3.09.2016

31. Second world


Oddychaj
Oddychaj
Oddychaj
Gwałtownie nabieram powietrza do płuc i otwieram oczy. Sean patrzy na mnie z lekka przestraszony, zmartwiony może, wciąż trzymając mnie w objęciach – tylko, żebym nie musiała leżeć na chłodnej trawie. Nie mam pojęcia, kiedy i jak odpłynęłam, albo na ile. Wiem tylko, że to na pewno nie było normalne. Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się stracić przytomności po użyciu magii. Rozglądam się wokół, obiektywnie, żeby sprawdzić, gdzie jestem. Rozpoznaję ścieżkę, pałac z oddali i drzewo centralnie naprzeciwko mnie. Jesteśmy tam, gdzie byliśmy. Zmieniło się tyle, że Sean siedzi oparty plecami o drzewo, obejmuje mnie ostrożnie i czujnie mi się przygląda, niemalże badawczo. Przechodzą mnie ciarki.
W końcu przyglądam się jemu, wcześniej podnosząc się do pozycji siedzącej. Wygląda tak samo jak wcześniej. Jest powściągliwy, czujny, ostrożny i przygotowany na wszystko. Oblewam wzrokiem jego silne ramiona, nieułożoną fryzurę i skamieniałą twarz. Przygląda mi się badawczo, jakby sprawdzał, czy doszłam do siebie, czy jeszcze potrzebuję chwili.
Ja odzywam się pierwsza, kiedy czuję na ramionach chłodny powiew wiatru.
- Przepraszam.
Właściwie, to nie wiem co powinnam mu powiedzieć. Dlatego właśnie przepraszam. Nie jestem pewna, czy za to, że go tu zabrałam, czy za to, że musi się mną tu opiekować. Z drugiej strony mógłby zostawić mnie tu samą na pastwę głupiego losu, ale nie zrobił tego. Oczarowuje mnie swoim odmienionym zachowaniem, chociaż wciąż jest w nim mroczna część, która zawsze pozostanie w cieniu jego sekretów. Zawsze będzie patrzył na mnie tak, jakby był rozdarty pomiędzy kimś, kto chce się mną przejmować, a kimś, kto wolałby odejść i zostawić mnie w spokoju. Samą w wielkim, magicznym świecie.
Sean milczy przez chwilę. Zastanawia się, co odpowiedzieć. W końcu, po chwili słyszę jego głos.
- Nie przepraszaj mnie. – Widzę niezdecydowanie w jego oczach. – Wszystko w porządku? Nic cię nie boli? Szybko odpłynęłaś.
Kiwam głową.
- Tak, w porządku. Nic mi nie jest – mówię zgodnie z prawdą. – Właściwie, to sama nie wiem dlaczego zemdlałam. Nigdy wcześniej się to nie działo.
Sean marszczy brwi.
- Ile razy już to robiłaś?
- Dwa – oznajmiam. - Ale nie ze swojej woli. Za każdym razem ja pchałam ze swojej strony, a Aria ciągnęła z tej. Ostatnio to była całkowicie jej wina, że się tu znalazłam. – Przyglądam mu się przez chwilę, kiedy milknę. Jest zbyt spokojny, aż mnie to przeraża. Jego bliskość mnie przeraża. I to, że wcale nie chcę tego zmieniać. – Wtedy mi powiedziała, że chce cię tu zobaczyć. Ze mną.
Przeszywa mnie jego intensywne, niemalże niebezpieczne spojrzenie.
- Więc gdzie jesteśmy? – pyta.
Momentalnie zerkam na pałac Arii i przypominam sobie, jak pomyślałam o tym świecie po raz pierwszy.
- Nazywam go drugą stroną, drugim światem – tym, do którego nikt nie ma dostępu. Nikt poza mną, no i od teraz tobą. To trochę skomplikowane, sama tego nie rozumiem i wydaje mi się, że nie chcę rozumieć. Nie wiem nawet, dlaczego tu jestem – wyjaśniam.
Sean drapie się po szyi, po czym patrzy na mnie tak, jakby naprawdę chciał mnie zrozumieć.
- Skoro nie chcesz tu być, to zmywajmy się stąd póki nikt nas nie widzi.
Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo jestem złamana.
Chcę wrócić i żyć na wyspie, dopóki nie dojdzie do jej końca. Chcę móc go unikać i pogodzić się z Dylanem, póki jest to jeszcze możliwe. Do tej pory to on unikał mnie, albo tak się złożyło, że się nie widzieliśmy – ale w to akurat nigdy nie uwierzę. A z drugiej strony nie chcę stąd znikać. Chcę tu zostać i spędzić z Seanem w spokoju tyle czasu, ile tylko można. Móc go podziwiać, choć przez chwilę dłużej.
- Uwierz mi, sama nie wiem czego chcę – odpowiadam, wstając na równe nogi. On robi to samo, a potem przygląda mi się uważnie. Paraliżuje mnie swoim zachowaniem. Niech on się odsunie. – A poza tym… - Przełykam ślinę. – Już dawno nas zauważyła.  
- Kto nas zauważył? Jak?
- Aria – rzucam, zastanawiając się, w którą stronę powinniśmy pójść. – To jej świat. To ona kazała mi cię tu ściągnąć. To ona ściągnęła tu mnie. Chodźmy już, opowiem ci o niej po drodze.


Do pałacu już nie brakuje nam dużo, zaledwie chwila i powinniśmy być na miejscu. Opowiedziałam Seanowi o tym świecie – tylko tyle, ile zdążyłam zauważyć, albo przyswoić z tego, co powiedziała mi Aria. Słuchał ze stoickim spokojem. Patrzył albo na mnie, albo na teren, po który się poruszamy. To naprawdę przepiękny las, nigdy nie widziałam piękniejszego. To po prostu… nie da się opisać słowami tego spokoju, piękna i cudownej roślinności. Zapachów żywcem wydartych z prawdziwego lasu, które widuje się tylko w sfałszowanych, idealizowanych lasach w gorszej, przytłaczającej rzeczywistości. Opowiadam mu o tym, że Aria jest nim zafascynowana, ponieważ według niej, jesteś dla mnie lepszym partnerem do ćwiczeń niż ktokolwiek inny. Wciąga nas rozmowa, nawet nie zauważam, kiedy dobiega do mnie dźwięk wystrzelonej strzały z metalicznym wykończeniem. Mam deja vu. Słyszę tylko swoje imię, wykrzyknięte przez Seana.
Strzała dosłownie przelatuje mi przed oczyma, kiedy zostaję brutalnie złapana za biodra i pociągnięta w tył. Wpadam prosto na tors chłopaka i nie mam pojęcia, kiedy przestałam oddychać, ani kiedy jego ręka objęła moje oba ramiona zaraz pod szyją. Nie wspomnę, że drugą przycisnął mnie do siebie poprzez mój płaski brzuch. W końcu nie jestem pewna, czy obezwładnia mnie jego niebiański zapach, siła, szybkość, czy to, że ktoś znowu próbował mnie zabić. Zaczynam oddychać dopiero wtedy, kiedy zauważam w oknie Arię i jej szatański uśmiech przyklejony do twarzy z marmuru. Dopina swego.
Oddycham spokojnie, choć jestem przerażona. Chyba oboje jesteśmy przerażeni. Ja i on. Trzyma mnie kurczowo, jakby bał się puścić, bo zaraz wpadnę do kanionu, którego nigdzie tu nie ma. Strzała już dawno zagościła w najbliższym drzewie. Jej koniec jeszcze się porusza.
W końcu pokonuję panikę i dotykam dłonią jego ręki. Jego ucho jest tuż przy moim uchu. Obracam głowę i widzę jak walczy ze sobą, żeby zachować spokój.
- Puść mnie – szepczę do niego, ale on zachowuje się tak, jakbym wciąż milczała. Nie dociera do niego to, co mówię. Nie dociera do niego, że w ogóle mówię. – Sean, puść mnie, proszę.
W końcu jego uścisk się rozluźnia, a ja wyswobadzam się z objęć. Robię krok i niemalże zabijam wzrokiem strzałę, która miała mnie zabić, gdyby nie on. To Aria próbowała mi udowodnić? Że on nie da mi zginąć? Już dawno się o tym przekonałam. Albo chodziło jej o to, że jestem zbyt słaba, by magicznie zatrzymać pocisk niosący śmierć. Unoszę dłoń – daję z siebie wszystko, co mi pozostało – strzała znowu jest w powietrzu, obracam ją i z lekkością ducha ciskam nią prosto w okno, gdzie jeszcze minutę temu stała czarodziejka.
Jest mi ciężko, a ona tylko utrudnia. Nie wiem, co tu robię.
- Nic ci nie jest? – słyszę za plecami.
Sean.
Obracam się na pięcie i widzę go, ale wygląda jak przepiękny męczennik. Wiecznie walczący ze swoimi emocjami, demonami. Nigdy nie wygrał tej bitwy. Nie wiem, czy kiedykolwiek tego dokona, ale pragnę, by to się stało, bo chcę go uratować przed nim samym. Chciałabym mu pomóc nawet wtedy, kiedy sama mogę stracić życie, bo dla niego stracę czujność. Bo dla niego chcę stracić zmysły, chociaż na chwilę, uciec od samej siebie.
Zaciska pięści, lecz patrzy na ziemię. Kiedy podnosi wzrok, złość przesyca jego cudowne oczy. Mruży je jak kot, który przygotowuje się do ataku. Zaciska zęby.
- Dziękuję – mówię, po chwili czasu. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby ciebie tu nie było.
Sean sztywnieje.
- Pewnie nigdy nie zostałabyś zaatakowana. Ta cała Aria testuje ciebie i mnie. – Tutaj czuję na sobie jego przenikliwy wzrok. Patrzymy sobie w oczy. – Straciłaś czujność. Nigdy tego nie robisz.
Dla ciebie tracę.
Chciałabym, żeby miał rację.
- Po prostu cieszmy się, że nic mi nie jest – mówię, jak gdyby nigdy nic. – Nie pozwolę jej udowodnić mi, że jestem zbyt słaba, by się obronić.
Ruszam przodem, nie czekając na odpowiedź chłopaka. Zbyt szybko orientuję się, że on za mną nie idzie. Dalej stoi w miejscu i patrzy na ziemię. Jakiś punkt w ziemi, który wcale go nie uspokaja. Patrzę na niego współczująco bo wiem, że się obwinia.
- Co jest? – pytam.
- Nie chcę w tym uczestniczyć, jeżeli takie rzeczy mają dziać się częściej.
- O czym ty mówisz?
Patrzy na mnie.
- Lydia, w końcu nadarzy się okazja, kiedy ona wygra, bo ja nie będę na tyle dobry, żeby za każdym razem uratować ci życie. Kiedyś, przez siebie skończymy martwi. Nie rozumiesz tego? Ona właśnie to chce ci udowodnić. Nie wiem skąd to wie, ani dlaczego kazała ci mnie tu zabrać, ale nie podoba mi się to.
A mnie nie podoba się, że jest taki szczery.
Ja też stawiam na szczerość.
- Nie wiem, dlaczego ściągnęła tu nas oboje i co chce mi udowodnić, ale na pewno nie chce mnie zabić. Jestem jej potrzebna, ale jeszcze nie wiem do czego… Jedyne, czego jestem pewna to to, że ona wie, że nie jesteś mi obojętny. Była pewna, że mnie ochronisz… Po prostu zrób to dla mnie i chodź ze mną do pałacu. Zbyt długo ostatnio byłam sama.
- Lydia..
Przerywam mu, bo wiem, że będzie się ze mną kłócił. A ja tracę siły na kłótnie i kłamstwa.
- Nie – rzucam twardo. – Nie chciałam tego mówić, nawet nie wiem czy potrafię, bo jestem tak dumna, i ta duma kiedyś mnie zabije, ale potrzebuję cię, Sean. Teraz jeszcze bardziej, niż zwykle.
Hale, po chwili zastanowienia, podchodzi do mnie i patrzy mi prosto w oczy. Jest tak blisko, że mogę dokładnie widzieć jego tęczówki. Mięknę, kiedy patrzy mi w oczy, a powinnam być twardsza niż głaz. Tonę w morzu bez dna.
Odejdź.
Zostań.
Przerwij to.
Nigdy w życiu na to nie pozwól.
- Robię to tylko dla ciebie. – Słyszę, a za chwilę oglądam się za siebie, bo szatyn jest już kilka metrów przede mną w drodze do pałacu wiedźmy.
Robię to tylko dla ciebie
Robię to tylko dla ciebie
Robię to tylko dla ciebie.
Robi to tylko dla mnie.


Droga do pałacu nie zajmuje nam nawet dziesięciu minut. Kiedy stajemy przed wrotami z prawdziwego, szlachetnego żelaza, same się przed nami otwierają. Patrzę niepewnie na Seana i wchodzę dopiero wtedy, kiedy kiwa głową, żebym to zrobiła. On kroczy zaraz za mną, gotowy, by skoczyć w ogień, jeśli będzie trzeba. Niesamowicie podnieca mnie myśl, że jest ktoś, kto mógłby oddać za mnie życie, skoczyć w ogień i ocalić mnie, zamiast siebie. Jestem pewna, że Dylan zrobiłby to samo, ale w nim nie kryło się tyle tajemnic, pasji i niebezpieczeństwa, co w Seanie. Może właśnie to czyni go lepszym. O ile można to tak określić.
Idziemy przez ogromny dziedziniec i zmierzamy ku drzwiom wejściowym. Żadnej ochrony. Nawet żywej duszy nie widać przed pałacem Arii. Nie zastanawiam się nad tym, czy wszystkich wyzabijała, bo po dzisiejszej akcji wydaje mi się to oczywiste. Ta kobieta chyba lubi adrenalinę. Sean otwiera mi drzwi, dzięki czemu wchodzę pierwsza i ogarnia mnie jasność. Jakby wszystko było wybudowane z białego, przepięknego marmuru. W pałacu nie słychać nic. Nawet wiatru. Kiedy my wkraczamy do środka i szatyn zamyka za nami ogromne, masywne drzwi, słyszę bicie naszych serc. Czuję, kiedy zbliża się do mnie na tyle, że wystarczy odrobinę przesunąć rękę, by go dotknąć. Niesamowicie kusi mnie ta myśl, ale postanawiam nic nie robić. Słyszę nawet nasze oddechy, kiedy nieruchomiejemy, rozglądając się po zamku. Nagle Sean zbliża się do mnie i delikatnie chwyta mój nadgarstek, wciąż będąc tuż za mną. Słyszę jak przysuwa się do mojego ucha i jego oddech muska moją szyję.
- Bądź czujna i ostrożna – szepcze mi do ucha, po czym spokojnie się wycofuje, a ja gapię się w jakiś punkt przed sobą.
Właśnie tracę czujność.
Zrób to raz jeszcze.
Kiwam głową i postanawiam ruszyć pierwszymi schodami, jakie zobaczyłam, na górę. Tam, gdzie widziałam czarodziejkę jeszcze będąc w lesie. Niemalże biegnę, pokonując kolejne metry, a Hale trwa tuż przy mnie. Nie ma jej nigdzie. Wytężam wszystkie zmysły. Słyszę wiele. Słyszę bicie jego serca, słyszę spokojny oddech chłopaka stojącego tuż przy moim boku, ale nie słyszę jej. Zastanawiam się w końcu, czy jej serce (o ile je ma) jeszcze bije, skoro go nie słyszę, a słuch mam niesamowity. Tak jak wzrok.
- Poczuj to – mówi Sean, patrząc na mnie kątem oka. – Jej magię. Dowiesz się wtedy, gdzie jest.
- Ty nie możesz tego zrobić? – Marszczę brwi.
- Mogę, ale to ty ją znasz, a to znaczy, że szybciej ci pójdzie. – Kiwam głową. – Zamknij oczy, uspokój się i poczuj magię wokół nas. Będzie wszędzie, ale musisz znaleźć jej źródło. Arię… Spokojnie. Oddychaj, Lydia.
Wyciszam zmysły. Wcześniej je wyostrzałam, teraz wyciszam. Chcę, pragnę tego, by magia przejęła kontrolę nad moim umysłem, chociaż na chwilę. Moje dłonie pulsują. Magia. Daję jej upust. Odpuszcza. Pojawiający się ból nagle znika. Czuję ją wszędzie, w każdym jednym zakamarku pałacu. Czuję magię Seana, bardzo wyraźnie. Ale niemalże tak samo wyraźnie, tylko trochę bardziej, wyczuwam Arię i jej moc.
Mam cię.
- Jest w pokoju naprzeciwko.
Sean posyła mi uśmiech z cieniem dumy i pozwala mi pójść przodem. Robi mi się cieplej, kiedy na niego patrzę, ale mimo wszystko ruszam przed siebie i z impetem otwieram białe, niemalże szklane drzwi do (jak przypuszczam) komnaty Arii. Od razu ją zauważam, stojącą przy ogromnym oknie, przyglądającą się swojemu opuszczonemu światu. Sean wchodzi zaraz za mną i chyba nawet nie myśli o tym, by zamknąć za sobą drzwi. Po co ma to robić? Nikogo tu nie ma. Nikt nas nie usłyszy.
Patrzę na czarodziejkę i czuję przeogromną złość, która wciąż rośnie.
- Chciałaś mnie zabić – syczę do niej przez zęby, i dopiero wtedy kobieta na mnie spogląda – opanowana i spokojna.
Nie wiem o co chodzi tym wszystkim ludziom, że zachowują taki spokój w każdej sytuacji. Nie rozumiem! Ja nie potrafię go zachować nawet wtedy, kiedy wszystko jest w porządku – nie mówiąc o sytuacji, kiedy ktoś po raz któryś chce sprawić, że przestanę oddychać na dobre. Nie spieszy mi się do grobu.
- To nie była próba morderstwa, tylko test, którego nie zdałaś – oświadcza mi Aria. Domyślałam się. – Strzała leciała w twoją stronę, ale nie dotknęłaby cię, tylko przeleciała obok. Nie musiała, dzięki Seanowi, który zachował czujność. – Czarodziejka przenosi wzrok na Hale’a, który milczy przysłuchując się naszej wymianie zdań. Ona patrzy na niego z podziwem. Jak wszyscy, którzy go znają. Wbijam wzrok w podłogę. Cholernie, niemalże idiotycznie perfekcyjna jest ta podłoga, co jeszcze bardziej mnie denerwuje. – Witaj, Seanie.
Cisza nie trwa długo.
Patrzę na niego, kiedy nie odpowiada od razu. On kieruje wzrok na mnie, potem na Arię, znowu na mnie i znowu na nią.
- Nie mogę powiedzieć, że mi miło, ale jestem zaszczycony – odpowiada. Zaskakuje mnie tym, jak dobrze dobiera słowa.
Jest niesamowity.
Z ciekawością spoglądam na Arię. Nie jest zachwycona, ale na jej twarzy gości cień uśmiechu. Ma się za królową, której trzeba bić pokłony, ale przecież nie ma tu nikogo, kto mógłby się kłaniać.
- Chciałam, byście wrócili oboje, ponieważ mam co do waszej dwójki plany. Chciałabym nauczyć was kilku rzeczy, które będą niezbędne w nowym świecie, kiedy ten, wraz z Galahiti zniknie. Zostaniecie tu przez kilka dni, podczas gdy ja nauczę was tyle, ile będę w stanie. – Czarodziejka patrzy na mnie. – Tym razem bez próby morderstwa.
Kilka dni?
Niemożliwe. Nie wytrzymam z tą kobieta kilku dni! Ze sobą też nie.
Zerkam na Seana, ale on – jak zwykle – jest tak opanowany i sztywny, że nie da się określić, o czym właśnie myśli, ani jakie ma zdanie na temat tych „kilku dni”.
- Nie możemy zostać tu przez „kilka dni”. To, że czas się zatrzymał nie znaczy, że możemy tu zostać i robić to, czego ty chcesz. To nie jest w porządku w stosunku do naszych przyjaciół. Do innych czarodziejów. Dlaczego my? Dlaczego nie ktoś inny?
- Ponieważ wy macie w sobie coś, czego inni nie mają. Dowiecie się kiedyś, co to znaczy – mówi kobieta i odwraca się do nas plecami.
Zerkam na chłopaka, który od razu łapie moje spojrzenie.
Mój Boże.
Jego oczy.
- Wybierzcie sobie pokoje i wyjdźcie na plac zamkowy za godzinę. –Słyszę. – Będę na was czekać. Nie toleruję spóźnień… A teraz proszę wyjść z tej komnaty.
Stwierdzam, że słowa już nic tu nie poradzą, więc odwracam się na pięcie i wychodzę z tego pieprzonego pokoju, czy cokolwiek to jest. Sean idzie zaraz za mną. Będąc na korytarzu wielkości całej naszej szkoły w Galahiti, kieruję się instynktem – prosto na schody. Potem na piętrze wypatruję jakieś drzwi. Przypuszczam, że właśnie na piętrze mają znajdywać się te pokoje dla nas.
Sean milczy przez całą drogę. Ja też nie mam nic do powiedzenia. Nic, co mogłoby nas pocieszyć, usprawiedliwić, pomóc nam w czymkolwiek. Wpadliśmy w bagno, z którego szybko się nie wygrzebiemy. Przynajmniej tak mi się wydaje, kiedy widzę te rzeźbione ściany, przeróżne obrazy na ścianach i cholerną ciszę, która mnie ogłusza. Nigdy jeszcze nie czułam takiej samotności, zimna i przygnębienia z powodu jednego miejsca, jednej, mrocznej ciszy, która zabija to miejsce. Jestem bezsilna, choć udaję kogoś, kto może przenosić góry i doliny.
Zatrzymuję się przed jakimiś drzwiami. Sean też. Nie mam nawet siły na niego spojrzeć, bo wiem, że jeśli za bardzo przyzwyczaję się do tego, że on jest tu dla mnie i ze mną, nie będę chciała wrócić na Galahiti. Powrót oznacza rozłąkę z nim, bo nie będę umiała spędzać z nim czasu jak teraz i równocześnie patrzeć na Dylana.
- Wszystko w porządku? – Słyszę ten głos. Wstrząsa całym moim ciałem.
- To ja powinnam spytać o to ciebie. Nie powiedziałeś prawie nic, podczas spotkania z Arią. Nie wiem, czy jesteś na mnie zły, czy chcesz wrócić do domu, czy…
Sean wchodzi mi w słowo.
- Nie jestem zły. Nie chcę wrócić do domu. To prawda, że milczałem, bo wciąż przystosowuję się do sytuacji i do miejsca, w którym jesteśmy. Ale nie chcę wracać, jeśli ty masz tu zostać… Chcę ci pomóc, bo wiem, że ci ciężko.
Zerkam na niego i poddaję się. Łamię się na pół.
- Wejdziesz do środka? – pytam, chwytając za klamkę.
Sean kiwa głową, więc oboje wchodzimy do pokoju, albo raczej komnaty królewskiej – jestem prawie pewna, że Aria ma lepszą. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to ogromne łoże z baldachimem w kolorze jasnego beżu i bieli. Cała komnata jest w tych odcieniach. Obok stoi szafa, ogromne lustro i po drugiej stronie pomieszczenia, tuż pod oknem, duża, biała sofa. Wstrzymuję oddech, będąc pod wrażeniem wyglądu tego miejsca. Zerkam w stronę okna i widzę, że zaczyna się ściemniać. Nie ogarnęłam jeszcze tego, jak wolno, bądź szybko – w każdym razie inaczej – płynie tu czas.
Sean zamyka za nami drzwi.
Przeraźliwie szybko uświadamiam sobie, że wcale nie chcę tu być. Nie chcę widzieć tych wszystkich rzeczy i uczyć się dodatkowych zaklęć, które tylko mnie osłabią. Myślę o tym, jak zemdlałam po przeniesieniu na ten świat i nagle pojawia się strach, ponieważ nie wiem, czy zdołam wrócić na Galahiti na własną rękę. A wiem, że Aria sama mnie tam nie odeśle, jeśli tego zażądam. Zachowuję się żałośnie. Czuję się żałośnie, ale chyba nic tego nie zmieni. Moja twarz kamienieje pod wpływem natłoku myśli.
- Lydia.
Zamykam oczy. Nie widzę kiedy szatyn podchodzi do mnie, ale to czuję. Nie widzę, kiedy na mnie patrzy, ale wiem to. Nie widzę, kiedy wyciąga do mnie ręce i obejmuje mocno całą mnie. Ale to czuję. Jego ciepło, troska i odwaga przesyca całą mnie. Pragnę zamknąć się w jego ramionach, w nim i nigdy więcej nie otworzyć oczu, jeśli ma go nie być.
Jedyne, co udaje mi się z siebie wykrzesać, to słowo „przepraszam”. 

1 komentarz: