Zaklęcia. Zaklęcia. Zaklęcia.
Przysięgam, że zwrócę obiad, jeżeli ktoś jeszcze raz
wymówi przy mnie to słowo. Może jestem czarodziejką i może powinnam to kochać,
ale wszystko mi ostatnio zbrzydło – od kiedy powiedzieliśmy sobie z Seanem
„nie”. Od tego czasu ze sobą nie rozmawiamy. Właśnie mija dobre czterdzieści
osiem godzin odkąd ostatni raz coś do mnie powiedział, co nie miało związku z
magią. Zaczynam się wkurzać, irytować i nawet czasami chce mi się płakać z tej
bezkresnej bezradności, która powoli mnie wykańcza nerwowo. Za to Sean trzyma
się świetnie. Albo jest świetnym aktorem, albo nie żartował mówiąc, że nigdy
nie zrobi tego Dylanowi. Ja też sądziłam, że nigdy mu tego nie zrobię…
… ale co, jeśli można kochać dwie osoby na raz?
Co, jeżeli pierwsza miłość nigdy nie jest tą prawdziwą,
ostatnią miłością? Taką, która trwa po wieki i zakochanym wciąż siebie mało?
Być może to, co łączyło mnie i Dylana nie było tak trwałe jak sądziłam – jak
oboje sądziliśmy. Pomyliliśmy się i być może był to błąd, za który trzeba
płacić. Ja chętnie za niego zapłacę, jeżeli tylko Sean zacznie zachowywać się
jak człowiek w stosunku do mnie.
Naprawdę sądziłam, że drugi
świat jakoś sprawi, że poczuję się lepiej. Bardziej poznam Seana i siebie
przede wszystkim. Miałam się dowiedzieć czego pragnę. Póki co wiem tylko, czego
nienawidzę – jego obojętności wobec mnie. Jest cholernie uciążliwa i irytująca.
Mam wrażenie, że jeszcze kilka dni, a wybuchnę i ucierpią na tym niewinne osoby
– jak na przykład Rosalie. Albo Derek, Jacob… Dylan.
Ja zdecydowanie jestem potworem. Nie jestem normalna, ani
nie jestem oazą spokoju, ale wierzę, że należy mi się chociaż odrobina
zainteresowania.
- Lydia! Skup się, bo nigdy nie wrócimy do domu – mówi do
mnie Sean. Wygląda na wkurzonego. Naprawdę nie chcę sobie przypominać, który to
już raz on próbuje się ze mną połączyć, ale nam nie wychodzi. Ja odpływam, a on
się denerwuje. Nie możemy się zgrać.
Nigdy. Przenigdy nie poczuję się na Galahiti jak w domu.
Nie wiem dlaczego. Po prostu tak jest i chyba szybko się
to nie zmieni.
- Przepraszam, okey? – Biorę głęboki oddech i zmuszam
się, by nie patrzeć mu w oczy. Zwykle mi nie wychodzi. Dzisiaj to wyjątek. –
Staram się, ale to nigdy nie wyjdzie.
- Właśnie dlatego, że się nie starasz – mówi
oskarżycielskim tonem i odwraca wzrok.
- Traktujesz mnie jak powietrze i jeszcze śmiesz wmawiać
mi, że się nie staram? – Ja podnoszę ton, a Sean nie odpowiada. Wiem, czuje się
winny. Wiem, prawda czasem boli. Wycofuję się. – Zrobię to sama.
Niemalże słyszę, jak chłopak zaciska zęby.
- Nie możesz zrobić tego sama. Przez to cierpisz –
przypomina mi, kiedy odwracam się od niego plecami. Stoimy w tym samym miejscu,
gdzie wylądowaliśmy i jest naprawdę ciemno. Nie chcę robić tego sama, ale on
mnie doprowadza do dzikiego szału. – Lydia, posłuchaj mnie chociaż przez
chwilę. Nie rób tego. Słyszysz?
Koncentruję się na powrocie do domu. Wyciągam dłonie
lekko przed siebie i biorę głęboki oddech. Dźwięki w tle się zamazują, jakby
znikały. Słyszę jedynie Seana, który wciąż (chyba) usiłuje mnie zmusić, bym
tego nie robiła. Nie uda mu się. Przesadza chwilami i teraz to, czy ucierpię,
nie jest jego pieprzonym interesem. Zamykam oczy i usiłuję nawiązać połączenie
z Galahiti – mentalne. Wcześniej odsyłała mnie Aria, więc nie bolało, ani nie
musiałam używać magii. Nagle ktoś wytrąca mnie z równowagi, a byłam gotowa!
Wszyscy wiemy kto to.
Otwieram oczy i rzucam mu mordercze spojrzenie. Może
autentycznie mięknę, kiedy on się o mnie martwi, ale teraz nie panuję nad
swoimi emocjami – jakbym kiedykolwiek potrafiła – i jestem makabrycznie
wściekła. Mogę zrobić mu krzywdę. Nie chcę tego, dlatego właśnie zaczynam się
bać. Jestem głupia, ale nic na to nie poradzę.
- Przestań – mówi. – Powiedziałem, że nie zrobisz tego
sama nigdy więcej i zamierzam dotrzymać słowa. Pozwól sobie pomóc. Lydia,
ucierpisz na tym i oboje doskonale to wiemy, a mimo wszystko masz to gdzieś!
Chyba nie tylko mi puszczają nerwy.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz zaboli. Odsuń się –
rzucam twardo. Nie dam mu się.
- Nie.
Unoszę brew.
- Sean, odsuń się. Nie mam siły na kłótnie z tobą, więc
oszczędź mi chociaż tego.
- O co ci chodzi? Wkurza cię to, że się martwię? – pyta,
a ja czuję, że zaraz eksploduję.
- O co mi chodzi!? – krzyczę. – To ty miałeś mnie daleko
gdzieś ostatnie dwa dni i pytasz, o co mi chodzi? Daleko mam to, że się
martwisz, skoro nie potrafiłeś nawet zapytać jak się czuję przez czterdzieści
osiem godzin, a jestem wykończona, tak dla twojej świadomości.
Mój głos słabnie, bo i ja słabnę. Nie mam siły nawet na
niego krzyczeć i już nie chodzi nawet o to, że jest cholernie przystojny, ale o
to, że naprawdę nie mam sił. Chce mi się płakać. Jestem idiotką. I jestem
żałosna, ale przynajmniej zdaję sobie sprawę z tego, że już dawno dosięgnęłam
swojego dna.
Odsuwam się od niego jeszcze bardziej, wściekła na siebie
i na niego. Ale zanim odejdę zbyt daleko, on łapie mnie za nadgarstek… i nic
poza tym. Po prostu stoimy – ja, bo nie potrafię się wyrwać i nawet nie chcę,
on – sama nie wiem dlaczego. Mija kilka minut. Słyszę jak podchodzi i
zatrzymuje się tuż za moimi plecami. Sztywnieję. Nie wiem jak dawno temu
straciłam panowanie nad sobą, swoimi emocjami i odruchami. Ale chyba najgorsze
jest to, że on przejął nad nimi kontrolę. Chcę się uwolnić, ale dosłownie nie
wiem jak.
- Nie będę cię przepraszał, bo wszystko co robię, robię
dla twojego dobra, Lydia. Nie rozumiesz tego i chyba nawet nie chcesz, ale tak
jest. Zniszczyłbym cię, a nie chcę, żeby tak się stało.
A co, jeśli chcę być zniszczona?
Ja sama siebie niszczę.
W życiu nie słyszałam większej głupoty.
Każdy nerw w moim ciele krzyczy, żebym się odwróciła i
spojrzała mu w oczy. Przynajmniej jego oczy, przyćmione tajemnicami i
sekretami, nigdy nie kłamią. Jego usta owszem, ale nie oczy. Jego głos nie daje
się poznać; nie daje się przyłapać na gorącym uczynku. On jest wielką
tajemnicą, którą pragnę poznać bardziej, niż cokolwiek innego we wszechświecie.
Zaciskam zęby. Jego uścisk na moim nadgarstku się rozluźnia i wtedy właśnie nie
wytrzymuję. Pokusa wygrywa, a ja odwracam się na pięcie tylko po to, by widzieć
jego twarz. Jego kłamstwa.
- Przykro mi, że tak się czujesz, ale wiem, co robię.
Kłamstwo.
- Nie jest ci przykro – mruczę pod nosem.
- Tak będzie lepiej.
Kłamstwo.
Nie kłam więcej.
- Nie masz pojęcia, co będzie dla mnie najlepsze – mówię.
– Nawet ja tego nie wiedziałam. Nie wiedziałam, zanim się tu przenieśliśmy.
Teraz wiem. I los chce, bym nigdy tego nie dostała. – Spuszczam głowę, by zaraz
ją podnieść i zdusić napierające łzy. Jesteś
silniejsza niż łzy. Znów patrzę w jego piękne oczy. – Widocznie tak musi
być.
Czym prędzej, zanim powie słowo, zaciskam dłoń na jego
nadgarstku i patrząc mu w oczy wypowiadam słowa teleportacji na Galahiti. Drugą
dłoń wyciągam przed siebie, rozłożoną, luźno. Wypowiadając ostatnie słowo,
zaciskam ją najmocniej jak potrafię, wierzchem dłoni ku ziemi. Słyszę tylko jak
Sean krzyczy, bym tego nie robiła, ale jest już za późno. Kulę się z bólu, jak
złamany patyk.
Wytrzymasz wytrzymasz wytrzymasz wytrzymasz
Mija dłuższa chwila, zanim ból zaczyna odchodzić.
Najważniejsze jest to, że stoję o własnych siłach i mogę się wyprostować.
Najważniejsze jest to, że się udało. Czuję zapach chłodnego jak lód morza i
zimny wiatr, otulający moją skórę. Otwieram oczy. Sean się nie rusza, ale oczy
zdradzają strach. Strach o mnie, bo on nie musi się wysilać, kiedy ktoś
przenosi jego swoją mocą. Nic go to nie kosztuje, bo nie wymawia wraz ze mną
zaklęcia. Dlatego nigdy nie boli mnie, kiedy Aria sama mnie przenosi. Tylko ja
ucierpiałam, ale nic nie szkodzi.
- Musiałam to zrobić – mówię szczerze. – Nie chcę twojej
pomocy w niczym. Nie chcę nawet, żebyś zwracał na mnie uwagę, dopóki nie
przestaniesz kłamać i powiesz mi prawdę. Wiesz co mam na myśli. Zawsze byłeś
bez skazy, dla mnie byłeś bez skazy – teraz zamieniasz się w kłamcę bo myślisz,
że dla mnie to lepsze. Wcale nie. To tylko sprawia ból.
- Lydia…
- Nie chcę cię słuchać.
Odwracam się na pięcie i odchodzę. Jest środek nocy, ale
muszę znaleźć Rosalie.
- Lydia – mruczy pod nosem, wyrwana ze snu – ja cię
naprawdę kocham jak nie wiem co, ale jeżeli jeszcze raz mnie obudzisz, to
przysięgam, że gorzko tego pożałujesz. – Zerka na zegarek. – Jest środek nocy,
czy ty nie masz co robić w środku nocy? Proponowałabym na przykład położyć się
spać! W twoim przypadku to cholernie konieczne.
Zabijam ją wzrokiem, ale zaraz po tym siadam na fotelu
naprzeciwko jej łóżka i zakładam nogę na nogę. Naprawdę z trudem przychodzi mi
bycie spokojną, ale przy niej zawsze jakoś łatwo mi to idzie. Rose ziewa. To
jest naprawdę długie ziewnięcie. Kiedyś mi to wybaczy. Teraz nie musi.
- Byłam tam z nim – oznajmiam, a Rosalie patrzy na mnie
jak na idiotkę.
- Dopiero wyszłaś z budynku, więc jak, do cholery byłaś z
nim gdzieś? Przysięgam, że godzinę temu widziałam cię wybiegającą ze szkoły.
- Byłam z nim tam trzy dni i nauczyłam się o wiele
więcej, niż oferują tutaj. No ale nie ważne, bo pochlałam się z nim co najmniej
dwa razy. Jest nie do wytrzymania! – Krzyczę szeptem. Nie mogę się wyżyć, bo
wszyscy śpią.
Rose unosi brwi i siada na łóżku.
- Czyli… dowiedziałaś się, czego chcesz? Nie będziesz już
zachowywać się jak idiotka?
- Tak i nie – oświadczam. – Wspominałam, że się z nim
pokłóciłam? To głównie przez to, że on mnie ignoruje, bo chce mnie, ale nie
zrobi tego Dylanowi. To jest chore i popieprzone. Niech mnie ktoś, do cholery
jasnej, zabije, zanim sama dokonam samobójstwa.
- Ej ej, wolnego.
Dziewczyna wzdycha, znowu ziewa i chyba powoli dochodzi
do siebie. Albo tak mi się tylko wydaje, bo ja jestem zbyt nadpobudliwa.
Naprawdę nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie Rosalie Thyles.
- A ty? Chcesz go?
Unoszę brwi.
Zagryzam dolną wargę.
- Podoba mi się.
- Ale ty nie jesteś już z Dylanem. Nic nie stoi ci na
drodze, znaczy wam.. cokolwiek to miało znaczyć. Jestem zmęczona – zauważa, a
ja tylko potakuję głową. Dziś brak mi empatii.
- Nie chcę z nim rozmawiać.
Teraz to ja jestem zabijana wzrokiem.
- Chcesz go, ale nie chcesz z nim rozmawiać? – pyta, a ja
kiwam głową. – Jesteście chorzy. Idźcie spać, a potem na jakieś leczenie, bo to
nie jest normalne. I proszę się oduczyć budzenia innych ludzi w środku nocy, bo
ci ludzie mają prawo spać.
Wzruszam ramionami.
- Nic ci nie
będzie, jak będziesz spała o godzinę krócej.
- Wyobrażasz sobie, jak trudno zasnąć, kiedy już raz cię
ktoś obudzi? – pyta całkiem poważnie.
- Nie, ale życzę powodzenia. – Wstaję z fotela i kieruję
się w stronę drzwi. – Dzięki, nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie ty. Widzimy
się rano – krzyczę szeptem, a potem chwytam klamkę od drzwi.
- Rano, to ja cię zamorduję.
- Dobranoc, Rose.
Zamykam za sobą drzwi, cicho, by nie denerwować
przyjaciółki jeszcze bardziej – jedynej przyjaciółki, jaką mam. Otacza mnie
ciemność. Dosłownie wszędzie jest ciemno, ale wcale nie cicho. Słychać czyjeś
kroki, ciche rozmowy i szepty niesione powietrzem. Zerkam raz jeszcze na drzwi
do pokoju Thyles i natychmiast odpycham od siebie myśl o wchodzeniu tam raz
jeszcze. Nie chcę być teraz sama, ale raczej nie mam wyjścia. Wszyscy są
zmęczeni, a ja nienormalna. W końcu biorę głęboki oddech i schodzę na parter,
skąd słychać rozmowy. Przechodzę przez ogromny hol i staję w progu łuku
ściennego, graniczącego z salonem.
W środku pomieszczenia widzę znajomych. Jake z Derekiem
siedzą rozwaleni na kanapie, Aiden i Dylan (ten, którego bałam się spotkać) siedzą
na podłodze i grają w jakąś grę o zabijaniu na playstation (tak, nawet
czarodzieje mają playstation), a Sean patrzy na coś przez okno. Z jednej strony
jestem bardzo zadowolona, że tu przyszłam, ale z drugiej naprawdę mam ochotę
uciec.
Za późno.
- Lydia – uśmiecha się do mnie Jake – jak fajnie cię
widzieć. Siadaj z nami.
Jacob przesuwa mi się, tak, żebym mogła usiąść na środku.
On, Derek i Aiden może ucieszyli się na mój widok, ale ze
strony Dylana jest to tylko nijakie spojrzenie, niemalże puste. Jakby nie
wiedział jak ma się czuć w moim towarzystwie. Ma racje. Przecież nie wiemy
nawet kim dla siebie jesteśmy. Tkwimy w całkowitej pustce, w niewiedzy i
niepewności. Bo każde słowo niesie ranę, której nie da się zagoić. Za bardzo
boimy się porozmawiać, być dla siebie kimś innym – przyjacielem.
Sean, słysząc moje imię, odwraca się. Łapię jego przeszywające
spojrzenie i zapominam, jak się oddycha. Niech ktoś mi pomoże! I nagle zdaję
sobie sprawę, że nawet kłótnia z nim nie zagłuszy tego, co czuję, kiedy tak na
mnie patrzy. Nawet kiedy jest gdzieś w pobliżu. Nawet, kiedy tak bardzo staram
się go nienawidzić. Ja pierwsza odwracam wzrok i kieruję go na Jake’a.
- Może lepiej nie – mówię. – Nie chcę wam przeszkadzać.
Jacob przewraca oczyma.
- Przestań i chodź tu. Dawno się widzieliśmy, bo ciągle
gdzieś znikasz. Miej trochę serca i poświęć nam trochę czasu.
- A poza tym – wtrąca się Derek – dawno grałem ci na
nerwach. Muszę to nadrobić, skoro przy okazji się nudzę.
Zanim cokolwiek robię, patrzę na Dylana, a on na mnie. On
wie, o co pytam. Chciałabym tylko wiedzieć, czy nie będzie mu przeszkadzało,
jeśli przez chwilę zostanę. Wolałabym nie być teraz sama. Naprawdę potrzebuję
towarzystwa.
- Zostań – słyszę w odpowiedzi.
Siadam w takim razie pomiędzy Jacobem i Derekiem, a oni
od razu się szczerzą. Patrzę na telewizor, na którym właśnie toczy się jakaś
walka pomiędzy ludźmi i zombie. Naprawdę nie rozumiem, co chłopaków kręci w
takich grach. Są obrzydliwe i nudne przede wszystkim.
- A tak swoją drogą, to nie powinniście już spać? –
pytam.
Pierwszy odzywa się Derek:
- Jutro mamy wolny dzień, to po co mamy spać? – dziwi się.
- Poza tym – wtrąca Jake – jesteśmy starsi i to ty
powinnaś teraz spać.
Daję mu kuksańca, uśmiechając się szeroko.
- Staruszek się znalazł. Pilnuj swojego ogona – rzucam żartobliwie.
– Skończyłam osiemnaście lat, jestem dorosła i odpowiedzialna.
- Akurat – śmieje się Derek.
Nasz śmiech przerywa Dylan. Kiedy słyszę jego poważny
głos, już nie jest mi wesoło.
- Jutro musimy to zrobić.
- Co zrobić? – pytam, a oni patrzą na mnie jak na
idiotkę.
O czym ja znowu nie wiem?
Zerkam na Seana. On najwidoczniej wszystko wie i właśnie
siada na wolnym fotelu. Podciągam nogi na kanapę i biorę głęboki oddech. Sean nachyla
się ku mnie, opiera łokcie na kolanach i przeszywa tym swoim obezwładniającym
spojrzeniem.
- Zaklęcie – oznajmia powoli – całkowitego zniszczenia.
Przechodzą mnie ciarki.
On wciąż patrzy mi w oczy.
On wie, że nie umiem tego pokonać.
On wie, że to już jutro i boi się o mnie.
To dlatego Aria kazała nam przećwiczyć zaklęcie. Musimy zniszczyć
wyspę, by nic z niej nie zostało. I nie wiadomo, czy jej świat nie zginie wraz
z Galahiti. Ona wiedziała i chciała nam pomóc. Ona chciała mi pomóc. Bo wie, że
jestem zbyt słaba, by to zrobić.
Jestem słaba słaba słaba
Widzę pewność w jego oczach, wsparcie i odwagę. Nagle wydaje
mi się, ze tylko jemu mogę zaufać i wcześniejsza kłótnia zamienia się w przykry
sen. Ale powietrze staje się cięższe. Ciężej mi się oddycha wiedząc, ze już
jutro pożegnam się z tym miejscem.
- Wszyscy o tym wiedzą? – pytam, patrząc na każdego z
chłopaków po kolei. Zatrzymuję się na
Seanie.
- Nie było cię, kiedy Laila zwołała naradę. Byliśmy tylko
my i nikt poza nami nie miał prawa wstępu – tłumaczy Dylan. – Zaklęcie zostanie
wypowiedziane jutro wieczorem, zanim zaczną się trzęsienia ziemi i ludzie
zaczną ginąć, bo w nieodpowiednim czasie przyjdzie burza, rozstąpi się ziemia…
- Nie możemy do tego dopuścić – dopowiada Derek. – Wy nie
możecie do tego dopuścić. Ty, Sean, Dylan i Jake. Ja i Aiden zadbamy, żeby
wszyscy byli bezpieczni.
- Co? – łkam. – Przecież oni nie mogą żyć w niewiedzy o
końcu swojego życia.
- Nikt nie zginie – mówi Sean, twardo i stanowczo.
Oddycham coraz ciężej.
- Nie damy rady wszystkich uratować. – Patrzę na niego ze
strachem. On wie, że ja nie dam rady uratować nawet siebie. – Nie możemy tego
zrobić.
- Musimy.
- Nie dam rady! – niemalże krzyczę i zaraz zakrywam sobie
dłonią usta.
Sean zaciska zęby, widząc mój strach. Dylan wyłącza grę i
swój wzrok kieruje na mnie. Jak wszyscy tutaj zgromadzeni. Boję się, cholernie
się boję, że nie dam rady wszystkich uratować. Jeśli mam nie uratować nikogo,
wolę sama tu zginąć, czekać na swój koniec i pozwolić innym ratować resztę. Nie
mogą zabrać mnie ze sobą, bo jestem mroczna – z czego wynika, że sama MUSZĘ to
zrobić. Nikt mi nie pomoże. Możemy jedynie połączyć swoje siły, ale każda musi
być potężna.
- Nie mogę – szepczę.
- Jak to nie możesz? – pyta Black. – Jesteś świetna,
potrafisz to zrobić i nie wierzę, że nie.
Widzę, jak Sean się waha. Nie wie, czy im powiedzieć, bo
to miało pozostać między nami. Mój ból, strach, panika i nieumiejętność. Moje niepodjęte
decyzje. To miało pozostać między nami, a teraz przynajmniej część z tego musi
wypłynąć. Chciałabym sama z nim porozmawiać, ale wszyscy zaczną coś
podejrzewać. Już podejrzewają, że coś między nami jest.
- Lydia.
Zerkam na Jacoba, a potem znowu na Seana.
- Ćwiczyłam zaklęcia – postanawiam wyjaśnić – i większość,
te potężniejsze, wywołują u mnie ból. To również. To boli tak cholernie, że nie
umiem… rzadko daję radę wypowiedzieć całe, do końca.
- Rozmawiałaś z Rose? – pyta Derek. – Może są na to
jakieś zioła.
Sean spuszcza głowę.
- Nie ma – oświadczam. Jest mi wstyd. – To siedzi w mojej
głowie.
Nastaje cisza. Jakby wszyscy na raz zastanawiali się jak
mi pomóc, a ja mam w głowie pustkę, bo nie wiem nawet dlaczego magia wywołuje
ból. Częściowo nie wiem, bo większość wyjaśniła mi Aria. Ale wciąż nie wiem co
zrobić, by się tego pozbyć.
- Pomożemy ci – mówi Jacob. Opieram się o jego ramie, a
on obejmuje mnie jak przyjaciel. Potrzebuję tego. – Będziemy ćwiczyć, dopóki
nie przestaniesz czuć bólu.
- Możemy porozmawiać? – dobiega do mnie znajomy, wywołujący
przyjemne dreszcze głos. Spoglądam na Seana i nie wiem, czy powinnam z nim
wychodzić, ale chcę to zrobić.
Kiwam głową, zgadzając się na rozmowę.
OdpowiedzUsuńSuper zapraszam do mnie.
http://story-by-livia.blogspot.com
Chciałabym abyś wpadła bo dopiero zaczynam <3
Cześć skarbie!
OdpowiedzUsuńCo tu się porobiło :/
Nie sądziłam, że Sean będzie taki w stosunku do Lydi :(.
Mam nadzieję, że wszystko się ułoży po ich rozmowie <3
Czekam na następny i przepraszam, że tak krótko :*
Shoshano aka Małpa