Opuszczamy przyjaciół wychodząc bez słowa. Łapie mnie
jeszcze zmieszane spojrzenie Dylana, który z pewnością nie rozumie co dzieje
się pomiędzy mną i Seanem. Nie dziwię się. Szczerze mówiąc, sama tego nie wiem
i nie rozumiem. Naprawdę nie mam nawet pojęcia jak funkcjonować z nim,
rozmawiać, jak czuć się przy nim bo to wszystko jest takie nowe i dziwne. Coś…
niewytłumaczalnego.
Z jednej strony wiem, że powinnam się na niego złościć
jak cholera. Przecież nie chciałam z nim rozmawiać. A z drugiej strony patrząc
na niego uświadamiam sobie, że nie potrafię trwać w milczeniu, kiedy on prosi o
moje słowa skierowane do niego. Kiedy czeka, słucha, jest. Kiedy on jedyny
potrafi mnie zrozumieć. „Rozumiem Cię”.
Tego potrzebuję. Zrozumienia. A on mi to po prostu daje jak na tacy. Teraz
potrzebuję, cholernie potrzebuję jego wsparcia. Pomocy. Wszystkiego, co może mi
dać.
Ale nie zniosę więcej kłamstw, które wypłyną z jego ust.
Nie zniosę.
Wychodzimy przed budynek i zatrzymuję się, kiedy on się
zatrzymuje. Nie patrzę mu w oczy. On wie, że się boję i jestem wystraszona.
Wystarczy. Nie chcę upokarzać się jeszcze bardziej. Chociaż.. czy można
upokorzyć się bardziej w momencie, w którym dosięga się dna? Ja już dawno go
dosięgnęłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że go pragnę.
Wszyscy mamy swoje grzechy.
Moim jest on.
- Sean, ja…
Ale on jak zwykle wcina mi się w środku zdania, jakby co
najmniej mógł.
- Wiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać, że nie chcesz
mnie znać i to wszystko, co najgorsze… Ale posłuchaj mnie. – Szatyn unosi mój
podbródek, zmuszając mnie tym samym, bym spojrzała mu w jego kłamliwe oczy. W swoich wciąż czuję łzy,
które nie płynęły. – Pomożemy ci z tym. Nie zostaniesz tu i nie zginiesz. Po
prostu musisz dać sobie pomóc i nie odtrącać nas wszystkich; mnie. Wiem co możesz
czuć i chcę ci pomóc.
Kręcę głową.
On daje mi siłę i ją zabiera, kiedy nawet o tym nie wie.
- To nie prawda – mówię. – Nie wiesz, co mogę czuć, bo
jesteś najlepszy i nie masz takich słabości.
- Wszyscy mamy jakieś słabości – oświadcza z powagą.
- Nie – zaprzeczam. – Ty jesteś… niezniszczalny. Nie masz
granic mocy i odwagi. Ja mam i czuję się z tym okropnie! Czuję się zbędna,
słaba i nienormalna. Jestem wariatką, bo nie umiem zapanować nad swoimi
emocjami, bo nie wiem czego chcę. A kiedy już wiem, okazuje się, że jestem zbyt
słaba by przeżyć! Wiesz jak to jest? To jest dobijające. Ty nie masz takich
słabości. Ty w ogóle ich nie masz!
Nie wiem, dlaczego na niego krzyczę. Nie wie nawet, w
którym miejscu podniosłam głos i nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje. To po
prostu ze mnie wypływa. Lawina słów, nad którymi nie mam żadnej kontroli. Wciąż
jestem na niego wściekła, bo potrafi kłamać mi prosto w oczy; bo martwi się i
jednocześnie mnie odpycha; bo zna moje słabości i wie, że mam swoje granice. On
ich nie ma, więc jest mu łatwiej. Jestem na niego wściekła, bo jest najlepszy.
Bo nie musi czuć się jak wyrzutek…
… bo jest idealny.
- Ty jesteś moją słabością.
Zamieram.
Autentycznie, powietrze staje mi w płucach. Nie oddycham.
Nie patrzę na niego. Nie wiem co powinnam zrobić. Ale kiedy ja to wiem?
Praktycznie nigdy. Działam impulsywnie, a teraz chyba nawet mój puls umarł. Po
chwili się odblokowuję i patrzę na niego osłabiona, zdziwiona.
Wyczerpana.
- Co? – tyle daję radę z siebie wydusić.
Przesłyszałaś się przesłyszałaś się przesłyszałaś się
Na pewno.
- Ty – powtarza bardzo wyraźnie. Uśmiechnęłabym się,
gdybym miała na to siły. – Bo nienawidzę patrzeć jak cierpisz. Nienawidzę,
kiedy coś cię boli i uwierz mi, że
nienawidzę cię odpychać, ale muszę. Nie jestem taki i nie zrobię przyjacielowi
takiego świństwa. Ty jesteś moją słabością, bo tylko dzięki tobie nie chowam
się w mroku… i nie pozwolę ci tu zginąć.
Łapię powietrze w swoje płuca, jakby było go coraz mniej.
Dla mnie wszystko zwalnia: czas, oddechy, odgłosy. Nagle tlenu zaczyna mi
brakować. Nie wiem jak sięgnąć po więcej. Nie wiem nawet co się ze mną dzieje w
tym momencie. Po prostu patrzę na Seana, który również nieruchomieje, czekając
na moją reakcję.
A ja nie wiem jak powinnam się zachować. Jestem po prostu
w szoku jeszcze nie dotarły do mnie jego słowa. Powinnam zachować się jak
normalna dziewczyna i rzucić mu się w ramiona, kiedy praktycznie wyznaje mi
miłość, czy zachować się jak „ja” – odwrócić się na pięcie i nie dać się
ponieść emocjom? Normalne dziewczyny zachowałyby się „typowo” albo „normalnie”.
U mnie w słowniku nie istnieje takie słowo, dlatego biorę głęboki oddech i
jeszcze raz powtarzam sobie w głowie jego słowa.
„Ty jesteś moją słabością.”
„Ty jesteś moją słabością, bo tylko dzięki tobie nie chowam się w mroku”
„Ty”
Ja.
Ale to on powiedział, że nie zrobi tego Dylanowi. „Nie jesteśmy tacy, Lydia. Dobrze o tym
wiesz”. Wiem, i dlatego muszę podjąć decyzję, której nie będę mogła
żałować. Decyzje, która pozwoli mi zachować równowagę emocjonalną i dam radę
się z nią pogodzić. Jeśli nie zginiemy jutro, dla nas nadejdzie kolejny wschód
słońca, kolejny zachód i kolejne niekończące się rozczarowania. Jeśli dane
będzie mi przeżyć chcę być pewna, że naprawię swoje błędy.
Tak jak ten.
- Nie jesteśmy tacy – patrzę mu w oczy, głos mi się
chwieje. – Nie możemy.
- Lydia..
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo zależy mi na
tobie i na tym wszystkim… i jak bardzo wiem, że nie powinnam tego mówić, ale po
prostu nie mam sił. – Nie ma niczego więcej, czego mogłabym teraz chcieć. Ale
nie jesteśmy tacy. Muszę pozamykać wszystkie sprawy, by móc spokojnie
powiedzieć ci, co ja czuję. – Na moje usta wkrada się cień uśmiechu. Szepczę: -
Może nie w tym życiu, jeśli jesteś w stanie mi pomóc.
Nikt sobie nie wyobraża, jak bardzo chcę go pocałować.
Dotknąć jego ust, ale nie mogę. Nie tyle, że nie mogę, co nie chcę. Chciałabym
go w każdy sposób – nawet jeśli mielibyśmy być toksyczni dla innych. Pragnę go
w każdy sposób, ale to najgorszy z możliwych wieczorów i dni na cokolwiek, co
zamieszka w mojej głowie na dłużej. Nawet nie wiem, czy cokolwiek z tego będę
pamiętać.
Ku mojemu zdziwieniu nie podskakuję ze strachu, słysząc w
pobliżu znajomy głos:
- To co – wyrywa się Jacob, stojąc na schodach – gotowi
na trening?
- Odbieram wam wolny czas, a powinniście odpocząć –
odpowiadam spokojnie.
Chłopaki zbiegają ze schodów.
- Lenistwo mnie zabija – oświadcza Derek. – Chodźcie,
pokażę wam, co zrobiliśmy z chłopakami kilka dni temu. Specjalnie na „dzień
ostateczny”.
Zerkam na Seana i w końcu idę za nimi prawie jako
ostatnia. Jestem im ogromnie wdzięczna, że to dla mnie robią, ale ja nawet nie
pamiętam, kiedy naprawdę z nimi rozmawiałam. Zaszyłam się w swoim świecie
pełnym Dylana, Seana i Rosalie – swoich problemów też. A oni okazują mi tyle
serca… Właśnie bliscy ludzie pomagają mi jeszcze zachowywać się jak normalna
osoba. Trzymają mnie w ryzach, choć nawet nie mają o tym pojęcia. Czasami to
prawda, kiedy ktoś mówi do nas, że mamy świetnych aniołów stróżów, tyle że moi
nie są tylko po lewej stronie.
Podbiegamy do znajomych mi drzew i Derek czeka, by
wprowadzić mnie jako pierwszą. Podchodzę i od razu zauważam, że coś się
zmieniło. Coś zniknęło. Okazuje się, że Derek i kilka innych elfów zrobili nam
plac do wykonania zaklęcia. Autentycznie usunęli kilka drzew, by stworzyć duży
plac w kształcie koła, centralnie w miejscu gdzie dokona się pełnia. Czas,
kiedy będziemy najsilniejsi. Podziwiam to miejsce. To niemalże idealny okrąg
zbudowany specjalnie dla nas. Dylan wychodzi przed nas, a Sean zaraz za nim.
Stają obaj na kole, patrzą na siebie badawczo i nagle wyciągają lekko ręce
przed siebie. Sean zamyka oczy i wraz z szatynem wypowiadają ciche słowa –
zaklęcie. Ziemia w kole zamienia się przepiękną marmurową podłogę. Przez
odłamki kamienia przeplatają się cudowne liany i zarośla. Połyskują w świetle
księżyca. Są magiczne. Jak praktycznie wszystko w tym świecie. Patrzę na
wyczyny chłopaków z ogromnym podziwem.
Sean otwiera oczy. Wyglądają jak wydarte z pięknego snu,
jeszcze mienią się od używania mocy. Mogłabym się w nich zakochać. Oczywiście
pierwsze co robi, to patrzy a mnie. Gestem zaprasza mnie do koła, ale ja się
boję, że zniszczę to, co oni stworzyli. A po drugie: wejście tam oznacza
używanie magii, czyli czegoś, czego od jakiegoś czasu bardzo się obawiam.
Jake patrzy na mnie ostrożnie i delikatnie chwyta za
ramiona, wpychając mnie do Dylana i Seana. Szczerze mówiąc, to z nim właśnie
wolałabym ćwiczyć. Jake nie budzi we mnie żadnych emocji, które tylko
utrudniają mi funkcjonowanie. On jest przyjacielem, który w razie czego pomoże
mi się podnieść z zimnej podłogi. Za to oni dwaj to mieszanka wybuchowa. Dla
mnie są jak mieszanka wybuchowa. Zwróć się o pomoc do jednego, a drugi zacznie
czuć się odtrącony i na odwrót. To naprawdę irytujące, kiedy chcesz czegoś
dokonać, a nie potrafisz sama.
- Skup się – poleca Sean – to twoja szansa, by przeżyć.
Nie zmarnuj jej, bo nie dostaniesz kolejnej. To nie jest zabawa, robisz to, do
czego zostałaś stworzona i jesteś w tym świetna. Uwierz w to, bo będzie z nami
słabo.
Mrugam oczyma.
Posyłam mu złośliwe spojrzenie, bo nigdy nie stać go na
coś pocieszającego, kiedy trzeba.
- Dasz radę, mała – rzuca do mnie Derek z tym swoim
cwaniackim uśmieszkiem.
Naprawdę nie wiem, co Rose zaczyna w nim widzieć. Ten
koleś to zdecydowanie nie to, czego jej trzeba, ale przynajmniej go lubię.
- Pomożemy ci, kiedy poczujemy, że coś jest nie tak –
zapewnia Dylan. Widzę w jego oczach błysk nadziei.
Wyobraź sobie, że śpiewasz piosenkę. Zamykasz oczy,
wypowiadasz słowa z pamięci, wykaligrafowane w miejscu, którego nie zapomnisz,
choćbyś się starał. Robisz to delikatnie, jakbyś głaskał śpiącego kota, jakbyś
dotykał czegoś niemożliwego. Wciągasz powietrze raz po raz, by mieć je, do
zaśpiewania kolejnych słów. Dajesz ponieść się muzyce, bo to jest to, czego
pragniesz i czego potrzebujesz.
Zaciskam dłonie, jakbym trzymała w nich coś
niewidzialnego. Wypowiadam zaklęcie, które powoduje gwałtowne zmiany
atmosferyczne. To taki test, czy wciąż jest ze mną coś nie tak. Zaklęcie jest
całkiem proste, ale wymaga dużego skupienia i pomoże mi się dowiedzieć, czy
naprawdę powinnam się poddać. Wymaga ono prawie tego samego, czego zaklęcie
zniszczenia, tyle że tamto jest silniejsze. Nie znam silniejszego od tego,
które teraz używam, dlatego chłopaki będą musieli wytrzymać. Z każdym kolejnym
słowem czuję większe mrowienie w dłoniach, jakby moje żyły przesycała jakaś
dziwna substancja, wywołująca euforię. Mam zamknięte oczy, więc nie widzę tego,
co się dzieje, ale czuję: lekki wiatr zamieniający się w targającą drzewami
zawieję, chłód przemykający pod moimi stopami, przepływający niczym woda przez
moje palce, poruszający moimi włosami, spadające krople wody na moją bladą
twarz i wyrastające spod kamieni liany.
Otwieram oczy i widzę masakrę, którą spowodowałam. Dylan
ochrania chłopaków swoją mocą, by nic im się nie stało; wziął ich w barierę.
Posyłam mu niepewny, krzywy uśmiech, choć wcale nie mam ochoty na głupie
uśmieszki. Szukam wzrokiem Seana i widzę go tuż za sobą. Jest cały mokry,
zupełnie jak ja. Właściwie to tylko my ociekamy zimną wodą. Później podziękuję
Dylanowi za ochronę dla reszty. Unoszę dłoń, patrząc na Hale’a i wywołuję
gwałtowne pioruny. Spoglądam w niebo i przymykam oczy, czując kompletną ulgę. Udało
się. Dałam radę wywołać kompletną masakrę pogodową i mam nadzieję, że poradzę
sobie z silniejszym zaklęciem. Ale wiem jedno: nigdy nie dałabym rady, gdyby
nie to, że Sean stoi tuż przy mnie i wierzy we mnie bardziej, niż ja sama w
siebie. Posyłam mu lekki uśmiech i w momencie zaciskam dłoń w kompletną pięść –
wszystko ustaje. Pioruny, deszcz, wiatr, szybko rosnąca roślinność. Rośliny już
nie rosną, po deszczu zostają tylko mokre ślady, a wiatr zamienia się w
cieplejszy wietrzyk, otulający nasze ciała. Dylan zdejmuje barierę.
Słyszę oklaski. Odwracam wzrok od Hale’a i patrzę na
resztę towarzystwa.
- Jestem z ciebie taki dumny, Lydia! – krzyczy Derek. – I
gdybyś nie była tak mokra, z pewnością bym cię teraz przytulił. Ale chciałbym
pozostać suchy. A tak przy okazji, dzięki – rzuca do Dylana. On odpowiada mu
skinieniem głowy.
- Nie dałabym rady bez was.
- Powinnaś raczej dziękować Seanowi – zwraca mi uwagę
Aiden, co mnie dziwi, bo on raczej nigdy się nie odzywa. – Pozostanie w kole
podczas tego zaklęcia i brak fizycznego kontaktu z tobą, to mogło go zabić.
Patrzę przerażona na chłopaka i nie wierzę. Potem mój
wzrok wędruje do tego idioty, który ma orzech zamiast mózgu. Nigdy nie
wybaczyłabym sobie, gdybym wiedziała, że to go zrani.
- Co?
Do rozmowy włącza się Dylan:
- Ta arena została zaprojektowana przez nas, ale
zapieczętowana mocami przez Lailę i Pearl. Powiedziały, że tylko w dzień
ostateczny można czarować tam bez obaw i kontaktu fizycznego, bo wszyscy będą
zjednoczeni, mroczni. Jeśli ktoś czaruje, musi być sam, inaczej druga osoba
będąca na tym terenie może ucierpieć.
Chcę na wszystkich nawrzeszczeć, ale szczególnie na
niego. Odwracam się, by urządzić mu przepiękną kłótnię (kolejną tego dnia) i
zamieram, bo zdaję sobie sprawę, że nie mam sił. Gwałtownie wciągam powietrze i
już go nie wypuszczam. Patrzę mu w oczy. Widzę jego prawdziwą postać. Widzę kogoś,
kto mógłby ochronić mnie własnym ciałem i kogoś, kto nie przejmuje się
zagrożeniem życia. On zawsze był i jest tym dumnym, pewnym siebie, tajemniczym facetem.
Zawsze nim pozostanie – bezinteresownym dla wszystkich, z wyjątkiem mnie. Uświadamiam
sobie, że obchodziło go tylko to, czy ja nie będę potrzebowała jego pomocy. Nikt
nie może ponownie wejść na arenę, podczas wymawiania zaklęcia. Nie mógłby mi
pomóc.
Pragnę coś powiedzieć, ale on ma takie piękne, hipnotyzujące
oczy. Nie mogę oderwać od nich wzroku. Do czasu, bo w końcu kończy mi się
cierpliwość.
- Jesteś idiotą – kwituję.
- Musiałem – odpowiada mi.
- Nie mogłeś. To niebezpieczne, ale po cholerę się
przejmować śmiercią, skoro lepiej zostać na tej pieprzonej arenie i być tym
zarozumiałym idiotą, którym zawsze byłeś! – On może jest niesamowicie
przystojny i… jest marzeniem każdej dziewczyny na Galahiti, ale nigdy się nie
zmieni. A ja do końca życia żyłabym w kompletnym zaćmieniu, gdyby coś mu się
stało. Biorę oddech. – Mogło ci się coś stać.
- Zrobiłabyś to samo, gdyby na twoim miejscu znalazł się
ktokolwiek inny – mówi – i możesz mnie wyzywać od najgorszych, ale ja wiem co
zrobiłem. Znałem konsekwencje i ty też wiesz, dlaczego to zrobiłem. Ciesz się,
że dobrze ci poszło.
- Sean… - wzdycham, ale on jeszcze intensywniej patrzy mi
w oczy, oddalając się powoli.
- Wiesz gdzie mnie szukać.
I nie ma go. Rozpływa się w powietrzu, zostaje po nim
tylko szary dym, który rozwiewa wiatr. Biorę oddech i odwracam się do
chłopaków. Nie wyglądają na nazbyt szczęśliwych, ale Derek i Jake podejrzliwie
się uśmiechają, co nie wróży mi dobrych komentarzy z ich strony. Zawsze potrafią
zgasić człowieka.
U Dylana tylko pojawia się nuta zrozumienia.
Kochana, bardzo chciałabym napisać coś wyczerpującego i długiego, ale nie jestem w stanie. Mam taką ciapkę w głowie po przeczytaniu tego, że masakra.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiem jak napisać, jak bardzo mi się ten rozdział spodobał...
Ideał, po prostu IDEAŁ.