3.02.2016

19. You needed it.

-Powiedziałaś co, do cholery? - pytam niedowierzająco. 
-W tej książce pisze, że kiedy elfy mają przeczucie, rzadko się mylą. Dlaczego mi nie wierzysz? 
-Bo powiedziałaś, że jeśli coś pójdzie nie tak...
-...Galahiti upadnie. Wiem co mówię i to nie są brednie. Twój brat jest w normalnym świecie, a mimo to Pearl wciąż się nie uspokoiła. Przecież nie ma już nad tobą przewagi, nie ma powodu do rozpaczy. Nie sądzę, że chodzi o jakieś ziółka uspokajające, których, swoją drogą, na pewno nie bierze, a jak tak, to strasznie słabe - oznajmia Rosalie, przeglądając kolejne stronice jakiejś grubej książki, z której wydarła te wszystkie brednie. Wzdycham, zakładam ręce na piersi i odwracam wzrok od upartej elfki. Wiele razy przypuszczałam, że przesadza, ale teraz wiem to na pewno!
-Galahiti nie może upaść, Rose, gdzie wtedy byśmy wylądowali? Pomiędzy ludźmi, gdzie nie możemy przebywać? 
-Może wtedy będziemy mogli. 
-Jesteśmy dla nich zagrożeniem. Byty nadnaturalne nigdy nie powinny mieszać się z ludźmi, to niebezpieczne dla nas i dla nich. Ty, jako ta, która wie wszystko, zdajesz sobie z tego sprawę... 
-Owszem - mruczy wlepiając wzrok w czarne litery. -Ale te książki wiedzą dużo więcej ode mnie. 
-To tylko głupi papier!
-Kiedyś będziesz go potrzebowała do trudniejszych zaklęć, zobaczymy co wtedy powiesz, czarodziejko. 
-Dobra - unoszę ręce w geście kapitulacji i nachylam się ku książce.
Nie spostrzegam nic nadzwyczajnego, ale jeden rysunek przyciąga mój wzrok. Jest to jakiś charakterystyczny znak dla magów, nie potrafię rozszyfrować jakich, ale w nim uwięziono dusze. Bardzo wyraźnie to widzę... Rose chyba zauważyła na co tak patrzę.  
-To znak charakterystyczny dla ciebie - mówi. -Mroczni wykorzystują to zaklęcie, by zniewolić ludzi i przejąć nad nimi kontrolę, choć nie wszystkim się to udaje. Trzeba mieć cholernie potężną moc, żeby dać sobie z tym radę.
Marszczę brwi. 
-Ale po co...
-Pakt z diabłem, Lydia. Nie bez powodu nazywają was mrocznymi - duka, jak zwykle wcinając mi się w słowo. Patrzę na nią nieco przestraszona. -Jesteście podzieleni na tych lepszych i gorszych, ale silniejszych. Biali są odpowiednikiem spokoju, opanowania i miłości do świata oraz ludzi, ich przeciwieństwa kojarzone są z dumą, mrokiem i niepohamowaną siłą. Jesteś w jakimś stopniu związana z siłami zakazanymi... 
-To znaczy, że jestem dla kogoś zagrożeniem? Cholera jasna, nie powinni nam tego powiedzieć na pierwszej lekcji? - jęczę. -A poza tym, skąd to wiesz? 
-Biblioteka to mój drugi dom, kochana - rzuca błogo elfka. -Wracając do tematu... Nie jesteś żadnym zagrożeniem, ale jeśli nikt nie nauczy was opanowania, jeśli żyjecie nienawiścią, możecie być bardzo niebezpieczni... 
-A co z samokontrolą? - rzucam ironicznie. 
-Właśnie w tym tkwi sedno sprawy. Kontrolujesz się, dlatego jesteś silna i to daje ci dużą przewagę. Czarodzieje działający mocą, a nie umysłem są niczym... W sumie, można by było podzielić was na tych spokojniejszych i żyjących na wariackich papierach. 
-Co się dzieje z tymi złymi? - czuję się jak dziecko, któremu trzeba wszystko uświadomić. 
-Zazwyczaj ich zamykają. 
-Chyba pójdę się przewietrzyć - dukam i wychodzę z biblioteki, zostawiając za plecami zdezorientowaną elfkę. 


-Wyciągnij ręce lekko przed siebie, zamknij oczy i pomyśl o tym, o czym mówiłem. To nic trudnego, wystarczy się skupić i mieć kontrolę nad mocami. Dobrze ci idzie, wypchnij ten cień, musi być przed tobą, ale jednocześnie w tobie... Lydia, spokojnie, bo wszystko zepsujesz! Cholera jasna - klnie cicho Sean, pocierając oczy palcami. 
Wzdycham głośno i przeczesuję włosy ręką. Za dużo informacji jak na dzisiejszy dzień, to naprawdę powoli mnie wykańcza. 
-Przepraszam, Sean, naprawdę nie wiem, co się ze mną dzieje. Doceniam fakt, że jako jeden z nielicznych zgodziłeś się mnie uczyć w wolnych chwilach, ale pewnie za chwilę stracisz zapał. 
Czarodziej unosi brew. 
Szatyn uczy się tu znacznie dłużej niż ja, zna wiele sztuczek, zaklęć i sposobów na kontrolę... Ale ja dobrze wiem, że nauczanie mnie czegokolwiek jest tak wyczerpujące psychicznie i fizycznie, że wolałabym mu darować te zmarnowane godziny. Bo jesteśmy tu już przez dobre trzydzieści minut, a ja nie potrafię opanować jednego, głupiego, choć bardzo pomocnego, czaru. 
Dlaczego?
-Co się dzieje, Lydia? - Patrzy na mnie spod byka. 
-Wiedziałeś... Wiedziałeś, że jesteśmy najbardziej niebezpiecznymi ludźmi na tej cholernej wyspie? 
-Nie jesteśmy aż tacy źli, jeśli nie patrzeć na minusy bycia tym, kim jesteśmy. Rose pokazała ci "pakt z diabłem", prawda? Dlatego jesteś taka roztrzepana? 
-Czyli jednak... 
-Hej - szatyn łapie mnie za ramiona i zmusza do spojrzenia w oczy - nie jesteś zła, jasne? Nikt nie wybierał tego, kim teraz jest. Potrafisz się kontrolować, masz czyste serce, dlatego powierzono ci taki dar, a nie inny. Uwierz mi. 
Kiwam głową, chłopak mnie puszcza. 
-Spróbujmy jeszcze raz, ja będę zaraz obok robił to samo, co ty, okay? - uśmiecha się, odwzajemniam gest i biorę głęboki wdech. 
-Jasne. 
Sean pojawia się u mego boku, zerkamy na siebie przez chwilę - to dodaje mi pewności. Przypominam sobie jego wskazówki i robię wszystko dokładnie tak, jak mi tłumaczył... kilkakrotnie. Wyciągamy ręce przed siebie, niezbyt daleko, bierzemy oddech, zamykamy oczy. Uspokajam się i zaraz czuję to niesamowite uczucie żyjącej we mnie mocy. Kiedy już wiem, że jest tak, jak ma być, otwieram delikatnie oczy i widzę swój cień, wychodzący przed ciało. Sean również stworzył swoją iluzję. 
-Pomyśl o tym, co chciałabyś, żeby twoja iluzja robiła - mówi Sean, uśmiechając się lekko.
Jest ze mnie dumny. 
Co dzieje się w mojej wyobraźni, jest odwzorowane na rzeczywistym obrazie mojej postaci. Więc co druga ja robię? Śmieję się, uśmiecham, patrząc na kolegę. 
-Wystarczy. 
Iluzje znikają, a ja po chwili wpadam w ramiona Seana, który obejmuje mnie mocno. Gdyby ktoś to zauważył, byłoby słabo, ale ja robię to z wdzięczności. Między innymi za przekazaną wiedzę i poświęcony czas, ale też za pocieszenie, którego tak bardzo potrzebowałam. 
-Dziękuję - szepczę wypuszczając powietrze z płuc, by zaraz zaczerpnąć nowego. 
-Nie masz za co, Lydia. 
-Przeciwnie. Znamy się niecały tydzień, a ty poświęciłeś mi tyle czasu i cierpliwości. 
-Potrzebowałaś tego. 
Uśmiecham się. 
Nagle czuję jak grunt pod nogami drży, zwierzęta zaczynają biec w przeróżnych kierunkach, a nad nami pojawiają się ciemne chmury. Patrzę na Seana, on kiwa głową w stronę szkoły i zaczyna biec, a ja za nim. 
Co się do cholery dzieje?
Zatrzymujemy się przed szkołą, na tarasie, skąd uciekali inni uczniowie. Pogoda z minuty na minutę stawała się coraz gorsza, słyszałam łamanie gałęzi, krzyk zwierząt. Wszystko nagle zaczęło mi się odbijać o uszy ze zdwojoną siłą. Biegnąca nieopodal sarna potknęła się o coś i przewróciła. Moim pierwszym odruchem jest pobiegnięcie tam i pomoc ssakowi. Boli mnie myśl, że ona tam leży, cierpi i pewnie zaraz umrze, jeśli jej nie pomogę. 
Spoglądam prosząco na Seana, który już dobrze wie, co mam na myśli i kręci przecząco głową. 
-Sean, ja muszę tam iść! - przekrzykuję silny wiatr. 
-Nie ma mowy, nie puszczę cię na pewną śmierć!
-To tylko burza. 
-Nie, Lydia. Tu dzieje się coś znacznie większego, wszyscy uciekają... Jeśli ci się coś stanie, Dylan nigdy mi nie wybaczy. 
-Sean, błagam cię! Muszę jej pomóc, proszę, wezwij tu Rosalie... Ona będzie wiedziała co robić, a ja nie jestem pewna, czy zdołam działać tak, żeby jej nie uszkodzić. Wrócę tu... - mówię i nie zwracając uwagi na wołania chłopaka, biegnę przed siebie. 
Kiedy docieram do sarny, ta leży na ziemi wciąż wierzgając nogami. Gładzę ją po szyi, uspokaja się nieco, ale to nie pozwala mi przestać się bać, że zaraz coś na mnie spadnie. Wzrokiem szukam rany, zauważam, że jakiś kij wbił jej się w tylną nogę, którą przy okazji ma złamaną. Matko! Co robić? Z nieba zaczynają spadać krople deszczu. 
No super, jeszcze coś co może mi pomóc?!
Wreszcie obok mnie zjawia się Rose, kładzie mi dłoń na ramieniu, prosząc tym samym, bym zwolniła jej trochę miejsca. Odsuwam się i opieram o drzewo. Odruchowo spoglądam na drzwi szkoły, przed którymi stoi już cała piątka chłopaków. Wszyscy mają miny, jakby ducha zobaczyli. 
Obserwuję tą cholerną burzę z dziwnym spokojem. Na pewno chodzi tu o magię, bo nigdy w życiu nie widziałam gorszego zjawiska pogodowego. Ale w takim razie, skoro magia za to odpowiada, to dlaczego czarodzieje nie mogliby tego zatrzymać? 
Natychmiast wstaję spod drzewa i gestem wołam do siebie chłopaków. Derek i Aiden od razu idą do elfki. Jacob, Sean i Dylan są już cali mokrzy, ale chyba im to nie przeszkadza. 
-A co, jeśli nie magia za tym stoi? - odzywa się ten pierwszy po wytłumaczeniu sprawy. -Możemy zrobić coś nie tak, a wtedy już nie będzie co ratować. 
Zerkam prosząco na dwóch pozostałych. 
-Dobra, bez gadania, zaczynamy bo szkoda tracić czasu - decyduje Black. 
Stoimy w kole. W chwili rozpoczęcia zaklęcia, nauczyciele wybiegają przed szkołę. Zauważam tylko zmartwiony wzrok Layli i pana Questa. Cholera, wiem co robię. Wypowiadam kolejne słowa na równi z mrocznymi. Wokół zaczynają się pojawiać iskry, otwieram oczy. Pod naszymi stopami ukształtowało się koło z jakimiś znakami w środku. Spoglądam w oczy chłopaków - aż kipią od dumy. 
Zaklęcie podziałało, wcześniej wywołując jeszcze większe zamieszanie, ale jednak kilka minut później pogoda wraca do poprzedniego stanu. 
Wszyscy jesteśmy mokrzy, ale dumni i pewni swoich uczynków. Przynajmniej ja czuję się niesamowicie. Dyrektorka patrzy na nas spod byka, ale lekko się uśmiecha. Zerkam na Rose, sarna jest w trakcie leczenia. Czyli wszystko jest dobrze... 
Dylan bierze mnie w ramiona. 
-Jestem z ciebie dumny. 
-Ja z siebie też. 
Odsuwamy się od siebie, bym mogła zwrócić się, tym razem, do towarzystwa pedagogicznego: 
-Kto jest odpowiedzialny za to, co tu się stało? 
Nauczyciele patrzą po sobie, ale ostatecznie pada na Pearl. Unoszę brew. 
-Świetnie sobie poradziliście, ale jestem pewna, że nie będziecie zadowoleni z rozwoju sytuacji. 
-Przełkniemy to jakoś - wtrąca Sean. 

Autorka: Dziś bez notki. Naprawdę nie mam czasu, na pisanie głupot xD Nie zabijcie mnie, proszę? :* Pozdrawiam x

4 komentarze:

  1. ♚ MIEJSCE|HONOROWE|MAŁPY ♚

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ,,And you should know if I could
      I'd breathe you in every single day."


      Ogólnie to tak strasznie mi się to spodobało, że musiałam to tu wstawić ♥

      Z tego co widzę, to mam niezły zapłon xd Przeczytałam od razu(?) po dodaniu, a komentuję po dwóch dniach xd. Nie no, tylko mi pogratulować, bo ostatnio cały czas tak robię ;-;. Ale wiesz, że Małpa się stara prawda? Po feriach mam takie zapidol w szkole, że ja nie mogę ;-;.
      Ale ja jestem ciekawa, jak tam po ,,imprezie"? :D)

      Nie jestem zła za Seana XDD. Ale cos myślę, że namiesza ;-; (myślę? wiem!). Ale mam wielką nadzieję, że Dyldia będzie <3 :3

      Te całe ,,warunki pogodowe" są dziwne ;-;. Mam nadzieję, ze to nic poważnego...

      A ta scenka jak się wszyscy za ręce chwycili... Myślałam, że tylko pogorszą sprawę XDD. Mają talent, nie powiem ^^

      Gdy Lydia pobiegła na pomoc sarence to było takie awww ^.^ Tak dzielna i wgl, moja Lydia <3

      Znowu ta Pearl ;-; Ona mnie porządnie wkurza, yh....

      I ta rozmowa elfki z Lydią, też była dziwna ;-;. Czy ty chcesz, żebym dostała kręćka, od wyjaśniania sb wszystkich dziwnych rzeczy? Jeśli tak to brawo. Udało ci się xd.

      I znowu nie mam weny na komentarz -.-

      Małpka Cię kocha <3
      Życzę weny i tych inny potrzebnych copów XDD.
      Tulę,
      Kerry aka Kercia aka Paw aka Ludź aka MAŁPA

      Usuń
  2. Wrócę. A jak nie to mnie znajdź i uderz łopatą.

    OdpowiedzUsuń