11.11.2016

02. Nowy początek


Pukam delikatnie w drzwi, przed którymi zostawił mnie strażnik.
Otwiera mi Rosalie.
- Lydia – uśmiecha się. – Cieszę się, że jesteś.
Wpuszcza mnie do środka i zamyka drzwi.
To pomieszczenie wygląda jak jakieś laboratorium. Wszędzie rozłożone książki, stół z przyrządami podobnymi do tych, które kiedyś widziałam u Rosalie na Galahiti. I nagle przypominam sobie, że moja przyjaciółka lubiła bawić się miksturami swoimi czasy, no i tajnikami naszych nadprzyrodzonych mocy. Zawsze była taka inteligentna, teraz pewnie pobija wszystkie umysły.
- Usiądź – mówi do mnie. – Wyglądasz już lepiej. Doszłaś do siebie?
Kiwam głową.
Nie wiem jak mam się zachować.
- Wybacz, zachowanie Jake’a było dziś nienaturalne. Normalnie nie jest taki nerwowy. Od kilku dni jakoś dziwnie się zachowuje.
Elfka siada na fotelu naprzeciwko mnie i mierzy mnie badawczym spojrzeniem.
- Przebrałaś się – zauważa. – Masz w garderobie tyle pięknych ubrań i postawiłaś na podkoszulek z czarnymi spodniami? W sumie, gdybym nie znała cię wcześniej, byłoby to dziwne. Teraz nie jest. Chcesz kawy?
Rose zachowuje się tak swobodnie, naturalnie.
Ja nie potrafię i nawet nie wiem dlaczego.
Zacznijmy od tego, że nawet nie wiem, gdzie właściwie jestem i jak się tu znalazłam. Przyszłam do Rosalie, bo ona jako jedyna wydaje się być autentycznie najspokojniejsza i gotowa odpowiedzieć na moje pytania. A mam ich całkiem sporo. 
Więc ignoruję jej wypowiedź i dążę do tematu, który mnie intryguje.
- Rose, gdzie my właściwie jesteśmy?
Dziewczyna posyła mi przepraszający uśmiech.
- Wybacz, zapomniałam, że dopiero się obudziłaś. Jesteśmy, a właściwie żyjemy w świecie półksiężyca – oznajmia. – Kiedy ja się ocknęłam, też miałam wiele pytań, jak „dlaczego, kiedy, jakim cudem” się tu znalazłam. Pojawialiśmy się znikąd. Za każdym razem, gdy ktoś szedł drogą i zauważał lezące ciało, królowa od razu się o tym dowiadywała i zabierała nas do swojego zamku. Podobno miała przeczucie, że ktoś wkrótce do niej dołączy, do jej świata. To zdarza się rzadko, średnio raz na tysiąc lat.
- Czyli ty od razu się ocknęłaś? – pytam.
- Po kilku godzinach – stwierdza. – Elfy budzą się zaskakująco szybko, a właściwie budziły, bo już nikt nie jest w stanie śpiączki. Z czarodziejami było znacznie ciężej, bo wy spaliście i nie dało się was obudzić.
Marszczę brwi.
Nie rozumiem.
- Jak to „nie dało się nas obudzić”?
- Królowa całymi dniami szukała sposobu, aż w końcu się poddała. Byliście wszyscy jakby pokryci barierą; magiczną barierą, która nie pozwalała nikomu was dotknąć. Dwie osoby spróbowały i w ciągu sekundy traciły przytomność, czasami skutkowało to bólem ciągnącym się tygodniami. To było straszne i niebezpieczne. Przestało takie być dopiero, kiedy któryś z czarodziejów się obudził. Najpierw wszyscy biali otworzyli oczy, potem dopiero dwójka mrocznych, Jake, Dylan, Sean i ty. Odkąd zaczęliście się wybudzać, nikt was nie dotykał, po prostu czekaliśmy. jesteś ostatnią, na którą czekaliśmy.
Wiedziałam, że Rose okaże się moim zbawiennym źródłem informacji i powie mi wszystko, co zapragnę wiedzieć. Zawsze była niczym anioł, który jest wszechwiedzący. Może dlatego, że zawsze zadawała sobie najwięcej pytań. I najwięcej odpowiedzi oczekiwała.
- To interesujące – kwituje coś.
- Co?
- Mroczni są najrzadszymi czarodziejami na całym tym świecie. W tym zamku jest ich zaledwie siedmioro, ośmioro, jeśliby liczyć królową. Katherine myśli, że to musi coś znaczyć. Sprawdzałam w księgach i nigdy nie pojawiło się ich tak wielu na tysiąclecie – mówi, z tą swoją miną, która zwykle oznacza, że coś ją bardzo interesuje.
- Niech zgadnę, badasz to? – posyłam jej gorzki uśmiech.
- Jestem tylko ciekawa – usprawiedliwia się. – Królowa dała mi całkowity dostęp do bibliotek, więc miałam co robić całymi dniami, kiedy ty smacznie spałaś.
Ten sen wcale nie był przyjemny, myślę.
Ale nikt nie musi o tym wiedzieć i zbędnie zawracać sobie głowę.
Kto wie, co śniło się innym?
- Jak właściwie ma na imię ta cała królowa? – pytam.
- Katherine.
Notatnik.
Przypominam sobie, że osoba od której mam te zeszyt podpisała się Katherine.
Z jakiego powodu królowa miałaby dać mi jakikolwiek prezent? Dlaczego?
- Coś się stało? – rzuca Rose, ma zmartwiony wzrok. – Wyglądasz, jakbym rzuciła w ciebie jakimś młotem.
- Czy królowa odwiedzała mnie, kiedy spałam?
Dziewczyna zastanawia się przez chwilę.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Wiem, że była u ciebie pierwszego dnia, ale… cóż, nie śledzę jej. Dlaczego?
- Tak tylko pytam, z ciekawości.
Dopiero teraz orientuję się, że moja przyjaciółka ma u siebie sypialnię, dwa dodatkowe pokoje jak ja i swój dodatkowy gabinet. Pewnie czymś się zasłużyła, jak to u niej bywa. Jej sypialnia jest podobna do mojej wielkością, tyle że całkowicie inaczej urządzona. U mnie króluje beż i biel, u niej zieleń i szarość.
Kiedy wracam wzrokiem na fotel, gdzie siedziała, już jej tam nie ma. Idzie do mnie ze swojego gabinetu, zabrała stamtąd jakieś książki i wygląda, jakby właśnie miała wychodzić.
- Wybacz, że tak sobie poszłam, ale wyłączyłaś się – oznajmia. – Zgłodniałam, idziemy coś zjeść?
Potwierdzam skinieniem głowy i wstaję z wygodnego fotela.
Wychodzimy z jej królestwa i ruda prowadzi mnie przez szerokie korytarze, przepięknie zdobione wszelkiej jakości obrazami, wzorami, dywanami. Cały ustrój zachowuje się w stonowanych kolorach. Rosalie co chwila wita się z kimś po drodze, a ja milczę, bo nikogo nie znam. Mężczyźni zahaczają o mnie spojrzenia, na krótsze i dłuższe chwile. Kobiety patrzą na mnie ze zdziwieniem, czasami zazdrością.
To nie jest moja bajka.
- Zazdroszczę ci tej pewności siebie – stwierdzam, kiedy skręcamy po raz kolejny, kierujemy się ku schodom. – Nie musisz czuć się głupio.
Rosalie patrzy na mnie uśmiechnięta.
- Ty też nie musisz – mówi. – A ja przyzwyczaiłam się do bycia tutaj, poznawania ludzi. Sześć miesięcy tutaj to wystarczająco dużo czasu, żeby się przystosować. Dasz sobie radę.
Nie zadaję więcej pytań. Nic już w ogóle nie mówię.
Rosalie prowadzi mnie do kuchni, a przynajmniej tak sądzę, kiedy wchodzimy do miejsca, gdzie porozstawiane są stoły z krzesłami, i gdzie przepięknie pachnie. Z tego wszystkiego nawet nie zauważyłam, że jestem głodna. Nie miałam nic w ustach przez ostatnie pół roku. Chętnie czegoś spróbuję, by pobudzić kubki smakowe.
Podchodzimy do jakiegoś tęższego faceta, który stoi za ladą, siadamy na krzesłach wyższych niż normalne przy stołach.
- Cześć Will – woła do niego Rose, facet się uśmiecha. Wygląda na jakieś trzydzieści lat. Ma ładny uśmiech. – Co dzisiaj mi zaproponujesz do zjedzenia? A właściwie nam, bo przyprowadziłam koleżankę.
- Zauważyłem – odpowiada Will i podaje mi rękę, którą ujmuję. – William, jestem tu kucharzem.
- Najlepszym z najlepszych – wtrąca Thyles.
Will zaszczyca ją uśmiechem. Ma na sobie białe ubrania, jakby obsługiwał w restauracji.
Jeszcze nie ogarnęłam tego miejsca. To zamek, ale nie przypomina zamku, przynajmniej w tej jego części. To wygląda jak stołówka dla ludzi, którzy nie jadają obiadów z królową, a jednak tu mieszkają. Może to lepiej. Może musi być jakiś podział w tym miejscu.
- Jestem Lydia – rzucam.
- Lydia? – unosi brew. – Ta Lydia Carter?
Kiwam głową.
- Wow, miło, że wreszcie mogę cię poznać – mówi Will, a ja zerkam na Rosalie. Naprawdę nie mam pojęcia co się dzieje.
- Taak… jesteś mroczną, obudziłaś się jako ostatnia, a z tego wynika, że wszyscy cię znają. A przynajmniej kojarzą z imienia – wyjaśnia elfka.
- To głupie – kwituję. – Oceniać kogoś po tym ile śpi. To nie zawody, nikt tego nie wybrał. Ja nie chciałam tyle „spać”, jeśli można to tak w ogóle nazwać.
W tym czasie Will podaje nam talerze z wykwintnym (ten zapach obezwładnia) jedzeniem na bar, dorzuca widelce i najwyraźniej postanawia włączyć się do rozmowy na nowo. Will na pierwszy rzut oka wydaje się całkiem sympatyczny, ma taki łagodny wzrok.
- Jak to jest, tak spać przez kilka miesięcy? – dopytuje William. – Czujesz się jakoś mega silna, wyspana, albo.. no sam nie wiem, inaczej? – Opiera się łokciem o blat. – Może są jakieś skutki uboczne? Zawsze mnie to zastanawiało.
- Dlaczego nikogo nie spytałeś wcześniej? – rzucam, unosząc brew.
Kosztuję jego jedzenia.
Jest przepyszne.
- Nie miałem okazji rozmawiać z nowonarodzoną twarzą w twarz. Zwykle się chowają, albo znikają po kilku dniach. To takie denerwujące… Jakby nie mogły mi poświęcić chwili na mały wywiad.
Uśmiecham się cierpko.
Rosalie śmieje się cicho i również zabiera się za jedzenie.
- To co, odpowiesz mi na parę pytań?
- Na jedno – oświadczam. – Jeśli obiecasz, że nie zadasz innego.
- Ciężki orzech do zgryzienia.
Wzdycha Will.
- Zawsze taka była, teraz jej się wzmogło – kwituje mnie Rose.
Will i Rosalie są naprawdę pozytywnymi osobami. Pozwalają mi nie myśleć o rzeczach małoważnych, albo tych niechcianych, ważniejszych. Pozwalają mi się uśmiechnąć, kiedy nie mam na to sił. No i kiedy dzień zapowiada się naprawdę ponury. Myślę, że będę tu wpadać częściej, żeby się wyłączyć.
Rozmowa się toczy, nawet nie wiem o czym. Powoli zjadam swoje danie i postanawiam sprawić tę przyjemność blondynowi.
- Okay, odpowiem na te twoje pytania.
- Serio?
- Tak.
William patrzy na mnie podejrzliwie, ale wreszcie zadaje pytanie.
- A więc, jak to jest spać przez tyle czasu? Miałaś jakieś sny? Czułaś coś?
Spodziewałam się tego pytania. Wszystkich, właściwie.
- Ymm.. to jest raczej coś w stylu zamkniętego pomieszczenia. Przez większość czasu wiedziałam, że żyję, tylko nie wiedziałam gdzie i dlaczego. Te miesiące leciały dla mnie jak godziny. Wszystko, każdej godziny, było takie samo. Jakbyś ciągle grał w jedną grę i wciąż nie wiedziałbyś, jak ją wygrać.
- A sny? – dopytuje.
Nikt nie musi wiedzieć, myślę.
- Nie miałam snów.
Will posyła mi wdzięczny uśmiech.
- To niesamowite – stwierdza Rosalie. Od jakiegoś czasu siedziała cicho, nie zwróciłam na to uwagi. Teraz wydaje się być pobudzona, jakbym strzeliła w nią energią. – Też się zastanawiałam, jak do ciebie przychodziłam, co dzieje się w twojej głowie.
Umierałam
Znowu i znowu i znowu i znowu
Bezustannie.
- Było spokojnie – mówię, jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Bo to już nigdy się nie stanie. Nie ma sensu o tym mówić i ich dołować. Są informacje ważne i ważniejsze, te gorsze należy zachować dla siebie. Szczerze mówiąc, nie ufam jeszcze nikomu na tyle, żeby rozpowiadać we wszystkie strony jak koszmarnie spędziłam pół roku pogrążona w bezustannym śnie. Może i Rosalie była dla mnie bratnią duszą na Galahiti, ale teraz chyba na nowo zdobywamy swoje zaufanie.
Wszystko trzeba zdobyć na nowo.
Nawet ludzi.


- Lydia! Jak miło cię wreszcie zobaczyć pełną energii, wigoru.
Wydaje mi się, że już kiedyś słyszałam ten głos, ale nie wiem gdzie. Odwracam się i zahaczam o drzwi, które zaledwie minutę temu ominęłam, jakby nie istniały. Dla mnie nie istniały. W ogromnej, pokrytej bielą i złotem sali stoi kobieta. Jest sama, ma na sobie piękną błękitną suknię, sięgającą do samej podłogi, idealnie skrojoną. Ma blond włosy upięte w kok. Jest piękna.
Patrzy na mnie z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Kim pani jest? – pytam.
Niepewnie wchodzę do środka sali, kiedy ona wygląda na zdezorientowaną.
- No tak – mówi – nie zdążyłyśmy się jeszcze sobie przestawić. Jestem królowa Katherine McKeathre, a ty to zapewne Lydia Carter. Nasza śpiąca dusza.
Kłaniam się niepewnie, uświadamiając sobie, jakie kobieta ma stanowisko.
- Ohh, niepotrzebnie. Możesz mówić mi po imieniu, jak kilkoro twoich przyjaciół – stwierdza, przyglądając mi się uważnie. – To piękne, co magia z tobą zrobiła. Kiedy cię znaleźliśmy, byłaś w opłakanym stanie. Nikt cię nawet nie dotknął, a wyglądasz niesamowicie. Wcześniej też miałaś tak intensywnie niebieskie oczy?
- Nie. Wcześniej miałam brązowe.
Katherine unosi brwi.
- To ciekawe. Ja również miałam brązowe.
Teraz ma jasnozielone. Chyba nigdy nie zrozumiem jak się to dzieje.  
Jedyne co rzuca mi się w oczy to to, że ona autentycznie wygląda jak królowa, a ja jak jakiś robotnik.
- Pani też – unosi brwi - … to znaczy, ty też kiedyś byłaś w śpiączce? – pytam zdziwiona.
Jest królową, myślałam, że się tu urodziła.
- Nie można nazwać tego śpiączką, ale tak, byłam. Długo na ciebie czekaliśmy – wspomina mi. – byłaś dla nas naprawdę nieokreśloną osobą. Nie potrafiliśmy stwierdzić, jak długo jeszcze będziesz spać, czy kiedykolwiek się obudzisz.
- Obudziłam się. Nareszcie.
I znowu przed oczami mam pazury, zaciskające się na mojej krtani.
Królowa przygląda mi się, znowu.
Wytrzymuję jej spojrzenie.
- Szkoda, że Sean cię teraz nie widzi. Żywej. Tak długo na ciebie czekał – stwierdza Katherine.
Tracę oddech. Mam wrażenie, że moje serce zatrzymało się przez moment, słysząc jego imię. Dopiero po chwili dociera do mnie, co powiedziała blondynka.
„Tak długo na ciebie czekał”
- Skoro czekał, to dlaczego go tu nie ma?
Błagam, niech mi nie mówi, że wysłała go gdzieś na drugi koniec świata, albo pojechał gdzieś z listem, albo… cokolwiek. Niech mi nie mówi, że to z jej winy go tu nie ma. Chciałabym usłyszeć, że jest, ale śpi po długim dniu; albo, że jest, ale jeszcze się nie zobaczyliśmy i to musi być przypadek.
- Ostatni raz rozmawiałam z nim miesiąc temu – mówi. – Widziałam jak rozmawia z Kit, potem odjechał i zniknął. Od tamtego dnia nigdy więcej nie zobaczyłam go na zamku, gdziekolwiek. Czasami wyczuwam jego magię, daleko stąd. – Kobieta spogląda na mnie tak, jakby chciała mi współczuć. – Czekał tak długo, a potem rozpłynął się w powietrzu. Kit również zniknęła, tego samego dnia.
- Poddał się – kwituję półgłosem.
Jej słowa są dla mnie jak nóż w serce wbijany po raz tysięczny. Raz po raz pakuje mi w brzuch, w serce, w krtań kolejny nóż. Mam wrażenie, ze nie mogę oddychać. Moja ziemia zapada się pod nogami. I wiem, że już się nie podniosę.
Zostawił mnie dla innej.
Zostawił mnie.
Nie mógł poczekać jeszcze miesiąc?
Poddał się.

Nie kochał mnie

1 komentarz:

  1. Jejku, dopiero teraz skapnęłam się, że nie skomentowałam poprzedniego :(

    OdpowiedzUsuń