2.11.2016

01. Przebudzenie



Ciemność.
Wszędzie panuje bezwzględna ciemność. Nie potrafię się jej pozbyć, nie potrafię widzieć światła. Duszę się i na nowo odradzam w ciemności, spowija mnie jak wąż, i zabija. W jednym momencie jest ogłuszająca cisza, w innym, słyszę krzyki i cierpienie tak mocno, że aż rozsadza cały mój organizm. Cierpię. Każda sekunda jest jak nóż wbijany w serce. Ożywam na nowo. Wstaję i wiem, że wciąż jestem w tym samym miejscu, w którym byłam. Widzę siebie, swoje nogi i dłonie, swoje ubranie, w którym zostałam ostatniego dnia Galahiti. Wołam, ale nikt mnie nie słyszy. Krzyczę, biegnę. A potem widzę jasność, kulę światła, przypomina mi źródło magii, przypomina mi wszystko, co dobre. A potem coś zawiązuje szpony na mojej szyi i umieram ponownie.
Znów żyję.
Tym razem dosięgam światło.
Znowu szpony.
Duszę się.
Pomocy! 
I nagle czuję, jakby ktoś chwycił mnie tak mocno, że wyrwał z jednego świata na drugi. Czuję ból, biegnie przez całe moje ciało i odpływa - powoli, spokojnie.
Kaszlę, bo wciąż mam wrażenie, że narzędzie śmierci jeszcze nie zniknęło. Ale widzę cos innego. To już nie ciemność. Ja oddycham i czuję. Wpływa we mnie tak ogromna dawka czegoś, co czułam na Galahiti. Nie wiem, czy jest ktoś w pobliżu, czy ktokolwiek jeszcze istnieje. Czy ja istnieję. Wiem, że to cholernie boli. Krzyczę z tego bólu. Czuję ból, niesamowity ból. To tak, jakby ktoś ściskał wszystkie moje mięśnie, kości, całą mnie, jakby chcieli mnie połamać, zmiażdżyć. Kilka minut później pojawia się euforia. Uczucie szczęścia, niesamowitego spełnienia, nieograniczonej energii, potęgi, posiadania najpiękniejszej z mocy - magii. Moje ciało się uspokaja, przestaję odczuwać ból, już się nie duszę. Oddech staje się miarowy, nie chłonę go tak szybko i gwałtownie. Mam zamknięte oczy, boję się je otworzyć. Słyszę bicie swojego serca, tak bezpieczne, idealne i… nieśmiertelne. Równie dobrze mogłoby nie bić, a ja wiedziałabym, że jednak żyję. Wciąż żyję. Nie zostałam uduszona, nie zostałam utopiona, nie zostałam zagubiona.
Wciąż żyję.
I mam wrażenie, że żyłam przez ten cały czas.
Biorę głębszy oddech. W mojej głowie pojawia się imię, obraz mężczyzny. Słyszę o jedno uderzenie więcej, serce podpowiada mi, że to coś więcej. Ktoś. Myślę o nim. Czuję jego dotyk, słyszę jego głos – bardzo wyraźnie, przypominam sobie ostatni wieczór, z nim. Pocałował mnie. Czy całuje mnie teraz?
Sean.
Otwieram oczy, ale leżę nieruchomo. I dopiero teraz zaczynam dostrzegać wszystko, co dzieje się wokół. Ludzie, zebrani wokół mojego łóżka, które jest chyba ogromne, jeszcze tego nie zauważyłam; wszystkie te zdziwione głosy, twarze. Grymas ulgi na większości z nich. Rozpoznaję prawie wszystkich. Kilka nowych osób pojawia się na moim widoku, kilka tych, które znałam i kochałam.
Poruszam dłonią, palcami. Mogę czuć. To wydaje się głupie, wiem, ale to jednocześnie niesamowite. Mogę czuć, mogę wiedzieć gdzie jestem, słyszeć wszystko, co do mnie mówią. Wcześniej nie czułam nic, oprócz śmierci na gardle. Moja skóra wydawała się rzeczywista, ale była taka… nierealna; jakby z kamienia – chłodna i nieprzyjemna. Ta skóra, moja realna, jest miękka, mniej chłodna, ale cudowna w dotyku. Jestem ciekawa, jaki mam głos, jak wyglądam. Czy w ogóle cokolwiek we mnie uległo zmianie.
Przez przypadek, nie wiem, jak to się stało, zapominam o tych wszystkich ludziach i przypominam sobie, słysząc swoje imię gdzieś w tle. Nie od razu orientuję się, że to głos Rosalie. Czuję się dziwnie. Ci wszyscy ludzie gapią się na mnie, a nawet mnie nie znają. Gapią się, jakbym była czymś nierealnym, pożądanym. Chciałabym ich wszystkich stąd wyrzucić. Teraz. I wolałabym, żeby więcej nie wracali. Nie w tym tysiącleciu, i mam na myśli tych, których nie znam, a oni nie znają mnie.
Wyszukuję Rosalie wzrokiem. Uśmiecha się, jakby kamień spadł jej z serca. Tęskniłam za tym uśmiechem. Nawet bardzo. Kolejna osoba, którą rozpoznaję to Jacob, jest centralnie naprzeciwko mnie, w nogach łoża. Twarz Dereka też trudno byłoby mi zapomnieć. Ma ten sam żartobliwy uśmiech, ale wydaje się doroślejszy. Oni wszyscy tacy są.
Moja ciekawość się wzmaga. Jaka ja jestem?
Ale ważniejsze jest coś innego: gdzie jest Sean?
Nie ma go.
- Lydia – słyszę. To Rose. – Wszystko w porządku? Jak się czujesz?
- N.. nie wiem.
Mój głos. Zmienił się, jest taki… intrygujący, lepszy, piękniejszy. Nie rozumiem tego, dlaczego się zmieniłam? Dlaczego w ogóle miałabym? Umarłam taka, jaka byłam i nikt nie chciał być lepszy. Ja nie chciałam.
Jake przygląda mi się przez chwilę.
- Okay – oznajmia tym wszystkim tu zebranym. – Wynocha. Napatrzyliście się, wystarczy.
- Ale – rzuca ktoś.
- Wystarczy, zapewniam cię. Wyjdźcie, już.
Mija chwila. W środku zostają tylko Derek, Rosalie i Jacob.
Brakuje tu wielu osób, ale jednej najbardziej.
Gdzie on jest?
Dlaczego go nie ma?
- Wreszcie otworzyłaś oczy – cieszy się Derek. Podnoszę się na łokciach i po chwili już siedzę. To dziwne, siedzieć, w ogóle rozmawiać z kimś, widzieć te wszystkie kolory. Muszę się na nowo przyzwyczajać. – Czekaliśmy tyle czasu. Muszę przyznać, pobiłaś rekord. Dylan był nieprzytomny przez dwa miesiące, Sean cztery miesiące, Jake  miesiąc, a ty… trochę długo – stwierdza, widząc moją minę.
Sean żyje.
Tylko tyle się dla mnie liczy.
- Ile? – dopytuję.
- Sześć, tak dokładnie – oznajmia mi Jacob.
Biorę oddech.
Zerkam w stronę okna.
Jedyna myśl, która męczy mnie teraz gorzej, niż ciemność, z której się uwolniłam to to, gdzie jest Sean. Myślałam, że po tym co czuliśmy do siebie na Galahiti, nie zostawi mnie na pastwę losu, samej. Myślałam, ale mogłam się tak bardzo pomylić.
Byłam w błędzie.
Jacob siada na fotelu w rogu pokoju, a Derek z Rose na krańcu łóżka. Mija dłuższa chwila, zanim postanawiam się odezwać. Jestem, a może byłam taka ciekawa wszystkiego – miejsca, w którym jestem, swojej siły, wyglądu, ludzi. A teraz? Wszystko, o czym mogę myśleć to fakt, że jego nie ma.
- Wiemy, - mówi Jake – że jesteś zdezorientowana, niepewna niczego. Wszyscy na początku tak mieliśmy. Ale jesteś bezpieczna, nie masz się czego obawiać.
Pojęciem bezpieczeństwa była dla mnie jego obecność.
Moje bezpieczeństwo zamieniło się w czarny dym.
Patrzę na nich jeden po drugim. Kiedy ktoś do mnie mówi, zostaję przy nim na chwilę. Nie wiem nawet co się ze mną dzieje, ani co powinnam powiedzieć. W głowie szumi mi jedno imię. Mam wrażenie, że jestem pusta, otępiała i bezsilna. Nie wiem tylko, czy cokolwiek z tego to prawda.
Jaki jest sens bycia tutaj?
Dla ludzi, którzy tu zostali.
- Lydia? 
Kiedy Rose dotyka mojej skóry, odsuwam rękę. Znowu mam przed oczami pazury zaciskające się na mojej szyi. Coś, co zabiera mi mnie.
Kradnie oddech.
Skazuje na śmierć.
- Co się z tobą dzieje? – pyta mnie Derek. – Jesteś tu jeszcze? Lydia, do cholery, powiedz coś.
Po prostu żyj, tak jakby go nigdy nie było.
Zmuszam się do spojrzenia na niego, odpowiadam bardzo spokojnie.
- Wszystko jest w porządku – oznajmiam. – Dochodzę do siebie. I nie jestem przypadkiem takim samym jak wszyscy. Tak dla waszej wiadomości.
- Wiemy to – rzuca Jacob. – I to nie znaczy, że masz by taka chłodna.
- Jacob, daj jej spokój.
Ashal opiera łokcia na kolanach, patrzy na mnie i wzdycha.
Jestem dla nich wielką niewiadomą. Nie mają pojęcia co do mnie mówić, jak, dlaczego. Nie mają pojęcia jak sobie ze mną radzić, bo nie wiedzą, kim jestem teraz.
Wszyscy wydają się tacy sami. Wyglądają podobnie, zachowują się podobnie i mają podobne głosy. Charaktery tylko trochę się zmieniły, jeśli mogę to wywnioskować po tak krótkim czasie. Jake jest doroślejszy i mam wrażenie, że tym razem nie będzie mnie pocieszał jak trzeba pocieszać małe dziecko. Skończyła się taryfa ulgowa – dla mnie przynajmniej. To może lepiej. Może nigdy nie potrzebowałam tej taryfy.
Znowu zapada błoga cisza, ale wyczuwam niepewność, irytację.
Muszę odpocząć.
- Dajcie mi trochę czasu – mówię, przerzucając wzrok na kolejne twarze. – Dojdę do siebie i odezwę się.
Derek wydaje się być najbardziej skłonny do przyjęcia propozycji.
- W porządku.
Wszyscy wstają.
- Przed drzwiami stoi strażnik – oznajmia mi Jacob. – Kiedy wyjdziesz, on cię zaprowadzi do kogo będziesz chciała. Nie powinnaś być sama zaraz po wybudzeniu. To niebezpieczne.
Marszczę brwi.
Niebezpieczne.
Dlaczego niebezpieczne?
- Jasne – rzucam mimo wszystko. – Dzięki.
Wychodzą jeden po drugim. Rosalie na samym końcu, pozostawia po sobie zapadające w pamięci spojrzenie zmartwionej przyjaciółki, którą wciąż jest.
Zostaję sama i wreszcie mogę spokojnie odetchnąć.
Te wszystkie słowa, które dzisiaj zostały do mnie skierowane wleciały mi jednym uchem, wyleciały drugim. Tylko niektóre zapamiętałam. Większość z rozmowy w cztery osoby. Jedyne, co najbardziej utkwiło mi w pamięci to fakt, że nikt o nim nie wspomniał. A co gorsze: nie było go tu. I wciąż nie ma.
Ale skoro wybudził się kilka miesięcy temu, musiał tu być. W innym razie nikt by o nim nie słyszał. Musiał wiedzieć, że ja tu jestem, a mimo to odszedł. Sean nigdy nie był kimś, kto chce zostać w jednym miejscu większość swojego czasu. Nigdy nie chciał być ubezwłasnowolniony. Był wolny i odważny. Może właśnie za to go kochałam tak bardzo. A teraz nawet nie wiem, co się z nim dzieje.
Czy kiedykolwiek go zobaczę?
Dlaczego odszedł?
Wstaję z łóżka i czuję ciepło podłogi wykonanej z przepięknego drewna, idealnie równej, gładkiej. Mam na sobie dziwne ubranie – jest podobne do tego, w czym umarłam, ale inne. Rozglądam się po pokoju, bo nie mogę zostać w jednym miejscu przez resztę dnia. Mogłabym, ale myśląc cały czas o Seanie, nie dojdę do niczego sensownego. W taki sposób nie poznam odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Muszę pokazać im wszystkim, że żyję. Muszę to przełknąć i żyć.
Zahaczam wzrokiem o dwoje drzwi, nie wiem gdzie one prowadzą, ale najwyraźniej po coś tu są. Naprzeciwko łóżka, obok fotelu, na którym siedział Jacob, zauważam duże lustro – wysokie na długość ściany i szerokie, ale nie za bardzo. Podchodzę do niego i widzę siebie. To znaczy – widzę dziewczynę, która kiedyś może była mną, ale teraz ledwo mnie przypomina. Tak czy inaczej, nie mam pojęcia, co się ze mną stało, ale to muszę być ja.
Moje włosy odrobinę podrosły odkąd ostatni raz widziałam się w lustrze - i są ciemniejsze; jestem szczupła, w miarę wysoka, moja skóra przypomina marmur – jest jasna, piękna i mocna, ale delikatna w dotyku. Ostatnie, co zauważam to fakt, że kolor moich oczu się zmienił. Kiedyś były brązowe, teraz są jasnoniebieskie. To dziwne, że nikt nie zwrócił na nie uwagi. Mogę stwierdzić, że mój wygląd bardzo się zmienił. Teraz przypominam kogoś „niesamowitego”, a nie dziewczynę z brudnego miasteczka.
Zostawiam lustro. Mam dość patrzenia na siebie. Idę do drzwi, które zauważyłam jako pierwsze, otwieram je i wchodzę do środka. To łazienka, duża łazienka. Całe to wyposażenie w niczym nie przypomina byle jakiego wyposażenia w szkole na Galahiti. Tutaj jest lepiej. Gdzie ja właściwie jestem?
Wchodzę do drugiego pomieszczenia – garderoba. Nie wiem kto, dlaczego i kiedy zostawił dla mnie te wszystkie ubrania, ale pierwsze co robię, to zrzucam z siebie to coś, w co jestem ubrana i sięgam po szary podkoszulek i czarne spodnie. Widzę też sukienki, dostojne ubrania, niczym dla księżniczki, ale omijam je szerokim łukiem.
Jestem normalna.
Nie jestem królową.
W przestrzennej garderobie widzę dwa lustra podobne do tego w pokoju i dwie pufy po obu ich stronach. Na jednej z nich leży jakiś notatnik. Podchodzę i z ciekawości biorę go do ręki. Jest przyjemny w dotyku, wykonany z jakiegoś rodzaju skóry, ale w środku pusty. Przewracam kartki szybko, by sprawdzić, czy na pewno jest pusty. Kiedy coś miga mi przed oczami, czarny atrament, wracam do tego miejsca. Spokojnie odczytuję wykaligrafowane słowa:

„Lydia!
Nie wiem, czy to przyjmiesz, ale mam nadzieję, że tak. Bardzo cieszę się, że wreszcie jesteś z nami.
Ten zeszyt został wykonany specjalnie dla Ciebie. Używaj go, jeśli chcesz. W szufladzie obok łóżka znajdziesz długopis.
Do zobaczenia, Katherine.”

Katherine.
Zagryzam dolną wargę myśląc, czy powinnam wziąć notatnik. To prezent, a prezenty powinno się przyjmować. W ostatecznym wypadku wyrzucać, ale to nie jest ostateczny wypadek. Zerkam na swoje odbicie w lustrze i wychodzę z garderoby. W szufladzie wskazanej przez kobietę faktycznie jest długopis. Chowam tam notatnik i zamykam szufladę.
Nie wiem, czy cokolwiek tam napiszę. 

1 komentarz: