Raz.
Dwa.
Trzy wdechy.
- Musimy porozmawiać – oznajmiam, wchodząc do pokoju
Dylana z przerażającą mnie powagą i równocześnie zamieram.
Nerwy zżerają mnie całą. Czuję się tak, jakbym miała
tasiemca w brzuchu, który wżera się w moje ciało od środka. Mam wrażenie, że
wszystko jest tak, jak nie powinno być, a ja nie umiem nad tym panować. Coraz
rzadziej widzę się z Dylanem i cholernie za nim tęsknię, ale jednocześnie wiem,
że coś pomiędzy nami nieodwracalnie wygasa. Ostatnie płomienie świecy, której
już nie da się zapalić.
O cholera.
Przestaję oddychać.
Gwałtownie się zatrzymuję, widząc Seana i Dereka na
łóżku mojego chłopaka. Za to Dylan siedzi wygodnie rozłożony na swoim ulubionym
skórzanym fotelu, który sam sobie wyczarował. Oczy wszystkich trzech chłopaków
wbite są we mnie, co skutkuje tym, że spuszczam wzrok. Moje zniszczone trampki
wydają się w tej chwili bardziej atrakcyjne, niż wszystko inne.
Gdzie moja pewność
siebie, do cholery?
Właśnie, gdybym zachowała jej resztki, wyrzuciłabym
Seana i Dereka z pokoju szybciej, niż zdążyliby się obejrzeć za siebie i
pożegnać z Dylanem. Dlaczego tego nie robię? Tłumię coś dziwnego. Mam wrażenie,
że jestem tu, ale nie w swoim ciele, nie ze swoją duszą.
Coś się zmieniło.
- To coś ważnego? Właśnie rozmawialiśmy na temat
rozpadającego się Galahiti i… - Dylan urywa, gdy odruchowo podnoszę wzrok i
patrzę dokładnie na niego. Patrzę na niego i wiem, że zaczyna się martwić.
Wstaje z fotela i półgłosem, ale zdecydowanie prosi
kolegów, żeby wyszli. Mijają mnie, pozostawiają po sobie chłodny powiew.
Wyczuwam w powietrzu perfumy Seana. Przechodzą mnie ciarki, zimny dreszcz.
Mrugam oczyma, jakby coś mnie zabolało. Jestem wbita w ziemię. Tkwię pomiędzy
dwoma światami i tracę oddech. Nie potrafię się bronić.
A potem…
- Lydia, wszystko w porządku? – Dylan łapie mnie za
ramiona, po czym analizuje moją twarz. Patrzy mi w oczy. Widzę troskę. Widzę
swoje odbicie. Miłość jego do mnie. Może się mylę. Może nic nie wygasło, tylko
po prostu nie mamy dla siebie czasu i… może mi odbiło i nie potrafię normalnie
funkcjonować. – Coś się stało? Jesteś jakaś nieswoja.
- Właściwie, to tak – oznajmiam po chwili. Zdobywam
się na odwagę. – Chciałam z tobą porozmawiać.
- To już wiem. – Uśmiecha się.
Ma ładny uśmiech.
- A powiesz mi o czym?
Wybudza mnie z trasu. Znowu to zrobiłam. Odpłynęłam.
Kiwam głową.
- Usiądź.
Dylan zajmuje miejsce na swoim łóżku, a ja zaraz obok
niego. Boję się mówić. Mam pustkę w głowie wielkości dziury ozonowej i naprawdę
mam wrażenie, że tracę powietrze. Jestem
odważna i silna, dam sobie radę. Może za kilka dni.
- Więc? Jest coś ważniejszego, niż upadek wyspy? –
pyta. Naprawdę nie wie o co chodzi.
- Dylan, chodzi o nas. – Wybucham. Black staje się
bledszy. Mina mu rzednie. To moja wina. – Widzimy się coraz rzadziej. Ja… nie
wiem co mam o tym myśleć. Rozumiem – treningi, zaklęcia, nauka – po to tu
jesteśmy, ale zapominamy kim jesteśmy dla siebie nawzajem. Ja…
Brakuje mi słów. Nie umiem.
Chcę dobrze.
- Do czego dążysz? – odzywa się Dylan. Łapie mnie za
rękę, a ja patrzę na nasze splecione palce z bólem. – Lydia, nie rób mi tego.
Kocham cię, tak? Nic się nie zmieniło. Nie dla mnie.
Bądź silna.
- Ja też cię kocham – szepczę. –Ale to nie jest już to
samo. Jesteśmy w dwóch innych światach, ja tak nie potrafię… Nie wiem, co teraz
czuję i naprawdę potrzebuję przerwy.
Dylan chce coś powiedzieć, ale ja widząc jego
przerażone spojrzenie, wyrywam swoją dłoń i wybiegam z pokoju. Biegnę do
swojego pokoju tłumacząc sobie w myślach, że zrobiłam dobrze. Chciałam dobrze.
Dla nas. Dla niego. Dla siebie chciałam dobrze. Mijam Seana i Dereka, który
rozmawia z Rosalie. Jeden z nich łapie mnie za nadgarstek. Wiem który, nawet
nie muszę się oglądać.
- Lydia…
Zaciskam zęby i wyrywam rękę.
- Zostawcie mnie w spokoju.
Od kilku godzin siedzę zamknięta w pokoju. Nie wiem,
która jest godzina i nawet mnie to nie obchodzi. Zalewam się wyrzutami sumienia
i wyobrażeniami, jak Dylan przeze mnie cierpi. Zraniłam go, choć chciałam
dobrze. Teraz to już sama nie wiem, co jest lepsze, a co gorsze. Czuję się
wyprana z sił. Czuję się słaba i zmęczona, ale nie potrafię zasnąć.
Wcześniej Rosalie i Derek dobijali się do moich drzwi.
Naprawdę miałam wrażenie, że za którymś razem on wyrwie je z zawiasów, dlatego
zabezpieczyłam je zaklęciem. Nie byłam pewna, czy zadziałało, ale skoro drzwi
są na swoim miejscu, to wszystko powinno być w porządku. Potem słyszałam Seana,
ale jemu też nie otworzyłam. Słyszałam go jakąś godzinę temu i szczerze to nie
mam pojęcia, czego chciał. Na pewno nie chodziło tylko o to, że się martwił –
ludzie jak on się nie martwią. Nie jestem pewna, czy mają uczucia.
Siedzę.
Siedzę.
Siedzę.
Nagle mam niezwykłą ochotę uciec z tego świata. Utonąć
w innym. Utonąć, by móc oddychać. Może to paradoksalne, ale jednocześnie bardzo
intrygujące. Spoglądam w okno i widzę księżyc. Ogromny. Słyszę ciszę. Otula
mnie swoim spokojem. Dochodzi do mnie śpiew ptaków, szum morza i odgłos
biegnącego wiatru. Czuję smak goryczy, żalu do samej siebie.
Muszę stąd wyjść. Wydostać się z tego pokoju i szybko
nie wracać.
Taksuję wzrokiem całe pomieszczenie i wzdycham, po
czym ściągam zaklęcie z drzwi i chwytam za klamkę. Wychodzę i jeszcze sekunda
nieuwagi, a potknęłabym się o własną przyjaciółkę. Klnę w myślach. Rose śpi na
brzuchu Dereka, który przytula podłogę, a Sean zasnął na siedząco, oparty o
ścianę. Wszyscy pod moimi drzwiami. Wszyscy na korytarzu. Wszyscy na mnie
czekali.
Biorę głęboki oddech i zamykam za sobą drzwi. Niech
myślą, że wciąż jestem w swoim pokoju, kiedy mnie tam nie będzie.
Wychodzę ze szkoły.
Biegnę w stronę plaży i upadam na kolana na chłodnym
piasku. Magia tętni w moich żyłach. Pulsuje we mnie niczym krew, wrze. Sprawia,
że czuję się tak, jakbym miała zbyt dużo niewykorzystanej energii, która teraz
chce postawić mnie do pionu. Chcę krzyczeć i spalić cały ten las jednym
machnięciem ręki, a jestem do tego zdolna – wiem to na pewno. Chce poruszyć tą
wodę. Uśpić ją za zawsze, zamienić w mordercze wodne kły, które zabiją mnie w
sekundzie, w której przekroczę granice brzegu z wodą.
Nie robię nic.
Jakbym umarła patrząc na księżyc.
Podchodzę do wody, siadam na suchych deskach na molo i
wzdycham ciężko. Pochylając się, widzę swoje odbicie w wodzie. Mam potargane,
ale przerażająco proste włosy, zmęczoną twarz, małe oczy i minę, jakbym
faktycznie umierała. Wszystko mnie boli. Od palców u nóg do czubka włosów. Nie jestem
jedynie pewna, co jest tego przyczyną. Naprawdę sądzę, ze nie obiłam się o
żadne drzewo biegnąc na plażę. Bolą mnie nerwy. Nie umiem już racjonalnie
myśleć. Wydaje mi się, że wszystko spieprzyłam. Wydaje mi się, że jestem
samotna na tym świecie.
Jestem dziwna. Szalona. Nienormalna. Szkoda, że nie
mają tu psychiatryka.
Zaciskam zęby, kiedy czuję silny powiew chłodnego
wiatru. Biegnie w moją stronę, jakby chciał mnie przewrócić. Zamykam oczy i
mocnej dociskam dłonie do molo, na którym siedzę. Chcę spokoju. Chcę móc
oddychać i żyć, tak jak kiedyś. Czuję ból. Moje dłonie pulsują taką mocą, że aż
pieką. Próbuję je oderwać, ale się nie da.
Boże, jestem
nienormalna.
Nagle czuję, ze temperatura podskoczyła o kilka
dobrych stopni. Nie czuję desek pod dłońmi. Nie słyszę szumu wody. Jedyny plus
jest taki, że moje dłonie już nie pieką. Ból już nie istnieje. Boję się
otwierać oczy, ale wiem, że muszę to zrobić.
- No nareszcie! – Słyszę znajomy, radosny głos i
klaśnięcie w dłonie. Podskakuję ze strachu, a moje powieki automatycznie się
unoszą. Wstrzymuję oddech. Świat Arii.
– Już myślałam, że nigdy nie wrócisz. Czekałam tu na ciebie i czekałam, ale coś
mi podpowiadało, że jednak się pojawisz. Nie myliłam się. – Czarodziejka patrzy
na mnie z zainteresowaniem w oczach. – Witaj Lydia.
- Co ja tu robię? – pytam przerażona. – Wcale nie
chciałam się tu znaleźć. Nie chciałam tu wracać – oznajmiam bezceremonialnie,
ale cicho.
Aria patrzy na mnie krzywiąc lekko głowę i zaciska
usta.
- Czasami magia pomaga nam żyć. Najwyraźniej twoim
sposobem na przeżycie było teraz znalezienie się tutaj. Nie wiem, jakim cudem udało
ci się przenieść z molo na plaży, ale jestem zachwycona. No i przede wszystkim
pod wielkim wrażeniem. Nawet nie wiesz, jak ogromną moc posiadasz i co możesz z
nią robić!
Pomaga nam przeżyć.
- Nie chciałam umierać. Nie chciałam tu być.
Aria marszczy brwi, ale zaraz odpowiada:
- Wiem to. Trochę pomogłam Ci się tu przenieść.
- Co to znaczy? – Wstaję i patrzę na czarodziejkę. –
Jak to „pomogłaś mi”?
- Poznałam twoją moc. Chciałam, żebyś się tu znalazła,
a ty nie chciałaś być tam, gdzie jesteś, bo czułaś się źle. Powiedzmy, że tak musiało
się stać. To dla twojego dobra, dziecko. Nie buntuj się, bo nie masz powodu –
odpowiada grzecznie Aria i z gracją przesuwa strony w otwartej księdze, której
wcześniej nie widziałam.
Dopiero orientuję się, że jesteśmy w ogromnym pokoju z
chyba pięćdziesięcioma regałami na księgi. Wszystkie są mocno poupychane. Zupełnie
jakbym widziała pracownię Laili. Ona też kocha siedzieć w księgach i uczyć się
zaklęć. Aria stoi przy wysokim biurku w białej sukni, która aż zaślepia mnie
swoim kolorem. Nie chcę widzieć jasnych rzeczy. Moje oczy jeszcze się nie
przyzwyczaiły. Aria bardzo kontrastuje w otoczeniem w tym pokoju. Kontrastuje z
brązem. I pomyśleć, ze jeszcze kilka minut temu gapiłam się na księżyc i
chciałam umrzeć, za to kim jestem.
- W takim razie czego ode mnie chcesz? – zadaję pytanie,
czując potworną bezsilność wobec czarodziejki. Powinnam ją podziwiać i mdleć na
jej widok, a jedyne czego teraz chcę, to wrócić do domu. Cofnąć czas. Nie mam
sił, na podziwianie kogoś, kto mnie zmusza do używania magii.
- Żebyś się uczyła.
No chyba nie.
- Uczę się w szkole. Mogę wrócić na Galahiti?
Aria przestaje przewracać kartki i patrzy na mnie,
jakbym ją co najmniej obraziła. Ma niebieskie oczy, bardzo jasne, wyraziste. No
i intensywne spojrzenie.
- Chcę, żebyś uczyła się ze mną – mówi twardo
czarodziejka. – Dobrze by było, gdyby ten chłopak… Sean chyba się nazywa…
- Co z nim? - Marszczę brwi.
- Mogłabyś ćwiczyć z nim – mówi Aria, a ja zamieram. –
On wywołuje w tobie takie emocje, dziwne, no i przede wszystkim daje ci
popalić, a tego właśnie potrzebujesz. Mam nadzieję, że załatwiłaś wszystkie
swoje sprawy sercowe, bo będę wymagała całkowitej koncentracji.
Super.
- To ja może wyjdę.
- Zostaniesz – syczy czarodziejka.
- Nic nie załatwiłam i nie mogę ćwiczyć z Seanem –
mówię jak gdyby nigdy nic.
- Dlaczego?
Dobre pytanie. Sama
tego nie wiem.
- On próbował mnie zabić! – To jedyne, co udaje mi się
wymyślić w momencie.
- Tym lepiej. Może będziesz bardziej zdeterminowana.
Ona wcale mnie nie słucha i tym bardziej nie rozumie. Nie
wiem czy mówię do siebie czy do niej, ale chyba słyszy jednym uchem i wypuszcza
drugim. Czuję się tak, jakbym rozmawiała ze ścianą.
- Nie mogę tak. Nie rozumie mnie pani! Ja nie mogę z
nim ćwiczyć, nie mogę w ogóle mówię z desperackim tonem. – Galahiti zaraz się
rozpadnie, a nic nie jest skończone. Wyobraża sobie pani, ile ja mam niedokończonych
spraw?
- Ostatnie, czym będę się teraz interesować, to twoje
niedokończone sprawy. – Patrzy na mnie. – Masz moc i zdolności, dlaczego się
upierasz? To ogromna szansa, niewielu czarowników ma szansę ćwiczyć ze mną.
- W porządku, ale bez Seana.
Cisza.
- Wróć tu z nim jutro. Zapewniam, że Galahiti jeszcze
się nie rozpadnie – mówi czarodziejka, a mi opadają ręce. Ona naprawdę jest
głucha na moje słowa.
- Nie mogę.
- Jeśli nie wrócisz tu z nim jutro o tej samej porze,
i z własnej woli, sama was tu ściągnę, a wiesz, że potrafię. Tylko że wtedy
będzie nieprzyjemnie.
Koniec świata.
Nieugięta z niej kobieta.
Aria wraca do przewracania stron w księdze, a ja mruczę
pod nosem:
- Wrócę.
Tym razem postaram się skomentować rozdział należycie.
OdpowiedzUsuńCześć!
UsuńWiesz, trochę mi smutno bez ciebie ;c. Wejdź kiedyś na GG i napisz chociaż, że żyjesz ❤
Wracam od razu po przeczytaniu rozdziału ^-^. Przepraszam, że trwało to tak długo, ale jakoś nie mogłam się w sobie zebrać. Ale... W końcu jestem i komentuję.
Jak napisałam wyżej postaram się skomentować rozdział najlepiej jak umiem.
Nie mam pojęcia co dzieje się z Lydią. I to już od kilku rozdziałów. Jakaś dziwna siła przyciąga ją do Seana i jeszcze Aria każe jej z nim ćwiczyć. Nie zebym coś do niego miała, ale no hej! Ciągle bardziej wole Dylana i mam nadzieję, że jednak będą razem.
Nie mogę uwierzyć, że to koniec Dylii. Tak nie może być. Oni byli tacy... Słodcy, wspaniali, to przecież Dylan był przy niej kiedy trafiła na wyspę, to on ją kocha od dłuugiego czasu. No, ej :(
To, że jej przyjaciele czekali pod drzwiami było serio super, bo kto tak robi? W tych czasach - prawie nikt.
Zawsze lubiłam Rose, jest ekstra ❤.
Wydaje mi się, że Aria dobrze wie, kiedy Galahiti się rozpadnie. Nie lubię jej.
#TEAMDYLAN #TEAMSEAN
Czekam i życzę weny ❤
Pozdrawiam,
Shoshano aka Kerry aka Kercia aka Paw aka Ludź aka MAŁPA
Smutno mi....
OdpowiedzUsuńBiedny Dylan
Kurde, zaczynam nie rozumieć Lydi ;/
Naprawdę zachowuje się dziwnie...
Naprawdę mi smutno... # TeamDylana
Jestem ciekawa jak to wszystko dalej się potoczy.
Ile czasu ma wyspa zanim się rozpadnie.
I jestem ciekawa czy Lydia i Sean będą razem trenować
Przecież z Dylanem też może;D
Wgl mam wrażenie, że oni nie specjalnie się przejmują tym końcem wyspy xD ja to bym biegała i o nie to nasz koniec !!
A oni nic ^^
A ta czarodziejka Aria... W poprzednim rozdziale ją polubiłam a w tym mnie wkurzyła.
Mam nadzieję, Lydia ogarnie się w najbliższym czasie... W końcu ma rzucić to zaklęcie, które może ją uratować.
Nie powinna być teraz rozkojarzona.
A widać, że jest kłębkiem nerwów i sama do końca nie wie co czuje.
Szkoda mi jej ;(
Ale i tak lol mi jej, że zerwała z Dylanem.
Byli ze sobą tak blisko a potem nagle z rozdziału ba rozdział zaczęło się walić... Nawet jak nie byli parą było pomiędzy nimi więcej chemii niż teraz. A szkoda =,=
Rozdział jak zwykle zsjebisty ^^
Nie mogę doczekać się nexta ;*
XOXO
Madzia <3
PS I tak będę nadal czekać aż Dylan i Lydia się zejdą. XD chociaż jak na razie to marne szansę widzę ;/