Mrugam i znowu jestem na wyspie. Ledwo się obejrzę i już
drżę, bo prosto we mnie jak pociąg napiera chłodny powiew od strony morza.
Rozglądam się i nie widzę nikogo wokół. Jestem sama. Nie tylko tutaj, ale
gdzieś w głębi siebie. Jestem sama ze swoimi problemami.
Pieprzona Aria. Dzięki tej przeklętej i upartej
czarodziejce będę musiała ćwiczyć z Seanem. Czy tego chcę? Nie wiem. Nie chcę
się do niego zbliżać, póki jest to możliwe. On jest dla mnie jak trucizna.
Odkąd pojawił się w moim życiu, wszystko się pieprzy. Wszystko, każda jedna
rzecz się zmienia. Ja się zmieniam. On mnie zmienia w kogoś, kim nie jestem i
nigdy nie powinnam być.
Czując kolejny powiew, wstaję na proste nogi i obracam
się na pięcie. Kamienieję, kiedy widzę za sobą Seana, patrzącego na mnie ze
zmrużonymi oczyma jak u kota. Patrzy na mnie tak, jakbym zrobiła coś
niewłaściwego, zabronionego. Jest zły, a przynajmniej tak mi się wydaje, kiedy
mierzymy się wzrokiem. Ja też jestem wściekła.
- Co tu robisz? – pyta mnie pierwszy. Nie, żebym sama
chciała o to zapytać. Naprawdę mam wrażenie, że ten człowiek zaczyna mnie
prześladować.
- Kim ty jesteś, żeby mnie o to pytać? – pyskuję.
Sean stoi nieruchomo jak posąg.
- Sądziłem, że oboje znamy swoje miejsca na tej wyspie –
odpowiada, po czym dodaje: - Daj spokój Lydia, doskonale wiesz, że się o ciebie
martwię. Wszyscy się martwimy, zwłaszcza Rosalie. Zasługujemy na wyjaśnienie.
Prycham.
- Rosalie z pewnością na nie zasługuje.
- O co ci chodzi? – Unosi brew.
Kręcę głową.
- Sęk w tym, że chodzi o ciebie. Odkąd cię poznałam,
wszystko się, do cholery jasnej, zmienia. Nie potrafię patrzeć na Dylana tak
jak wcześniej, bo mieszasz mi w głowie; bo ciągniesz się za mną jak cień. Na
każdym kroku widzę twoją twarz, widzę ciebie… Wywracasz moje życie do góry
nogami, chcesz mnie zabić, nienawidzisz mnie, a potem usiłujesz wmówić mi, że
się martwisz?! – Nerwy mi powoli puszczają, ale panuję nad sobą. On wciąż tkwi
w miejscu. W ciszy. Biorę oddech. – Zawsze byłeś dla mnie cholerną tajemnicą,
zagadką, której nie potrafiłam rozwiązać. Nawet nie wiesz ile razy
zastanawiałam się, czy w ogóle masz uczucia… nigdy nie doszłam końca. Nigdy się
nie dowiedziałam.
Liczę na to, że Sean mi odpowie i faktycznie tak się
dzieje, ale zanim to się dzieje on jest… nieugięty. Jakby nic z tego, co
powiedziałam go nie ruszało.
- Zrzucasz winę na mnie, bo nie potrafisz poradzić sobie
z własnym życiem?
Trafił w czuły punkt.
Mogę go rozszarpać, czy jeszcze za wcześnie?
- Lydia. Winisz mnie, bo nie zaprzeczysz, że byłem, kiedy
tego potrzebowałaś. Bo cos do mnie czujesz i tak bardzo chcesz to odepchnąć.
Ślepo wierzysz w to, że ci się uda. Zrzucasz winę na mnie, bo nie wiesz, co
powinnaś czuć. Ale już nie masz, do cholery, czasu na uczucia, bo Galahiti
zaraz przestanie istnieć i my razem z nim – mówi twardo.
- To jakiś absurd – wzdycham. Śmiać mi się chce. –
Naprawdę sądzisz, że coś do ciebie czuję? Naprawdę sądzisz…
Sean wcina mi się w słowo.
- Wiem, że zerwałaś z Dylanem. Dlaczego? – Podchodzi do
mnie i patrzy mi w oczy. Jestem silna. On nie może tak łatwo wygrać! Jestem
wściekła. Wzbiera się we mnie złość. – Powiedziałaś, że to wszystko przeze
mnie, ale tak naprawdę to tylko twoja wina, Lydia. Mogłaś mnie zignorować i nie
zrobiłaś tego. Mogłaś na mnie nawrzeszczeć, żebym zostawił cię w spokoju i nie
zrobiłaś tego. Możesz się odsunąć, a tylko wstrzymujesz oddech. To ci nie
pomoże.
To prawda, wstrzymuję oddech.
Sean… jest obezwładniający. Nie wiem czy tylko ja tak
mam, czy na wszystkie laski tak działa, ale naprawdę jest obezwładniający. To jakbyś patrzyła mu w oczy i mogła utonąć –
jeśli wychodzisz z tego cało, jest to cud. Szkoda, że nie ma brzytwy, której
można się chwycić podczas tonięcia. Chwyciłabym ją.
Wymyśl coś, idiotko, bo będzie BARDZO źle.
Mrugam oczyma. Spuszczam wzrok i podnoszę go w sekundzie.
Kiedy przestałam panować nad własnymi emocjami, a co gorsza – życiem? Bo to nie
jest normalne, kiedy stoję tutaj z przyjacielem mojego chłopaka byłego
chłopaka i nic nie mówię. Gdzie jest Rosalie? Gdzie ona, do cholery jest, kiedy
jej potrzebuję bardziej niż zwykle? Radzenie sobie z problemami na własny
rachunek nie jest takie, jak to sobie idealnie wyobrażałam. Miało być łatwiej.
Miało mniej boleć. Miało nie być rozstań i tej głupiej akcji z Arią!
- Masz rację – odzywam się po kilku minutach czując, że
tracę siły. Zapadam się w ciemności. Sean marszczy brwi. – Wstrzymywanie
oddechu w niczym mi nie pomoże, ale kiedy to robię, nic nie mówię. Wtedy jest
lepiej. Czasami lepiej jest nie mówić nic, niż powiedzieć zbyt wiele. A mi jest
naprawdę trudno i nie potrzebuję dodatkowego problemu.
Odwracam wzrok. Odwracam się i patrzę na morze. Może
uciekam, ale wolę uciekać niż walczyć z nim. Walczyć o gwarantowaną przegraną.
- Powiedz mi tylko, że nic dla ciebie nie znaczę i dam ci
spokój – słyszę, po czym zaciskam zęby.
Kłam.
- Od kiedy obchodzi cię, czy coś dla mnie znaczysz? Od
kiedy obchodzę cię ja… - mruczę pod nosem.
- Od kiedy obroniłaś strzałę, którą miałaś oberwać; od
kiedy potrafiłaś ze mną walczyć i odchodzić patrząc mi w oczy; od kiedy
nauczyłem się przy tobie, że czasami trzeba przegrywać. Nigdy nie byłaś kimś,
kto lubi przegrywać. Patrzyłem, jak starasz się szukać rozwiązań na problemy,
pozwalasz bratu odejść, choć sprawiało ci to ogromny ból. Widziałem, jak
udajesz, że naprawdę lubisz czytać te wszystkie zaklęcia po tysiąc razy, a
potem łapiesz się za głowę bo masz dość. Obchodzisz mnie, od kiedy jesteś inna
niż wszyscy.
Może powinnam teraz płakać, albo skakać ze szczęścia. Nie
umiem. Nie umiem, bo wszystko na tym pieprzonym świecie jest nie tak! Słyszę
go, ale nie chcę zapamiętywać. Słyszę troskę w jego głosie, ale nie chcę jej
czuć. Wiem, że jednak coś dla niego znaczę, ale chcę o tym zapomnieć.
Chłopak, który zawsze był dla mnie tajemnicą, zagadką,
nagle okazuje się być bardziej skomplikowany i tajemniczy niż wcześniej. Nie
wiem co powinnam mu odpowiedzieć. Czuję ból głowy, napierający. Nie wiem czy
krzywdzi mnie poczucie winy, czy zmęczenie. Albo myśl, że pragnę zbyt wiele.
Pragnę szczęścia Dylana, pragnę, żeby mnie nie nienawidził i jednocześnie umiał
mi wybaczyć, że jednocześnie pragnę jego przyjaciela. Pragnę nie być kimś ze
swoich koszmarów.
- Krzywdzę ludzi. Nie zasłużyłam na nic z tego. A poza
tym nie chcę, żebyś się nade mną użalał. Już dość.
Mijam go i odchodzę, ale zaraz słyszę jak Sean wymawia
moje imię i automatycznie staję jak wbija w ziemię, choć nie odwracam się od
niego. Wydaje mi się, że on mnie rozumie. Naprawdę rozumie. Ale z drugiej
strony to nie jest takie proste. On jest przyjacielem Dylana, a ja idiotką,
która okłamuje samą siebie bo nie wie czego chce. Z trzeciej strony wiem czego
chcę, ale nie potrafię się do tego przyznać samej sobie.
- Nie jesteś najgorsza – słyszę. – Jesteśmy tylko ludźmi
i czasami popełniamy błędy. Te większe i mniejsze, bardziej bolesne. Dylan to
przełknie i nic będzie miał ci za złe. Teraz tylko kolej na ciebie, żebyś
poradziła sobie ze sobą. – Podchodzi do mnie. Niemalże czuję jego ciało zaraz
za swoim. Dziwię się, kiedy zachowuję kompletny spokój. – Nigdy nie poznałem
silniejszej dziewczyny od ciebie. Chcę tylko, żebyś to wiedziała.
Boli mnie szczęka.
Powiedz mu!
- Zanim się rozpłyniesz w powietrzu – mówię wiedząc, że
wciąż jest przy mnie. Bojąc się, że zaraz zniknie. – Spotkaj się ze mną tutaj
jutro. – Odwracam się i widzę jego zmieszaną minę. Nie wie o co chodzi, lepiej
dla mnie i dla niego. – Muszę ci kogoś przedstawić.
- Chcę wiedzieć?
Kręcę głową, patrząc mu w oczy. Są piękne.
- Przyjdę. I gdybyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie
szukać, okay?
- Dam sobie radę.
Sean posyła mi dumny półuśmiech i zostaje po nim tylko
siwy dym. Patrzę na niego przez dłuższy czas, aż rozpłynie się w powietrzu. Aż
nie otuli mnie chłodny podmuch wiatru.
Sięgam po jedną z ksiąg, które Rosalie mi przyniosła i
otwieram gdzieś w środku. Laila znowu kazała mi się uczyć, nie wiem po co,
skoro wyspa i tak zaraz zniknie. Wszyscy znikniemy. Sama nie wiem dlaczego tak
łatwo o tym myślę. Przecież to koniec nas wszystkich, ale z drugiej strony to
może jakaś alternatywa, by rozpocząć nowe życie jeżeli coś będzie poza
Galahiti. Może wrócimy na ziemię? Kiedyś tak bardzo tego pragnęłam, a teraz
wydaje mi się to niewyobrażalne – żyć bez magii, bez tych ludzi, których
pokochałam. Nawet bez tych głupich ksiąg.
Budzę się, kiedy dostaję czymś w rękę. Nawet nie wiem co
to jest, ale wiem, kto we mnie rzuca dziwnymi rzeczami. Spoglądam z wyrzutem na
Rose, chowającą nos w książkach.
- Siedzimy tu już drugą godzinę, a ciebie nagle wzięło na
zabawy? – pytam z ciekawością. Zielone oczy patrzą na mnie nadal współczująco,
ale bardziej radośnie niż wcześniej. Rosalie zabrała mnie do domku, który
znalazłam jakiś czas temu. Do właśnie tego opuszczonego domku z milionem książek
w kątach i na podłodze. Prowadziła mnie tu powtarzając, że przyda mi się trochę
ciszy, a teraz sama mi przerywa tą ciszę. – Myślałam, że chcesz, żebym się
uczyła.
- Bo chcę – odparowuje z uśmiechem. – Ale miałaś się
uczyć, a nie odpływać na planetę „Lydia i jej problemy”. – Nienawidzę kiedy
robi ten gest palcami, ale przynajmniej zawsze ma rację.
- Nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje. Nie jestem sobą
i nie mam pojęcia jak to zmienić.
- Zauważyłam. Właściwie wszyscy zauważyliśmy, nawet Sean,
a on rzadko kiedy się wychyla. Nie sądzisz, że ostatnio się zmienił?
- Rose – wzdycham. – Przecież ty go nawet nie lubisz.
Błagam, ty go nie cierpiałaś od samego początku.
Elfka odrywa się od książki, rozkłada wygodnie na fotelu
i patrzy na mnie ze stoickim spokojem. Ja nie wiem jak ona to robi, ale
świetnie jej to wychodzi.
- Wciąż go nie lubię – oświadcza twardo. – Próbował cię
zabić, nigdy go nie polubię. Ale to nie znaczy, ze nie widzę zmiany jaka w nim
zaszła. Martwi się o ciebie, czy ja powinnam martwić się o to?
W taki sposób i moja książka ląduje gdzieś na ledwo
stojącym stoliku obok.
- Sean jest tajemnicą i zawsze nią pozostanie. Nie sądzę,
żeby jakiś przejaw dobrego zachowania to zmienił, jego osobowość. On wciąż jest
tym facetem, który próbował mnie zabić i nieraz straszył mnie na śmierć.
Karcę się w myślach, kiedy na myśl o nim czuję dziwne
mrowienie.
- To prawda, ale to nie znaczy, że nie ciągnie cię do
niego. Źli chłopcy zawsze są najbardziej pożądani, a on jest uosobieniem
takiego „chłopca”. Co nie znaczy, że popieram fakt, iż zerwałaś z Dylanem. Nie
chcę cię dobijać, ale chcę wiedzieć dlaczego – oznajmia Rosalie i przeraża mnie
to, że mówi całkiem poważnie. – Przecież stanowiliście parę idealną!
No i wraca poczucie winy.
- Może to musiało tak być – rzucam ciszej niż normalnie.
Rosalie szybko zauważa moje przygnębienie i nachyla się
ku mnie, opierając łokcie na kolanach. Przygląda mi się przez chwilę, po czym
wzdycha.
- Obwiniasz się, bo zerwałaś z Dylanem, czy dlatego, że
podoba ci się Sean?
Nie ma dziewczyny bardziej bezpośredniej od Rosalie
Thyles.
Źrenice mi się rozszerzają, kiedy słyszę to pytanie. I
nagle dociera do mnie, że ona widzi więcej, niż ja sobie mogę wyobrażać. Mimo
wszystko, nawet jeśli ona ma rację – nigdy się do tego nie przyznam. Nie jej.
Nawet nie sobie. Nikomu. Nigdy.
- Nie podoba mi się Sean – oznajmiam.
Włącza mi się tryb kłamliwej samoobrony.
- Akurat! – Dobrze, że nikt w promieniu kilometra nie
słyszy tego, jak krzyknęła elfka. Odludne miejsca są idealne dla naszej dwójki.
Szczególnie na rozmowy o uczuciach. – Ciągnie cię do niego jak cholera, tylko
nie chcesz się przyznać. Kiedy obudziłam się po ognisku, tylko wasza dwójka nie
spała, a potem on cię słuchał. Zapunktował u mnie, ale to nie znaczy, ze jestem
po jego stronie… Po prostu, to dobrze, że on jest przy tobie, kiedy kogoś
potrzebujesz. – Milknie na chwilę. Patrzy na mnie. – Chcę, żebyś myślała
trzeźwo. Wiesz czego chcesz, ale nie dopuszczasz tego do siebie.
Przymykam oczy. Biorę głęboki oddech i spotykam zielone
oczy wpatrzone we mnie jak w męczennika. Nie wiem co robię. Nie wiem po co to
wszystko. Ale co, jeśli Rosalie ma rację? Co, jeżeli chodzi o Seana?
- Nie mogę zrobić tego Dylanowi. To nie w porządku. Nie
można się nagle odkochać i zakochać w innym chłopaku, to jest nienormalne!
Tak jakbym ja była kiedykolwiek normalna.
- Można. To wcale nie jest takie nienormalne, wiesz? Nikt
cię nie będzie obwiniał, jeśli w końcu odnajdziesz siebie i przestaniesz się
zachowywać jak wariatka, którą trzeba wysłać na prywatne leczenie. – Rose
posyła mi przepraszający uśmiech. I tak obie wiemy, że ma rację. – Dylan to
przeżyje. Ja nie bardzo, bo stałam za nim murem, ale jeśli tobie się poprawi,
to ja przeżyję.
- A jeśli Sean nie jest rozwiązaniem? – pytam.
Elfka wzrusza ramionami.
- Wtedy będziemy się martwić – mówi spokojnie i wraca do
czytania. – Po prostu dowiedz się, czy to jest to, czego pragniesz.
Kiwam głową i sięgam po księgę, którą odstawiłam.
Mija dwudziesta trzecia. Spacerując po plaży, widzę tam
już Seana. Czeka na mnie na molo i patrzy na księżyc, górujący pośród gwiazd.
Nie widzi mnie, ale to może lepiej. Myślę o tym, co powiedziała mi Rosalie.
Może chcę zbyt wiele; może biorę na siebie zbyt wiele i oto są skutki mojego
wariactwa? Życie na wyspie, rozpoczęcie nowego życia nigdy nie miało być łatwe.
Nie miało być łatwe zapomnienie o rodzinie, o poprzednim życiu i tym, co
zrobili mi ci wszyscy ludzie. Nigdy miłość nie miała być łatwa.
Zatrzymuję się, wdycham wilgotne powietrze i wypuszczam
je po dłuższej chwili. Patrzę na Seana. Widzę jego idealną sylwetkę, spokój i
odwagę wymalowane na twarzy. I budzi się we mnie to uciążliwe uczucie w
brzuchu, które nie pozwala mi normalnie myśleć. Czuję poczucie winy, które
pożera mnie od środka. Zawiedzenie samą sobą, obwinianie się, bo chcę kogoś,
kogo chcieć nigdy nie powinnam. Powinnam myśleć o Dylanie. O kimś, kogo chyba
wciąż kocham. Dlaczego więc moje myśli, moje oczy skupione są tylko na jednej,
zakazanej, tajemniczej (tym samym seksownej) osobie?
Kręcę głową wiedząc, że jestem głupia. Manipulantka.
Egoistka. Wiecznie niezdecydowana. Nikt mi nie powie, co mam zrobić ze swoim
życiem. Nikt nigdy nie będzie mi go układał. Ono należy do mnie i tylko do
mnie. To co ja zrobię, będzie moją decyzją. Ja za to odpowiem i nie ucieknę
przed konsekwencjami.
Idę w kierunku molo. Patrzę na swoje stopy, które co chwila
nurkują w ciepłym piasku i wiem, że idę w dobrą stronę. To nie jest błąd. Nawet
nie zauważyłam, kiedy Sean odwrócił się i zaczął mnie obserwować, ale teraz
czuję na sobie jego intensywne spojrzenie. Kilka chwil później jestem jakiś
metr przed nim i mierzymy się wzrokiem. Może jestem zbyt spokojna wiedząc, że
prowadzę go tam, gdzie sama nie chcę być? Może to on jest zbyt spokojny, nie
wiedząc, gdzie zmierza? Może oboje jesteśmy lekkomyślni, głupi – chociaż o nim
nigdy bym tego nie powiedziała. Nigdy wcześniej nie widziałam bardziej
tajemniczego, zamkniętego w sobie chłopaka, który byłby równocześnie tak…
intrygujący.
Przystaję w bezpiecznej odległości od Seana. On mruży
oczy, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Przyszedłeś, choć nie wiesz, gdzie chcę cię zabrać? –
pytam.
- Może uznasz to za szaleństwo, tak jak ja, ale ufam ci. Gdybyś
chciała mnie zabić, zrobiłabyś to wczoraj. Może nawet dzisiaj na ćwiczeniach.
Przypominam sobie dzisiejsze ćwiczenia magii. Zajęcia zostały
podwojone wraz z oficjalnym ogłoszeniem zniknięcia Galahiti. Ćwiczyliśmy bite
dwie godziny. Byłam w parze z jakąś dziewczyną, która nie bardzo radziła sobie
z ogniem oraz barierami, co znacznie ułatwiało mi zadanie. Sean nie ćwiczył ze
mną, ale był tam gdzieś i czułam jego obecność najbardziej ze wszystkich. Po drugiej
stronie sali- mogłam go podpalić; mogłam zrobić wszystko, na co nie zdążyłaby
zareagować Laila i Pearl.
Patrzę na niego. Na jego ustach maluje się cień dumnego
uśmiechu, który zaraz zanika w odmętach nocy.
- Ufasz niewłaściwej osobie – oznajmiam bez ogródek i
zerkam na otaczające nas morze.
Sean przechyla odrobinę głowę.
- Czyżby? Do piekła mnie zabierzesz? – pytanie zadane z
odrobiną kpiny wcale mnie nie rusza.
- Zdziwisz się – odpowiadam spokojnie, a jemu mina powoli
rzednie.
- Powinienem spytać?
Kręcę głową. Lepiej, żeby nie wiedział, że zabieram go
gdzieś – sama nie mam właściwie pojęcia gdzie – skąd może niezbyt szybko
wrócić. Rozglądam się wokół i na szczęście nie widzę żywej duszy, nie
uwzględniając Seana. Biorę głęboki oddech i przygotowuję się na ten cholerny
ból, który czuję za każdym razem, kiedy przenoszę się do świata Arii – na drugi świat. Nie wiem dokładnie jak
przeniosłam się poprzednim razem, dlatego nie wiem od czego zacząć.
Postanawiam najpierw jakoś połączyć się z Seanem, skoro
wybieramy się tam oboje, potrzebujemy fizycznego kontaktu. Wyciągam do niego
dłoń, a on spogląda na nią niepewnie.
- Dla mnie to też wydaje się głupie, ale złap mnie za
rękę. Będzie łatwiej.
Mogłabym również stworzyć wokół nas krąg, dzięki któremu
nie moglibyśmy się rozdzielić, a jednocześnie nie musielibyśmy się dotykać. Jednak
w tej sytuacji nie mam na to ani ochoty, ani siły. Powinnam być silniejsza, ale
ostatnimi czasy wiele musiałam przełknąć. Dzisiejsze ćwiczenia też nie były
zbyt łatwe.
- Jesteś zmęczona – mówi Sean, przyglądając mi się
dokładnie. Ja rzucam mu tylko krótkie spojrzenie i wbijam wzrok w swoje dłonie.
Skup się, Lydia. – Nie powinnaś się przeciążać. Jesteś pewna, że musisz to
zrobić?
- Tak – oświadczam. – Nic mi nie będzie. Trzymaj mnie
mocno.
Sean kiwa głową, a ja zamykam oczy i myślami przenoszę
się do miejsca, w którym już byłam. Do Arii i jej świata. Myślę, widzę miejsce
gdzie chcę się znaleźć, czując przy tym bardzo dobrze obecność Seana. Boli mnie
głowa. Myśli wirują, zataczając koło, tworząc bolesny wir i obraz uśmiechniętej
czarodziejki. Wzywa nas do siebie. Czuję jak moje stopy przytwierdzają się do podłoża
i pieką. Już nic nie mogę zrobić. Nie ma ucieczki.
Otwieram oczy i widzę nieco zdezorientowanego Seana. On się
nie boi o siebie. Boi się o mnie.
- Lydia, twoje oczy – słyszę jego głos. – Są niemalże
czarne. Chwiejesz się! Przerwij to natychmiast, albo zaraz stracisz
przytomność. Słyszysz mnie? – Jego głos zanika w wirze, który dudni mi w
uszach. Ręce mi płoną. Boli. – Czuję twój ból. Przerwij to, zanim będzie za
późno!
- Nie mogę – szepczę. – Jest za późno.
Sean ściska moją dłoń. Tylko dzięki niemu nie straciłam
jeszcze przytomności. Tylko on utrzymuje mnie przy zdrowych zmysłach.
On.
Nagle ból ustaje. Nie słyszę już szumu morza, ani tego
samego wiatru. Tu jest inaczej. Czuję ulgę, której potrzebowałam. Łapczywie
otwieram usta, by zaczerpnąć powietrza i mam wrażenie, że zaraz się przewrócę.
Otwieram oczy i wiem, że na pewno nie jesteśmy na Galahiti. Sean wciąż trzyma
mnie za rękę, ale moment po otworzeniu oczu sama się wyrywam. On jest
zdezorientowany, ale nie z powodu mnie, ale miejsca w jakim jesteśmy. Wystarczy
dobrze się rozejrzeć.
Jesteśmy w lesie. W dziczy, jakiej jeszcze nie widziałam.
Zaczyna świtać. Promienie wschodzącego słońca przedzierają się przez gąszcz
liści i otulają moją zmęczoną twarz. Trochę się chwieję, ale chłodne powietrze
pomaga mi zachować trzeźwość. Zaraz za plecami Seana dostrzegam zamek. Ogromny
zamek wykonany z białego kamienia i czegoś, czego nie potrafię nazwać. Wiem, że
tam czeka Aria. Czuję jej obecność gdzieś w oddali.
Biorę głęboki oddech i tylko na chwilę zamykam oczy.
Świat się chwieje. Tracę siły. Jeszcze moment, a z hukiem uderzę o ziemię w
najlepszym wypadku narobię sobie kilka siniaków. Znowu czuję ból w dłoniach,
jakby przebiegał mi przez żyły i śmiał mi się prosto w twarz. I nagle słyszę
swoje imię, a potem czuję tylko silne ręce na swoich plecach. Czuję ciepło i
pomimo cholernego bólu, pożerający mnie spokój.
- Nigdy więcej nie zrobisz tego sama. – Jego słowa, choć
są dla mnie jak echo, docierają do mnie.
Silę się na słaby uśmiech.
- Musiałam.
Słyszę jak wzdycha. Powoli otwieram oczy, ale nie
całkiem. Sean przytula mnie do siebie i gładzi po włosach. Czuję się
bezpieczna. Bardziej niż zwykle.
- Właściwie, dlaczego zabrałaś tu mnie?
Znalazł sobie porę na pytanie…
Odpowiadam szeptem:
- Ona chciała, żebyś był tu ze mną.
Jeeny *o*
OdpowiedzUsuńAle długaśny ^-^
Cześć, skarbie!
UsuńWiem, że długo zwlekałam z komentarzem, mam nadzieję, że mi to wybaczysz ;D.
Niestety nie stać mnie na napisanie zbyt wiele, bo po prostu nie wiem co mogłabym napisać. Rozdział strasznie mi się spodobał, pomimo faktu, że Lydia prawie otwarcie przyznała, że czuje coś mocnego do Seana. Na powrót jestem #TEAMSEAN i tym razem będę już do końca historii.
Zdziwiło mnie dlaczego Lydia tak źle się czuje, kiedy przenosi się do drugiego świata. Czyżby ceną za przedostanie się tam była śmierć? A dzięki magii może powrócić na Galahiti i odżyć?
To opowiadanie na pewno jest moim ulubionym z tej tematyki! ^-^. Mam nadzieję, że szykujesz jeszcze wiele części... (nie żebym coś o tym wiedziała, hihi ;D)
Rose to mądra Elfka. Bądź jak Rose ;D.
Ale tak na poważnie, naprawdę podoba mi się stosunek Rose do Seana i całej sytuacji. ^-^.
Sean jest taki zmieszany, biedaczek.
Oby wszystko było dobrze i Lydia uratowała wyspę i mieszkańców (uczniów). I żeby była z Seanem, a Dylan był jej przyjacielem <3. Albo na odwrót XD.
Życzę weny i czekam na następny rozdział! <3
Czekam <3
Całusy,
Shoshano aka Kerry aka MAŁPA <3
dziś powietrze pachnie jak ostatnie dni wakacji [*]
OdpowiedzUsuń