Cała wyspę otula mrok nocy i miliony pięknych gwiazd. Idę
przez las, co jakiś czas zahaczając dotykiem korę drzew. Z oddali widzę
poruszające się postaci. Sylwetki migające pomiędzy światłem odbijającym się w
tafli wody. Idę, nie zatrzymując się. Wiem, że na mnie czekają. Widzę Jacoba,
Dereka, Aiden’a, Rose i Dylana, chodzących wokół drewien na ognisko. Ten drugi
wciąż pojawia się i znika w głębinach lasu. Chodzi po drewno. Przystaję na
chwilę wśród cieni drzew, gdzie nikt mnie nie zauważy. Oglądam, jak Rosalie i
Jacob śmieją się, a Dylan im wtóruje. Myślę, że to świetne. Wszyscy tak dobrze
się dogadujemy… No cóż, nie wszyscy.
- Piękny obraz, nie sądzisz? – Słyszę cichy pomruk przy
uchu, a serce podchodzi mi do gardła. – Tacy szczęśliwi i weseli. Będziecie
mieli świetnie wspomnienia z tego wieczoru.
- Ciebie nie będzie? – szepczę, obracając się do niego.
Żałuję tego, kiedy okazuje się, że nasze twarze dzielą
centymetry. Sean nie uśmiecha się, ale lustruje moją twarz od góry do dołu, aż
w końcu zatrzymuje się na oczach. Z trudem przełykam ślinę i odrywam od niego
wzrok. Już nie chodzi tu tylko o niego. Chodzi o Dylana, który będzie zazdrosny
jak się dowie – o ile się dowie. Chodzi o to, że i tak już czuję, jakbym go
zdradzała z jego najlepszym przyjacielem. Nie mogę i nie potrafię racjonalnie
myśleć, kiedy Hale jest w pobliżu. Nie wiem co on ze mną robi, ale pragnę by
przestał, bo żadnemu z nas nie wyjdzie to na dobre.
- Nie sądzę, żebym był dobrym towarzystwem dla was.
- To twoi przyjaciele. Nie bądź taki krytyczny.
- Wszystko jest dobrze, kiedy nie ma mnie przy tobie –
mówi cicho. Jedno konkretne zdanie i znów na niego spoglądam. – Kiedy jestem,
robisz się nerwowa i nie chcesz z nikim rozmawiać. Rozumiem to, Lydia. Zbyt
wiele wrażeń, jak na jeden dzień.
- Więc chodzi o mnie. – Wzdycham. – Słuchaj, zapomnijmy o
tym wszystkim, okay? Dylan na pewno chciałby żebyś tam był. Jacob i Derek z
resztą też.
Chłopak przewraca oczyma.
- Nie chcę, żebyś czuła się niezręcznie. Widzę i czuję
wszystko, co tylko chcę, więc nie powiesz mi, że się mylę. – Przechyla nieco
głowę i zmusza mnie, bym spojrzała mu w oczy. Nie uśmiecha się. Nie jest dumny
ani nazbyt pewny siebie. Jest po prostu szczery. – Lepiej dla nas obojga,
jeżeli się nie pojawię.
Kręcę przecząco głową. Sean wzbudza we mnie mieszane
uczucia. W jednej sekundzie czuję przelewające się przeze mnie poczucie winy,
bo nie będzie go tam przeze mnie, a z drugiej strony tak bardzo pragnę, żeby
został i poszedł tam bawić się tak, jak wszyscy powinniśmy. Ale w jednym ma
rację: nie potrafię na niego nie patrzeć i jednocześnie nie pamiętać o
wszystkim, co we mnie wzbudza. O euforii, nutce dramatyzmu, może nawet
niebezpieczeństwa i jednocześnie chęci bycia blisko niego.
To chore. Powinnam myśleć w ten sposób o Dylanie, nie o
jego PRZYJACIELU. Ale nie potrafię! Nie potrafię wybić sobie Sean’a z głowy, bo
on sam nie chce odejść. Dlatego się nienawidzę, za to, że samymi myślami
zdradzam swojego chłopaka.
Teraz patrzę na Hale’a i zagryzam dolną wargę. Jego
widok, zapach, głos… to wszystko po prostu strasznie miesza mi w głowie,
obezwładnia.
- Sean… - szepczę i spoglądam w jego dzikie oczy. –
Musisz tam być. Nie dla mnie i nie przeze mnie. Musisz tam być dla Dylana i
całej reszty. Nawet jeśli tego nie widzisz, oni cię potrzebują i na pewno
oczekują. To prawda, że ja zachowuję się dziwnie, ale obiecuję, że dzisiejszego
wieczoru wszystko będzie normalnie.
Chłopak zastanawia się przez chwilę, rozglądając się po
dziczy wokół nas. W końcu wraca wzrokiem do mojej osoby, a jego usta
wykrzywiają się w lisim uśmiechu.
- Obyś się nie myliła – szepcze mi do ucha, a dwie
sekundy później czuję jego gorące usta na swoim policzku. To miejsce na mojej
skórze niemal pali żywym ogniem, dlatego na moment przestaję oddychać.
Potem wcale się nie odsuwa, tylko spogląda mi w oczy, a
na jego twarzy wciąż dostrzegam cień szatańskiego uśmiechu. Chłopak taksuje
mnie wzrokiem i idzie w stronę przyjaciół. Zostawia mnie samą w środku lasu
pełną zmieszanych uczuć i zdezorientowania.
To
zdecydowanie nie jest dobry początek mojej samokontroli.
Kilka minut później ruszam się z miejsca 1) musiałam
odczekać, żeby nic sobie nie pomyśleli 2) ochłonąć też musiałam. Kiedy dochodzę
na plażę, widzę roześmiane towarzystwo nad nierozpalonymi drewnami. Dylan wita
mnie stęsknionym spojrzeniem, natomiast Sean kucając przed tymi drewnami,
posyła mi łobuzerski, dumny uśmiech. Jeszcze trochę, a naprawdę pożałuję, że go
namówiłam na ten wieczór.
Chwilę później Black otacza mnie swoimi ramionami i mocno
przyciska do siebie. Mimowolnie na mojej twarzy pojawia się radosny uśmiech,
kiedy czuję jego ciepło i zapach. Znów czuję się tak dobrze w jego ramionach.
Kocham go. Wiem to. Dlaczego więc nie potrafię pohamować chęci bycia blisko
Seana?
- Tęskniłem – mruczy mi Dylan do ucha, po czym odsuwa się
delikatnie i wpija w moje wargi.
- Ej! Ludzie, potem się będziecie obściskiwać, teraz
zapraszamy do ogniska.
Śmieję się.
- Przecież to nie ognisko, Derek. To tylko sterta drewna
– mówię, idąc z szatynem w stronę elfa. – Nie stać was na ogień?
Derek patrzy na mnie z politowaniem. Odpowiadam mu
wesołym uśmiechem.
- Od tego mamy was, kołki. Potraficie stworzyć niegasnący
ogień?
- A kto go potem zgasi, jak będzie trzeba, co geniuszu? –
prycham.
- No jak to kto- podśmiechuje Rozalie pod nosem –
wy. – Wskazuje na mnie, Jacoba, Dylana i
Sean’a.
- Póki co, mogę ci stworzyć normalny ogień – oznajmiam.
Pstrykam palcami. Pojawia się latająca smuga ognia przy
moich palcach i ciskam nią w rozłożone drewna. Ogień wybucha niczym bomba i
tworzy gorącą bramę pomiędzy mną i Seanem. Odnajduję jego intensywne spojrzenie
pomiędzy płomieniami. Nad nami są tylko gwiazdy. Jasne niebo przykryła ciemna
szata, która sprawia, że w blasku ognia, Sean Hale zdaje się być seksowniejszy
przystojniejszy niż zwykle. Nie mogę o tym myśleć…
Oni bawią się w najlepsze, nie patrzą na to, czy komuś
chce się spać – choć takiej osoby chyba tu nie ma – tylko po prostu cieszą się
chwilą. Co rusz ktoś wybucha niepohamowanym śmiechem, albo szeroko się
uśmiecha. Nawet Sean, będąc tak samolubnym, egoistycznym i zamkniętym w sobie
draniem, potrafi się śmiać i bawić. Wszyscy cieszą się, że Sean do nas
dołączył. Dziękuję Bogu za to, że nie wiedzą dzięki komu on tu jest i jakim
kosztem. Ja w ramionach Dylana nie bawię się tak dobrze. Nie, żeby było coś z
nie tak z tym, że mnie obejmuje, ale jakoś tak nie potrafię się rozluźnić i
spojrzeć na wszystko z innej strony. Lada chwila wyspa może zrównać się z
nicością, pochłonie ją mrok i wszyscy zginiemy, ale oni przynajmniej umrą
uśmiechnięci. Derek i Rose siedzą dziwnie blisko siebie, zauważam jak co jakiś
czas na siebie zerkają, albo rozmawiają, jakby odłączeni. Ale cóż, to wciąż
Derek, który zawsze jest – musi być – w centrum uwagi, więc większość swojej
skupia na robieniu z siebie nadwornego błazna.
- Podoba mi się ten pomysł! Musimy go kiedyś wykorzystać!
– wykrzykuje Jacob do Dylana i obaj wybuchają śmiechem.
Nawet nie wiem, z czego się tak cieszą. Zupełnie
przypadkiem zerkam w stronę Sean’a. Siedzi na pniu drzewa wpatrzony w ogień,
jakby czegoś w nim szukał. I ja sobie coś uświadamiam. On jest dla mnie jak
ogień: niebezpieczny i tajemniczy, ale piękny; źródło prawdziwej krzywdy i
przyjemnego ciepła; potrafi zadbać życie, ale kiedy się postara, także o nie
zadbać.
Dochodzi czwarta nad ranem, za godzinę zacznie świtać.
Większość moich przyjaciół już padła trupem przed ogniskiem, zrobili sobie
drzemkę na piasku i przytomność odzyskają dopiero jak pan Thomas wpadnie z
dziennikiem w ręku i zacznie krzyczeć, żeby robili pompki. To zupełnie w jego
stylu, choć jest chyba jednym z najlepszych nauczycieli w tej budzie. Mówiąc
„większość moich przyjaciół” mam na myśli fakt, że chyba tylko ja jestem
przytomna. Sean zmył się godzinę temu, a Dylan padł zaraz po tym, jak stracił
go z pola widzenia.
Siedzę spokojnie na pniu i ogrzewam sobie dłonie przy
ogniu, który wciąż się trzyma tylko dzięki mojej i Dylana inicjatywie. Nie chce
mi się spać, sama nie wiem dlaczego, skoro mnie ten wieczór najmniej bawił.
Hale miał rację. Kiedy on jest w pobliżu, ja nie zachowuję się jak zwykle, nie
potrafię być wyluzowana i roześmiana, bo zbyt łatwo mnie rozprasza.
Wzdycham smutno.
Za chwilę widzę Sean’a na molo, patrzy w tę stronę z
wyraźnym zaskoczeniem i kiwa głową, bym do niego podeszła. Unoszę brwi i
zaczynam się zastanawiać, czy to dobry pomysł. Rozglądnąwszy się wokół
stwierdzam, że lepszego i tak nie mam. Jednym ruchem ręki gaszę ogień i
podnoszę się z pnia. Odczuwam lekki ból w okolicach nóg. Bolą mnie mięśnie, bo
zbyt długo siedziałam. To zdecydowanie był dobry pomysł. Muszę rozprostować
kości i wreszcie zacząć coś robić, skoro i tak nie mam zamiaru spać dzisiaj.
Dojście do niego zajmuje mi nie więcej niż dwie minuty.
- Co tu robisz? – Mój głos jest niewyraźny. Mało się
odzywałam.
Przystaję u boku Sean’a i spoglądam w horyzont. Na niebie
wciąż królują gwiazdy, ale za moment powinno świtać. Uwielbiam widok
wschodzącego i zachodzącego słońca.
- Byłaś strasznie przybita i niewyraźna – oznajmia
bezceremonialnie, patrząc na mnie jak na męczennika.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie – mówię nie
patrząc na niego i krzyżuję ręce na piersi.
Sean wzdycha.
- Odpuściłem sobie siedzenie tam do rana, bo zaraz i tak
wszyscy padli i niepotrzebnie zmarnowałbym czas. Dziwię się, że ty zdołałaś
wysiedzieć do samego końca i nie zasnąć na kolanach Dylana jak Rose.
Rozalie zasnęła zaraz po Jacobie i ułożyła się na jego
brzuchu. Nikt nie komentował, bo i tak wiedzieli, ze skończą podobnie.
Popatrzyliśmy tylko po sobie i wzruszyliśmy ramionami. Derek nawet się zaśmiał,
jak zobaczył śpiącą elfkę. Bezceremonialnie stwierdził, że słodko wygląda jak
śpi. Tego też nie skomentowałam, tylko się uśmiechnęłam. On też był zmęczony.
- To żaden wyczyn.
- Lydia – Łapię jego wzrok na sobie. Lustruje mi twarz. –
co się z tobą dzieje? Wydawałaś się być taka nieobecna. To przeze mnie? Jeśli
tak to…
Wcinam mu się w słowo.
- Mówisz, jakbyś wiedział jak zachowuję się na co dzień.
Nie wiesz, Sean. Proszę, nie drąż tematu, bo nie ty pierwszy próbujesz i
jeszcze nikomu się nie udało – mówię zażenowana, mój głos jest nieco ochrypły,
ale zdecydowany.
Chłopak patrzy na mnie, na morze, na wschodzące słońce i
znowu na mnie. Nie wiem, jak mam się czuć i co robić, a to nienormalne z mojej
strony. Dlaczego przebywanie z Jake’iem i Derekiem jest dla mnie proste, a z
Sean’em już nie. Zachodzę w głowę, ale – jak zawsze – nic to nie daje. Czuję
się w pewnym stopniu bezpieczna i szczęśliwa, będąc tu z nim i patrząc na
wschód słońca. Oboje patrzymy w tamtą stronę, a Sean już nic nie mówi. Możliwe,
że go zgasiłam swoim stwierdzeniem. Wielu ludzi potrafię zbić z pantałyku,
nawet się nie wysilając. Świetnie mi to idzie, w przeciwieństwie do wszystkiego
innego. Kątem oka zerkam na jego skupioną twarz. Szatyn jest przystojny i w tej
kwestii nie będę się okłamywać, bo byłabym w ogromnym błędzie. Widzę wyraźne
rysy jego twarzy, pełne usta, spokojny wzrok, ciemne włosy pnące się ku górze.
Mimowolnie spoglądam też na jego umięśniony tors i zaciśnięte pięści– Sean
skrzyżował ręce na piersi.
Z mojego wnętrza wydobywa się cichy jęk, który nie sposób
zdusić.
Pewnie przy nim prezentuję się okropnie. Mam na sobie
stare spodnie, które kilka dni wcześniej zmieniłam na krótkie dżinsowe
spodenki, używając przy tym parę tępych nożyczek, szary znoszony podkoszulek i
czarną bluzę z rękawami podkasanymi do łokci. Dla dodatkowego obciachu powiem
tylko, że przez tę noc nie było mi dane też zaczesać włosów, ale chyba nie są w
takim złym stanie, skoro Sean jeszcze nie ucieka gdzie pieprz rośnie. Muszę
mieć też podkowy pod oczami i niewyraźny wzrok – to jest nieuniknione. Wyglądam
przy nim jak potwór z Loch Ness, ale chyba się tym nie przejął.
- Piękny widok – odzywam się, choć cisza mi nie
przeszkadza. Wchodzące słońce, rzucające pojedyncze blaski na powierzchnię wody
zdecydowanie zapiera dech. Szkoda tylko, że reszta towarzystwa nie ma okazji
tego widzieć. Odruchowo spoglądam w stronę przyjaciół i zauważam, że nic się
nie zmieniło od mojego odejścia. Wciąż śpią, tyle że Rose przewróciła się na
drugi bok, a Dylan spadł z pni, na których zasnął. Kręcę głową z dezaprobatą, a
równocześnie lekkim rozbawieniem. Sean musiał to zauważyć, bo zerka w tą samą
stronę, a potem na mnie. – Szkoda, że śpią.
- Kiedyś nadrobią stracone widoki.
Obracam się twarzą do niego i patrzę mu w oczy.
- Kiedyś to znaczy kiedy? – jęczę. – W każdym momencie
wyspa może przestać istnieć, a ty mówisz, jakby nic się nie działo. Jesteś taki
jak Dylan. Obaj nie potraficie zrozumieć tego, jak poważna to jest sprawa.
- Rozumiem to. Ale… Lydia, spójrz na mnie. Nie chcę
marnować tego czasu, który pozostał do końca, na myślenie o tym, że lada chwila
może mnie nie być, może nas wszystkich nie być. – Łapie moje ręce i unosi na
wysokość klatki piersiowej, jestem wpatrzona w jego hipnotyzujące oczy, ale
twarz mam jakby z kamienia. Staram się go zrozumieć z całych sił, ale
jednocześnie nie potrafię się skoncentrować. – Ty też nie powinnaś o tym
myśleć, tylko cieszyć się tym, co pozostało.
Chcę odpowiedzieć, ale najpierw zerkam na nasze dłonie,
moje zamknięte w jego. Czarownik szybko pojmuje, o co mi chodzi i zabiera swoje
ręce. Z jednej strony, trochę mi ulżyło, ale z drugiej, chciałabym trwać z nim
w takim stanie i nie czuć wyrzutów sumienia.
- Przepraszam – mruczy, spoglądając w stronę morza.
No i nie wiem, co mam powiedzieć. „Nie musisz, to było
przyjemne”? Czy może wylecieć z tym, że kocham jego najlepszego kumpla, ale
wcale mi to nie przeszkadzało? Lydia, jesteś głupia. Trzeba było od początku
uważać na niego i na siebie przede wszystkim, to nie miałabyś teraz takich
problemów. W końcu głos staje mi w gardle i nic nie mówię, spuszczam wzrok i
zaczynam bawić się palcami u rąk. Słyszę tylko szum morza i to, jak oddycha
Hale. Jest na siebie zły, to moja wina.
- Jeżeli ma cię to pocieszyć – odzywam się w końcu – to
wiedz, że przy tobie wyglądam jak potwór z Loch Ness.
Sean uśmiecha się szeroko, spoglądając na mnie z
zaciekawieniem w oczach. Też się uśmiecham, bo udało mi się zagłuszyć tą
niezręczną ciszę. Tym razem była niezręczna, w powietrzu tliło się tyle
niepewności i poczucia winy. A ja nie lubię czuć się winna ani otępiała.
- Poczucie humoru nie opuszcza cię nawet wtedy, kiedy
wiesz, że to, co robisz jest nieodpowiednie? – Marszczę brwi, Sean znacznie się
zbliża i patrzy na moje usta. – Nie powinnaś tu ze mną być. Twoje miejsce jest
tam, przy Dylanie i Rosalie… Wcale nie wyglądasz jak potwór z Loch Ness, jesteś
piękna, Lydia. A ja mieszam nam obojgu w głowie, co znaczy, że szybko
zapomniałaś o tym, jak strzeliłem w ciebie strzałą, która powaliłaby
niedźwiedzia na łopatki.
Chcąc nie chcąc, przypominam sobie mój ostatni sen z nim
w głównej roli. Z miejsca robi mi się cieplej, przełykam ślinę z trudem i znów
spuszczam wzrok. Nie potrafię myśleć, zapominam nawet jak się oddycha, przez co
mój oddech przestaje być miarowy. Wiem, że jak podniosę głowę, nie uwolnię się
od jego oczu, przegram z samą sobą w tej walce.
Pamiętam tę noc, kiedy strzelił do mnie z łuku i
bezczelnie cieszył się z tego, że moja nauczycielka jest bardzo efektywna w
swojej pracy. Cóż, mnie to nie bawiło, ale teraz, kiedy dzieli nas najwyżej
dwadzieścia centymetrów, już nie jest dla mnie niebezpieczny. W zasadzie: nigdy
nie był. A ja nigdy nie byłam pewniejsza tego, że jestem bezpieczna, ale w
nieodpowiednim towarzystwie.
- I nawet wtedy wydawałeś się taki pewny tego, że mnie
obronisz.
- Nie rób bohatera z człowieka pogrążonego w mroku. –
Jego oddech mnie otula. Mimowolnie, powoli podnoszę wzrok, poniżej jego
obojczyka zauważam kraniec tatuażu, który wcześniej musiał mi jakoś umykać,
albo nigdy nie byłam tak blisko jego ciała.
- Czyli co, nie obroniłbyś mnie?
- Lydia – mruczy jakby zmęczony. Uśmiecham się zwycięsko.
- A tak na marginesie: nie rób piękności z kogoś, kto ma
w pokoju lustro.
Tym razem on posyła mi łobuzerski uśmiech, którego nie
powstydziłby się najprzystojniejszy mężczyzna na świecie; może nawet książę.
Ale ten uśmiech ma w sobie coś dzikiego, tajemniczego. Fascynuje mnie.
- Skoro je masz, to najwyraźniej go nie używasz – oznajmia.
- Przestań.
- Ale co? - A on uśmiecha się jeszcze bardziej. Serce
podskakuje mi do gardła.
Jak się
oddycha?
- Ty już dobrze wiesz co. Po prostu przestań, okay?
Proszę. – Bawi go moje zachowanie, prawie powstrzymuje się od wybuchnięcia
śmiechem, przecież ślepa nie jestem.
- Sęk w tym, że nie wiem – mówi, jak gdyby nigdy nic.
No jasne.
- Ale tak czy inaczej, Dylan skróci mnie o głowę, jeżeli
dowie się, że komplementuję jego dziewczynę i wyprowadzam ją z równowagi. –
Sean odsuwa się ode mnie.
- Komplementujesz? – Unoszę brew. – Nic nie słyszałam.
Sean się śmieje.
- Bardzo zabawne, Lydia. Naprawdę, jesteś mistrzynią w
robieniu z ludzi idiotów.
Wywracam oczyma.
- Przecież ty nie jesteś człowiekiem. Nie starzejesz się,
jednym ruchem ręki potrafisz spowodować deszcz, albo wywołać pożar w lesie.
No i wyglądasz jak grecki Bóg, coś, czego nigdy nie
powiem na głos. Znowu spoglądam w stronę naszych przyjaciół, następnie na
godzinę w telefonie. Już po piątej, a oni szybko nie wstaną. Pierwszą, według
mnie, osobą, która się obudzi będzie Rosalie. Ona nie jest przyzwyczajona do
długiego snu, ale Derek to zupełnie co innego. Na niego zamierzam wylać wiadro
wody, albo – przy lepszych wiatrach – wrzucić go do wody. Na pewno będzie mnie
za to wielbił.
- Ty też nie jesteś człowiekiem – zauważa Sean.
- E tam, mi to pasuje. Przynajmniej na zawsze pozostanę
młoda fizycznie. To duży plus, jeśli jest się dziewczyną o przeciętnym
wyglądzie, zmarszczki wszystko by zniszczyły.
- Dylan powinien dobitnie uświadomić ci, że wcale nie
jesteś przeciętna.
Wzruszam ramionami.
Rozmowa z Sean’em już nie sprawia mi takich trudności nad
opanowaniem siebie i swoich emocji. Wydaje mi się, że z czasem jest lepiej i
już nie muszę zwracać takiej uwagi na swoje zachowanie. Mówię co chcę i robię
co chcę, póki jesteśmy sami. W towarzystwie jest to znacznie trudniejsze, niż
mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Sean jest czymś w rodzaju zakazanego
owocu, który (spróbowany) przynosi więcej szkody, niż mogłabym się spodziewać.
- Stara się – rzucam obojętnie, po czym siadam na molo.
Hale robi to samo i zaraz widzę go u swojego boku, nawet czuję, bo nasze ręce
czasami się stykają.
- A swoją drogą, Rose jest bardzo zła, za to, że mieszam
ci w głowie? – Zaskakuje mnie tym pytaniem. Nie sądziłam, że obchodzi go zdanie
mojej przyjaciółki. Rosalie nigdy nie żywiła do niego urazy ani nic z tych
rzeczy. Dzisiaj nawet zawzięcie z nim o czymś dyskutowała, ale nie dane mi było
dowiedzieć się o czym.
- Rose nie jest zła. Nigdy nie była na ciebie zła,
bardziej na mnie. Ale szybko jej przechodzi… a ty nie mieszasz mi w głowie.
Sama sobie to robię.
Sean patrzy na mnie, prosto w oczy i uśmiecha się lekko. Odwracam
wzrok, patrzę teraz na wschód słońca, który jest obezwładniający, piękny jak
nigdy wcześniej, choć rzadko było mi dane oglądać taki moment. Czuję na sobie
jego łagodne spojrzenie, skutecznie wybija mnie z pantałyku. Wciąż bawi mnie
fakt, że wyglądam jak sierota. Powinnam iść się przebrać i przede wszystkim
przestać z nim rozmawiać. Przy Dylanie czuję się swobodniej, potrafię jasno
myśleć i nie zadręczać się tym, że ktoś wygląda lepiej ode mnie. To nie
zazdrość, to coś w stylu wstydu. Dziewczyna zawsze powinna prezentować się
lepiej, no nie? Może to tylko stereotyp, ale mnie tam pasuje.
Odchylam delikatnie głowę, przymykam oczy i biorę głęboki
wdech. Mimowolnie moje usta wyginają się w delikatnym uśmiechu, on wciąż mnie
obserwuje, zaczynam czuć się głupio, ale nie otwieram oczu.
- Przestań się tak na mnie patrzeć, bo przysięgam, że
zaraz wpadniesz do tej wody – ostrzegam łagodnie, ale jego chyba to nie rusza.
Kogo poruszyłaby groźba ode mnie? Dereka na pewno. – Nie żartuję.
- Skoro mowa o wodzie… - Otwieram oczy. Sean wstaje,
ściąga z siebie czarną koszulkę i patrzy na mnie tak, jakby czekał na mój ruch,
ale ja do niczego się nie palę. Unoszę jedynie brew w akcie zdziwienia. – Mam
cię wrzucić, czy sama się pofatygujesz?
No chyba
nie.
- Woda jest zimna. – To pierwsze, co przyszło mi do
głowy, ale w takim momencie każda wymówka się liczy. – Chyba śnisz, skoro
myślisz, że wejdę teraz do morza.
Chłopak wywraca oczyma, jakby wiedział, że szukam
wymówki, by mu odmówić. To, że to robię, nie znaczy wcale, że on musi o tym
wiedzieć.
W końcu udaje mu się mnie przekonać i zanurzam się w – ku
mojemu zdziwieniu – ciepłej wodzie. Jedyny problem tkwi w tym, że nie za bardzo
umiem pływać i zapewne szybko się ośmieszę przed Sean’em. Ale to nie moja wina,
że nikt wcześniej nie pomyślał, by mnie tego nauczyć. Zawsze trzymałam się
blisko brzegu, tam, gdzie sięgałam palcami dna. Teraz niestety go nie czuję, a
moja panika wzrasta.
Hale zniknął z moich oczu tak szybko, jak tylko wskoczył
do wody. Mogłam się nie zgadzać. Mogłam zostać na molo i popatrzeć, jak on
flirtuje ze śmiercią. Dla mnie to morze to otchłań zła i śmierci, pomimo tego,
że bycie w wodzie jest bardzo przyjemne. Wszystko byłoby idealnie, gdybym tylko
czuła pod nosami to cholerne dno! Usiłuję się uspokoić, machać trochę rękoma i
nogami, ale niezbyt dobrze mi to idzie. Kiedy chcę się poddać, czuję jak jego
ręce unoszą mnie ku górze. Jedną delikatnie podpiera moje plecy, a drugą nogi.
- Nie wiedziałem, że nie umiesz pływać – mówi zdziwiony,
z jego czoła skapują krople wody. Ja na szczęście JESZCZE nie zamoczyłam
włosów, a w razie czego w ciągu sekundy je wysuszę.
- Bo nie zapytałeś – warczę do niego.
W odpowiedzi słyszę cichy śmiech, widzę jego roześmiane
oczy.
Chwilę później jesteśmy już bliżej plaży, dotykam palcami
dna, więc mogę spokojnie stać i nie bać się, że utonę zanim „pan idealny” zdąży
się nacieszyć pływaniem w morzu o piątej nad ranem. Kręcę głową z dezaprobatą,
widząc jego poczynania zaledwie kilka metrów ode mnie. Uświadamiam sobie, że przy
nim nigdy nie byłam w zagrożeniu, chronił mnie i robi to nadal, tylko w sposób,
który trudno rozgryźć. Nie wychyla się ani nie narzuca. Po prostu jest, kiedy
go potrzebuję.
- Myślisz, że będzie coś, jak wyspa zniknie? – pytam.
- Coś na pewno – mówi z przekonaniem. – Gdyby nic nie
było, po co Layla pokazywałaby nam to zaklęcie dla mrocznych? Natura musi
znaleźć równowagę, jakiś odpowiednik wyspy, skoro ta stopniowo zanika w
przestrzeni. Myślę, że to będzie coś lepszego niż to, co jest tutaj.
- Rozumiem, że po końcu Galahiti, czekasz na tron i
dziesięć wachlujących, seksownych służących, które będą na każde twoje
zawołanie? – Rozbawiam go tym zdaniem.
- Może nie dziesięć – śmieje się. – Jedna by wystarczyła.
A co do tronu, dobry pomysł.
Nagle coś porusza się za nami…
Takim oto sposobem kończę 26 rozdział i szczerze, bardzo zastanawiam się, czy Wam się podoba. No bo w sumie nigdy nie planowałam dla Lydii nikogo oprócz Dylana. To miała być taka epiczna, niekończąca się miłość, a zamienia się w coś innego... Sama nie wiem jak to opisać. Po prostu myślę, że powinien być ktoś, kto nigdy nie będzie taki jak Dylan. Powiecie teraz, że to bez sensu, ale dla mnie jednak ma jakiś sens. Lydia kocha Dylana i będzie go kochać jeszcze przez dłuuugi czas, ale Sean, on po prostu jest inny.
Nie wytłumaczę Wam tego :d I przepraszam, że rozdział jest tak późno, ale aktualnie pracuję już nad drugą częścią tego opowiadania. Bo będą dwie albo trzy części xD I tak, wiem, że to głupota pisać drugą część czegoś, czego się jeszcze nie skończyło, ale ja wiem jak to się skończy, nie wiem jak opisać to w słowa ^^
A poza tym jeszcze trochę musi się wydarzyć przed zakończeniem, a ja muszę od razu wziąć się do pracy. Kolejny rozdział postaram się dodać mniej więcej za tydzień, aczkolwiek może nawet w ten weekend? Zobaczymy jeszcze :*
Czekam na Waszą reakcję i opinie <3
Pozdrawiam gorąco! xx
Cherry
*MiejsceokropnejMałpy*
OdpowiedzUsuńHejka! :D
UsuńOficjalnie pozwala Ci mi przywalić. Tyle czasu minęło, a mi nawet nie chciało się przeczytać tego cudeńka, nad którym tyle pracowałaś. Wiem, że jestem okropna, ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Oceny, koniec roku... rozumiesz, prawda? :) Ale teraz już jestem i biorę się za napisanie w miarę dobrego komentarza :-*
Może zacznę od tego, dlaczego zaczął mi się "podobać" Sean? Hę? No pytam się. On mi rozwala Dylię, a ja kurdę taka jakaś miękka się robię, gdy czytam fragmenty z nim. To nie jest fajne! :(
Trochę dołujące jest to, że niedługo to może być koniec wyspy i wgl nie wiadomo co będzie dalej. Ale skoro już piszesz drugą część to nie mogli zginąć xDD. Interesuje mnie fakt, jak to wszystko rozwiniesz, że skończy się dobrze...
Zauważyłam, (nie w tym, ale już przy wcześniejszych rozdziałach) że Ros coś tam kręci z Derekiem, albo mi się wydaje xD. Chociaż no... nie wiem xd.
Ta scenka na molo i potem w morzu (btw. bo to może, czy rzeka? xD Nie chce mi się sprawdzać) Awww <3.
Widzisz? Zaczynam. Kochać. I. Ubóstwiać. Seana. A. To. Miało. Się. Nigdy. Nie. Zdarzyć.
Rozdział ogólnie taki długi i wgl taki fajny :D
Pisz takich więcej! (Jakbyś już tego nie robiła, ale ciii :p)
Czekam na kolejny doskonały rozdział <3
Ps. Jeśli nie zauważyłaś zmieniłam nazwę z Kerry na Shoshano, może być? xD Mi się tam podoba. Brzmi tak poważniej, doroślej... O czym ja walę, wcale tak nie jest xd. No nie ważne.
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział <3
A i cuuudowny szablon ;O
Tulę,
Shoshano aka Kerry aka Kercia aka Paw aka Ludź aka MAŁPA