11.10.2016

34. Sacrifice


Opuszczamy przyjaciół wychodząc bez słowa. Łapie mnie jeszcze zmieszane spojrzenie Dylana, który z pewnością nie rozumie co dzieje się pomiędzy mną i Seanem. Nie dziwię się. Szczerze mówiąc, sama tego nie wiem i nie rozumiem. Naprawdę nie mam nawet pojęcia jak funkcjonować z nim, rozmawiać, jak czuć się przy nim bo to wszystko jest takie nowe i dziwne. Coś… niewytłumaczalnego.
Z jednej strony wiem, że powinnam się na niego złościć jak cholera. Przecież nie chciałam z nim rozmawiać. A z drugiej strony patrząc na niego uświadamiam sobie, że nie potrafię trwać w milczeniu, kiedy on prosi o moje słowa skierowane do niego. Kiedy czeka, słucha, jest. Kiedy on jedyny potrafi mnie zrozumieć. „Rozumiem Cię”. Tego potrzebuję. Zrozumienia. A on mi to po prostu daje jak na tacy. Teraz potrzebuję, cholernie potrzebuję jego wsparcia. Pomocy. Wszystkiego, co może mi dać.
Ale nie zniosę więcej kłamstw, które wypłyną z jego ust.
Nie zniosę.
Wychodzimy przed budynek i zatrzymuję się, kiedy on się zatrzymuje. Nie patrzę mu w oczy. On wie, że się boję i jestem wystraszona. Wystarczy. Nie chcę upokarzać się jeszcze bardziej. Chociaż.. czy można upokorzyć się bardziej w momencie, w którym dosięga się dna? Ja już dawno go dosięgnęłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że go pragnę.
Wszyscy mamy swoje grzechy.
Moim jest on.
- Sean, ja…
Ale on jak zwykle wcina mi się w środku zdania, jakby co najmniej mógł.
- Wiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać, że nie chcesz mnie znać i to wszystko, co najgorsze… Ale posłuchaj mnie. – Szatyn unosi mój podbródek, zmuszając mnie tym samym, bym spojrzała mu w jego kłamliwe oczy. W swoich wciąż czuję łzy, które nie płynęły. – Pomożemy ci z tym. Nie zostaniesz tu i nie zginiesz. Po prostu musisz dać sobie pomóc i nie odtrącać nas wszystkich; mnie. Wiem co możesz czuć i chcę ci pomóc.
Kręcę głową.
On daje mi siłę i ją zabiera, kiedy nawet o tym nie wie.
- To nie prawda – mówię. – Nie wiesz, co mogę czuć, bo jesteś najlepszy i nie masz takich słabości.
- Wszyscy mamy jakieś słabości – oświadcza z powagą.
- Nie – zaprzeczam. – Ty jesteś… niezniszczalny. Nie masz granic mocy i odwagi. Ja mam i czuję się z tym okropnie! Czuję się zbędna, słaba i nienormalna. Jestem wariatką, bo nie umiem zapanować nad swoimi emocjami, bo nie wiem czego chcę. A kiedy już wiem, okazuje się, że jestem zbyt słaba by przeżyć! Wiesz jak to jest? To jest dobijające. Ty nie masz takich słabości. Ty w ogóle ich nie masz!
Nie wiem, dlaczego na niego krzyczę. Nie wie nawet, w którym miejscu podniosłam głos i nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje. To po prostu ze mnie wypływa. Lawina słów, nad którymi nie mam żadnej kontroli. Wciąż jestem na niego wściekła, bo potrafi kłamać mi prosto w oczy; bo martwi się i jednocześnie mnie odpycha; bo zna moje słabości i wie, że mam swoje granice. On ich nie ma, więc jest mu łatwiej. Jestem na niego wściekła, bo jest najlepszy. Bo nie musi czuć się jak wyrzutek…
… bo jest idealny.
- Ty jesteś moją słabością.
Zamieram.
Autentycznie, powietrze staje mi w płucach. Nie oddycham. Nie patrzę na niego. Nie wiem co powinnam zrobić. Ale kiedy ja to wiem? Praktycznie nigdy. Działam impulsywnie, a teraz chyba nawet mój puls umarł. Po chwili się odblokowuję i patrzę na niego osłabiona, zdziwiona.
Wyczerpana.
- Co? – tyle daję radę z siebie wydusić.
Przesłyszałaś się przesłyszałaś się przesłyszałaś się
Na pewno.
- Ty – powtarza bardzo wyraźnie. Uśmiechnęłabym się, gdybym miała na to siły. – Bo nienawidzę patrzeć jak cierpisz. Nienawidzę, kiedy coś cię boli  i uwierz mi, że nienawidzę cię odpychać, ale muszę. Nie jestem taki i nie zrobię przyjacielowi takiego świństwa. Ty jesteś moją słabością, bo tylko dzięki tobie nie chowam się w mroku… i nie pozwolę ci tu zginąć.
Łapię powietrze w swoje płuca, jakby było go coraz mniej. Dla mnie wszystko zwalnia: czas, oddechy, odgłosy. Nagle tlenu zaczyna mi brakować. Nie wiem jak sięgnąć po więcej. Nie wiem nawet co się ze mną dzieje w tym momencie. Po prostu patrzę na Seana, który również nieruchomieje, czekając na moją reakcję.
A ja nie wiem jak powinnam się zachować. Jestem po prostu w szoku jeszcze nie dotarły do mnie jego słowa. Powinnam zachować się jak normalna dziewczyna i rzucić mu się w ramiona, kiedy praktycznie wyznaje mi miłość, czy zachować się jak „ja” – odwrócić się na pięcie i nie dać się ponieść emocjom? Normalne dziewczyny zachowałyby się „typowo” albo „normalnie”. U mnie w słowniku nie istnieje takie słowo, dlatego biorę głęboki oddech i jeszcze raz powtarzam sobie w głowie jego słowa.
„Ty jesteś moją słabością.”
„Ty jesteś moją słabością, bo tylko dzięki tobie nie chowam się w mroku”
„Ty”
Ja.
Ale to on powiedział, że nie zrobi tego Dylanowi. „Nie jesteśmy tacy, Lydia. Dobrze o tym wiesz”. Wiem, i dlatego muszę podjąć decyzję, której nie będę mogła żałować. Decyzje, która pozwoli mi zachować równowagę emocjonalną i dam radę się z nią pogodzić. Jeśli nie zginiemy jutro, dla nas nadejdzie kolejny wschód słońca, kolejny zachód i kolejne niekończące się rozczarowania. Jeśli dane będzie mi przeżyć chcę być pewna, że naprawię swoje błędy.
Tak jak ten.
- Nie jesteśmy tacy – patrzę mu w oczy, głos mi się chwieje. – Nie możemy.
- Lydia..
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo zależy mi na tobie i na tym wszystkim… i jak bardzo wiem, że nie powinnam tego mówić, ale po prostu nie mam sił. – Nie ma niczego więcej, czego mogłabym teraz chcieć. Ale nie jesteśmy tacy. Muszę pozamykać wszystkie sprawy, by móc spokojnie powiedzieć ci, co ja czuję. – Na moje usta wkrada się cień uśmiechu. Szepczę: - Może nie w tym życiu, jeśli jesteś w stanie mi pomóc.
Nikt sobie nie wyobraża, jak bardzo chcę go pocałować. Dotknąć jego ust, ale nie mogę. Nie tyle, że nie mogę, co nie chcę. Chciałabym go w każdy sposób – nawet jeśli mielibyśmy być toksyczni dla innych. Pragnę go w każdy sposób, ale to najgorszy z możliwych wieczorów i dni na cokolwiek, co zamieszka w mojej głowie na dłużej. Nawet nie wiem, czy cokolwiek z tego będę pamiętać.
Ku mojemu zdziwieniu nie podskakuję ze strachu, słysząc w pobliżu znajomy głos:
- To co – wyrywa się Jacob, stojąc na schodach – gotowi na trening?
- Odbieram wam wolny czas, a powinniście odpocząć – odpowiadam spokojnie.
Chłopaki zbiegają ze schodów.
- Lenistwo mnie zabija – oświadcza Derek. – Chodźcie, pokażę wam, co zrobiliśmy z chłopakami kilka dni temu. Specjalnie na „dzień ostateczny”.
Zerkam na Seana i w końcu idę za nimi prawie jako ostatnia. Jestem im ogromnie wdzięczna, że to dla mnie robią, ale ja nawet nie pamiętam, kiedy naprawdę z nimi rozmawiałam. Zaszyłam się w swoim świecie pełnym Dylana, Seana i Rosalie – swoich problemów też. A oni okazują mi tyle serca… Właśnie bliscy ludzie pomagają mi jeszcze zachowywać się jak normalna osoba. Trzymają mnie w ryzach, choć nawet nie mają o tym pojęcia. Czasami to prawda, kiedy ktoś mówi do nas, że mamy świetnych aniołów stróżów, tyle że moi nie są tylko po lewej stronie.
Podbiegamy do znajomych mi drzew i Derek czeka, by wprowadzić mnie jako pierwszą. Podchodzę i od razu zauważam, że coś się zmieniło. Coś zniknęło. Okazuje się, że Derek i kilka innych elfów zrobili nam plac do wykonania zaklęcia. Autentycznie usunęli kilka drzew, by stworzyć duży plac w kształcie koła, centralnie w miejscu gdzie dokona się pełnia. Czas, kiedy będziemy najsilniejsi. Podziwiam to miejsce. To niemalże idealny okrąg zbudowany specjalnie dla nas. Dylan wychodzi przed nas, a Sean zaraz za nim. Stają obaj na kole, patrzą na siebie badawczo i nagle wyciągają lekko ręce przed siebie. Sean zamyka oczy i wraz z szatynem wypowiadają ciche słowa – zaklęcie. Ziemia w kole zamienia się przepiękną marmurową podłogę. Przez odłamki kamienia przeplatają się cudowne liany i zarośla. Połyskują w świetle księżyca. Są magiczne. Jak praktycznie wszystko w tym świecie. Patrzę na wyczyny chłopaków z ogromnym podziwem.
Sean otwiera oczy. Wyglądają jak wydarte z pięknego snu, jeszcze mienią się od używania mocy. Mogłabym się w nich zakochać. Oczywiście pierwsze co robi, to patrzy a mnie. Gestem zaprasza mnie do koła, ale ja się boję, że zniszczę to, co oni stworzyli. A po drugie: wejście tam oznacza używanie magii, czyli czegoś, czego od jakiegoś czasu bardzo się obawiam.
Jake patrzy na mnie ostrożnie i delikatnie chwyta za ramiona, wpychając mnie do Dylana i Seana. Szczerze mówiąc, to z nim właśnie wolałabym ćwiczyć. Jake nie budzi we mnie żadnych emocji, które tylko utrudniają mi funkcjonowanie. On jest przyjacielem, który w razie czego pomoże mi się podnieść z zimnej podłogi. Za to oni dwaj to mieszanka wybuchowa. Dla mnie są jak mieszanka wybuchowa. Zwróć się o pomoc do jednego, a drugi zacznie czuć się odtrącony i na odwrót. To naprawdę irytujące, kiedy chcesz czegoś dokonać, a nie potrafisz sama.
- Skup się – poleca Sean – to twoja szansa, by przeżyć. Nie zmarnuj jej, bo nie dostaniesz kolejnej. To nie jest zabawa, robisz to, do czego zostałaś stworzona i jesteś w tym świetna. Uwierz w to, bo będzie z nami słabo.
Mrugam oczyma.
Posyłam mu złośliwe spojrzenie, bo nigdy nie stać go na coś pocieszającego, kiedy trzeba.
- Dasz radę, mała – rzuca do mnie Derek z tym swoim cwaniackim uśmieszkiem.
Naprawdę nie wiem, co Rose zaczyna w nim widzieć. Ten koleś to zdecydowanie nie to, czego jej trzeba, ale przynajmniej go lubię.
- Pomożemy ci, kiedy poczujemy, że coś jest nie tak – zapewnia Dylan. Widzę w jego oczach błysk nadziei.
Wyobraź sobie, że śpiewasz piosenkę. Zamykasz oczy, wypowiadasz słowa z pamięci, wykaligrafowane w miejscu, którego nie zapomnisz, choćbyś się starał. Robisz to delikatnie, jakbyś głaskał śpiącego kota, jakbyś dotykał czegoś niemożliwego. Wciągasz powietrze raz po raz, by mieć je, do zaśpiewania kolejnych słów. Dajesz ponieść się muzyce, bo to jest to, czego pragniesz i czego potrzebujesz.
Zaciskam dłonie, jakbym trzymała w nich coś niewidzialnego. Wypowiadam zaklęcie, które powoduje gwałtowne zmiany atmosferyczne. To taki test, czy wciąż jest ze mną coś nie tak. Zaklęcie jest całkiem proste, ale wymaga dużego skupienia i pomoże mi się dowiedzieć, czy naprawdę powinnam się poddać. Wymaga ono prawie tego samego, czego zaklęcie zniszczenia, tyle że tamto jest silniejsze. Nie znam silniejszego od tego, które teraz używam, dlatego chłopaki będą musieli wytrzymać. Z każdym kolejnym słowem czuję większe mrowienie w dłoniach, jakby moje żyły przesycała jakaś dziwna substancja, wywołująca euforię. Mam zamknięte oczy, więc nie widzę tego, co się dzieje, ale czuję: lekki wiatr zamieniający się w targającą drzewami zawieję, chłód przemykający pod moimi stopami, przepływający niczym woda przez moje palce, poruszający moimi włosami, spadające krople wody na moją bladą twarz i wyrastające spod kamieni liany.
Otwieram oczy i widzę masakrę, którą spowodowałam. Dylan ochrania chłopaków swoją mocą, by nic im się nie stało; wziął ich w barierę. Posyłam mu niepewny, krzywy uśmiech, choć wcale nie mam ochoty na głupie uśmieszki. Szukam wzrokiem Seana i widzę go tuż za sobą. Jest cały mokry, zupełnie jak ja. Właściwie to tylko my ociekamy zimną wodą. Później podziękuję Dylanowi za ochronę dla reszty. Unoszę dłoń, patrząc na Hale’a i wywołuję gwałtowne pioruny. Spoglądam w niebo i przymykam oczy, czując kompletną ulgę. Udało się. Dałam radę wywołać kompletną masakrę pogodową i mam nadzieję, że poradzę sobie z silniejszym zaklęciem. Ale wiem jedno: nigdy nie dałabym rady, gdyby nie to, że Sean stoi tuż przy mnie i wierzy we mnie bardziej, niż ja sama w siebie. Posyłam mu lekki uśmiech i w momencie zaciskam dłoń w kompletną pięść – wszystko ustaje. Pioruny, deszcz, wiatr, szybko rosnąca roślinność. Rośliny już nie rosną, po deszczu zostają tylko mokre ślady, a wiatr zamienia się w cieplejszy wietrzyk, otulający nasze ciała. Dylan zdejmuje barierę.
Słyszę oklaski. Odwracam wzrok od Hale’a i patrzę na resztę towarzystwa.
- Jestem z ciebie taki dumny, Lydia! – krzyczy Derek. – I gdybyś nie była tak mokra, z pewnością bym cię teraz przytulił. Ale chciałbym pozostać suchy. A tak przy okazji, dzięki – rzuca do Dylana. On odpowiada mu skinieniem głowy.
- Nie dałabym rady bez was.
- Powinnaś raczej dziękować Seanowi – zwraca mi uwagę Aiden, co mnie dziwi, bo on raczej nigdy się nie odzywa. – Pozostanie w kole podczas tego zaklęcia i brak fizycznego kontaktu z tobą, to mogło go zabić.
Patrzę przerażona na chłopaka i nie wierzę. Potem mój wzrok wędruje do tego idioty, który ma orzech zamiast mózgu. Nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdybym wiedziała, że to go zrani.
- Co?
Do rozmowy włącza się Dylan:
- Ta arena została zaprojektowana przez nas, ale zapieczętowana mocami przez Lailę i Pearl. Powiedziały, że tylko w dzień ostateczny można czarować tam bez obaw i kontaktu fizycznego, bo wszyscy będą zjednoczeni, mroczni. Jeśli ktoś czaruje, musi być sam, inaczej druga osoba będąca na tym terenie może ucierpieć.
Chcę na wszystkich nawrzeszczeć, ale szczególnie na niego. Odwracam się, by urządzić mu przepiękną kłótnię (kolejną tego dnia) i zamieram, bo zdaję sobie sprawę, że nie mam sił. Gwałtownie wciągam powietrze i już go nie wypuszczam. Patrzę mu w oczy. Widzę jego prawdziwą postać. Widzę kogoś, kto mógłby ochronić mnie własnym ciałem i kogoś, kto nie przejmuje się zagrożeniem życia. On zawsze był i jest tym dumnym, pewnym siebie, tajemniczym facetem. Zawsze nim pozostanie – bezinteresownym dla wszystkich, z wyjątkiem mnie. Uświadamiam sobie, że obchodziło go tylko to, czy ja nie będę potrzebowała jego pomocy. Nikt nie może ponownie wejść na arenę, podczas wymawiania zaklęcia. Nie mógłby mi pomóc.
Pragnę coś powiedzieć, ale on ma takie piękne, hipnotyzujące oczy. Nie mogę oderwać od nich wzroku. Do czasu, bo w końcu kończy mi się cierpliwość.
- Jesteś idiotą – kwituję.
- Musiałem – odpowiada mi.
- Nie mogłeś. To niebezpieczne, ale po cholerę się przejmować śmiercią, skoro lepiej zostać na tej pieprzonej arenie i być tym zarozumiałym idiotą, którym zawsze byłeś! – On może jest niesamowicie przystojny i… jest marzeniem każdej dziewczyny na Galahiti, ale nigdy się nie zmieni. A ja do końca życia żyłabym w kompletnym zaćmieniu, gdyby coś mu się stało. Biorę oddech. – Mogło ci się coś stać.
- Zrobiłabyś to samo, gdyby na twoim miejscu znalazł się ktokolwiek inny – mówi – i możesz mnie wyzywać od najgorszych, ale ja wiem co zrobiłem. Znałem konsekwencje i ty też wiesz, dlaczego to zrobiłem. Ciesz się, że dobrze ci poszło.  
- Sean… - wzdycham, ale on jeszcze intensywniej patrzy mi w oczy, oddalając się powoli.
- Wiesz gdzie mnie szukać.
I nie ma go. Rozpływa się w powietrzu, zostaje po nim tylko szary dym, który rozwiewa wiatr. Biorę oddech i odwracam się do chłopaków. Nie wyglądają na nazbyt szczęśliwych, ale Derek i Jake podejrzliwie się uśmiechają, co nie wróży mi dobrych komentarzy z ich strony. Zawsze potrafią zgasić człowieka.
U Dylana tylko pojawia się nuta zrozumienia. 


1 komentarz:

  1. Kochana, bardzo chciałabym napisać coś wyczerpującego i długiego, ale nie jestem w stanie. Mam taką ciapkę w głowie po przeczytaniu tego, że masakra.
    Nawet nie wiem jak napisać, jak bardzo mi się ten rozdział spodobał...
    Ideał, po prostu IDEAŁ.

    OdpowiedzUsuń