeszcze przed wyjściem Blacka zrobiło się ciemno. Skończyłam rozstawiać świece w różnych częściach domku i spoglądając prosto w oczy tego demona, zapalam je jednym gestem dłoni. Na dodatek ze zwycięskim uśmiechem.
Ale co ja właściwie wygrałam?
Też pytanie.
- Czego chcesz?
- Niczego szczególnego. - Szatyn wzrusza ramionami i rozgląda się po pomieszczeniu.
- Szedłeś za Dylanem? - pytam karcąco.
- Nie musiałem...
W tej właśnie sekundzie zamieram w bezruchu. Ma przez to na myśli co, śledził mnie? Błagam, niech nie chodzi o te całe pieprzone więzi i uczucia czarowników, które właściwie czasami przypominają mi te wyostrzone elfie zmysły. Obracam się na pięcie, tym samym opierając ręce o biurko za moimi plecami. Sean jest niewzruszony, kiedy mierzę go wątpliwym spojrzeniem.
- Dlaczego wyszłaś? Boisz się o czymś mówić? a może wspominać niektóre momenty? Wspomnienia, które trzymasz głęboko w sobie i nie chcesz pozwolić, by ktokolwiek się dowiedział, ale po co... Przecież to nic nie zmieni pomiędz...
- Przestań - warczę.
Sean unosi brew.
- Dlaczego? - Zakłada ręce na piersi i oblewa mnie dumnym spojrzeniem. - Myślałem, że jesteś lepsza w te klocki.
- Nie wiesz jaka jestem i nigdy się nie dowiesz, bo jesteś tylko...
- No kim jestem? - Uśmiecha się łobuzersko, ale wciąż dumnie. - No... - Podchodzi do mnie bardzo powoli. - Wykrztuś to z siebie.
Odsuwam się nieco, gdy nasze ciała dzielą dziesiątki centymetrów - to wystarczająco dużo, jak na niego. Ale zaraz myślę, by jakoś to wykorzystać, dla swoich celów. Zatapiam w jego oczach wściekłe spojrzenie, bo gdybym tylko chciała, mogłabym powalić go na kolana.
Dlaczego wcale tego nie chcę?
Sprytnie zbliżam się do jego twarzy, ale zjeżdżam nieco w bok, by dotrzeć wystarczająco blisko jego ucha. Jego zapach mnie obezwładnia, ale też jeszcze bardziej przekonuje do pewności siebie.
- Potworem - szepczę cichutko. - Jesteś tylko cholernym potworem, zdolnym do wszystkiego... bo nie zależy ci na niczym, poza sobą. Co, jeśli nie ludzkie życie ma dla ciebie znaczenie?
- Mówisz, jakbym komuś zrobił krzywdę... Ale spokojnie, to dopiero esencja mojego charakteru. Dowiesz się więcej, a twoje zdanie o mnie będzie się pogarszać z dnia na dzień. Z godziny na godzinę - słyszę. - Ale powiedz mi lepiej, jak to jest uciekać przed samą sobą i nie panować nad emocjami. Trudna sztuka, hmm?
Palant.
Idiota.
Nienawidzę go.
Oddalam się nieco, by spojrzeć w jego mroczne oczy.
Co jeśli nienawiść to tylko maska, pod którą kryje się milion innych uczuć, jakich nie jestem w stanie pojąć? Bo każdy z nas jest tylko żywą istotą zdolną do miłości, nienawiści, przyjaźni. W oczach każdego z nas kryje się pewna tajemnica... ale On skrywa ich dziesiątki. Może właśnie to sprawia, że jest tak magnetyzujący?
Nie dotykamy się w żaden sposób, a jednak szatyn jest blisko.
Nagle drzwi się otwierają, a do środka wpada zdyszana Rose. Nie przyglądam się jej za bardzo, bo wciąż mierzę się wzrokiem z przystojnym czarodziejem, którego wizyta mojej przyjaciółki wcale nie interesuje. Dziewczyna opiera się zmęczona o drzwi, które wcześniej zamyka z pomocą wiatru...
- Lepiej będzie - spuszczam nieco głowę - jeśli nie będziesz przychodził. Nie będziemy rozmawiać, nie będziemy siebie nawzajem dobijać... - I znów na niego patrzę. - Nie będziemy robić sobie problemów.
- Odpowiedz. - To nie jest prośba.
- Sean... - Wzdycham. - Wyjdź.
Chłopak znika, a po nim pozostaje czarny dym. Ale wcześniej jeszcze daje mi znak, że tak czy inaczej udzielę mu tej odpowiedzi...
Opadam na fotel wypruta z sił i chowam twarz w dłoniach. Rose chyba nie czuła się zbyt dobrze podczas tego przedstawienia, ale zaraz rusza w moim kierunku.
- Chcę wiedzieć? - Słyszę, na co tylko kręcę głową. - No dobra, to po co miałam przyjść?
- Pięć minut przerwy - proszę cicho.
Wow... Kochanie, rozdział cudowny 💖
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko odzyskam lapka...
Dalej #TEAMSEANANDDYLAN 😘
Kocham,
Kerry aka Kercia aka Paw aka Ludź aka Małpa
Cudeńko <3
OdpowiedzUsuńCiekawe opisy. Podoba mi się =3
OdpowiedzUsuńHmm, czarodziej. Ciekawie.
Czekam na następny rozdział :-)