12.09.2016

32. My own hell


Mija godzina w samotności.
Sean wyszedł zaraz po tym, jak uwolniłam się z jego ramion, a krócej mówiąc: oprzytomniałam. W tym czasie wiele sobie przemyślałam. Stwierdziłam, że może jednak nie jestem tu na marne i nauczę się więcej, niż powinnam wiedzieć. Może tym sposobem będę mogła lepiej zadbać o swoich bliskich, kiedy Galahiti przestanie istnieć. Może tym sposobem w końcu będę, kim powinnam być. Nie powinnam bać się wyzwań, ani swojej magii. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego tak cierpię, kiedy przenoszę się ze świata do świata. Jednak skoro to ma mi pomóc w jakikolwiek sposób, zaryzykuję. Czego nie zrobiłabym dla przyjaciół? Oddałabym za nich życie. To na pewno.
Podchodzę do okna i patrzę na dwór pałacowy, gdzie czeka Aria – choć zostało mi jeszcze trochę czasu. Pocieram obie dłonie o siebie, jakby to miało mi w czymś pomóc. Jest trochę chłodno, ale jeszcze nie tak źle. Choć i tak mam wrażenie, że moje ciało jest chłodne jak lód. W końcu zastanawiam się, czy Aria jest szczęśliwa będąc tu samotną; uwięzioną. Biorę głęboki oddech wiedząc, że powinnam już wychodzić, jeśli nie chcę się spóźnić. Więc odwracam się na pięcie i całkiem przypadkowo zerkam w stronę lustra mojej wysokości. Długie, brązowe włosy opadają mi na ramiona i policzki. Ciemne oczy wydają się puste. Twarz jakby z marmuru, skamieniała i jasna. Ubrana w czerń, która była dla mnie przygotowana. Wyglądam okropnie, ale to dobrze, bo tak się właśnie czuję.
Wychodzę i trzaskam za sobą drzwiami. Patrzę na drzwi pokoju Seana i zastanawiam się, czy nie powinien już wychodzić, czy poczekać na niego, ale szybko wyrzucam z głowy tę myśl. Lepiej, jeśli nie będę się do nikogo przywiązywać. Będzie łatwiej zachować mi równowagę. W końcu koniec świata zdarza się raz w życiu… Zbiegam po szerokich schodach w dół i za chwilę jestem już za głównymi drzwiami zamku. Na placu wita mnie zimny powiew wiatru i spojrzenie Arii, skierowane prosto na mnie. Szybko zauważam również, że Sean jeszcze się nie pojawił. W sekundzie pojawia się pytanie, czy w ogóle przyjdzie na miejsce. Zmuszam się, by przestać o nim myśleć i powoli idę na środek placu. Aria, cała w bieli i błękicie obserwuje mnie z drugiego końca placu. Wiatr rozwiewa mi włosy. Zapowiada się ciężki wieczór.
- Nie przyszłaś trochę za wcześnie? Zostało jeszcze kilka minut, mogłaś jakoś je wykorzystać. Odpocząć – mówi do mnie czarodziejka.
Zatrzymuję się i taksuję ją wzrokiem.
- Nie potrzebuję odpoczynku.
- Owszem, potrzebujesz. Tylko wmawiasz sobie, że nie potrzebujesz – oznajmia bez ogródek.
Świetnie. Jeszcze ona będzie mi prawić morały.
- Dobrze wiedzieć – rzucam.
Aria kręci głową.
- Nie bądź sarkastyczna. Obie wiemy, że stać cię na wiele więcej, niż sobie wyobrażasz, ale każdy – powtarzam – każdy czarodziej potrzebuje przerwy. Wiem, że przenoszenie się z Galahiti tutaj bardzo cię wyczerpuje…
Dalej nie słucham, bo słyszę, że główne drzwi się otwierają i na plac wychodzi Sean. Jest tak daleko, a jednak widzę, jak jego oczy błyszczą w świetle księżyca; jego mocne, sprężyste ruchy; pewność siebie, która bije od niego niczym przyćmiony czernią blask. Odrywam od niego wzrok tylko dlatego, że słyszę grzmot. Na niebie pojawiają się czarne chmury, wokół nas rodzi się ciemność. Chmury poruszają się w zadziwiającym tempie. Intryguje mnie, czy to robota Arii, ale widzę tylko, jak czarodziejka przygląda się zmieniającej się pogodzie z lekkim zdziwieniem na twarzy. Nagle czuję na plecach czyjąś dłoń i automatycznie przenoszę wzrok na chłopaka.
- Coś jest nie tak – mówi Sean, a ja kiwam głową, zgadzając się z nim.
- W przeciągu chwili księżyc pokryły chmury. To nie jest normalne.
Oboje spoglądamy w stronę kobiety w bieli, która nie reaguje na pogodę. Kiedy uświadamia sobie, że czekamy na wyjaśnienia, otwiera usta:
- To nic dziwnego. Zaćmienie występuje tu co jakiś czas, ale nie spodziewałam się go teraz. Będziecie musieli dać sobie radę w tej ciemności. Nic na to nie poradzę – wyjaśnia.
- Jesteś tu królową i nic nie możesz zrobić? – pyta Sean.
Czuję mrowienie w miejscu, gdzie szatyn trzymał dłoń – na moich plecach. Teraz już jej tam nie ma, ale i tak mam wrażenie, jakby dalej mnie dotykał. Przełykam cicho ślinę i znowu zerkam na czarodziejkę.
- Może mam władzę większą niż wy, ale nie mam siły, żeby to zniszczyć. Poradzicie sobie – zapewnia Aria, po czym wskazuje dłonią centrum placu pałacowego. Dokładnie tam, gdzie stoję ja i Sean. – Stoicie w centrum placu. Postarajcie się nie wychylać za granice placu, bo zaćmienie jest nieprzewidywalne. Tu panuje magia. Jeśli zrobicie coś nie tak, możecie sporo za to zapłacić.
Przekręcam głowę i łapię spojrzenie Seana. Kiwa do mnie głową, jakby chciał zapewnić, że damy radę, ale mnie to wcale nie przekonuje. Im więcej wiem o tym miejscu, tym bardziej się go boję. Nie wiem tylko, czy boję się bardziej o siebie, czy o Seana. Patrzę, jak on odwraca się i idzie na swoje miejsce, i wstrząsa mną chłód, który obchodzi właśnie całe moje ciało. Zerkam na zachmurzone, niemalże czarne niebo i wiem, że to nie będzie nic łatwego.
Aria pospiesza mnie gestem, więc byle szybciej zajmuję swoje miejsce i zaciskam dłonie, szukając wzroku Seana. Jesteśmy w tym razem. Nie osobno. Razem. Biorę głęboki oddech i czuję, jak przez moje ciało przepływa przyjemny prąd, który zamienia się w szczypiącą lawinę – momentalnie przypominam sobie ból, jaki zadaje mi magia, kiedy sięgam po zbyt wiele. Krzywię się, wyobrażając sobie, co poczuję dzisiaj. Mam blokadę. Boję się zaryzykować i użyć tyle mocy, ile potrzebuję, by zadowolić siebie i Arię. Nagle słyszę donośny głos czarodziejki i momentalnie patrzę w jej stronę.
- Dajcie z siebie wszystko. Chodzi o to, byście okiełznali swoje moce, pogodzili się z nimi. Najpierw żywioły!
No dobra, dasz radę Lydia.
Dasz radę
Wszyscy wiemy, że nie dam rady.
Mimo wszystko rozluźniam ręce i pozwalam sobie poczuć to wewnętrzne ciepło i siłę, wypływającą z mojego ciała. Myślę o ziemi, jako czymś, co JA mogę kontrolować. Nie mija wiele czasu, a wokół mnie pojawiają się dzikie kwiaty; moje ręce oplatają niemalże żywe pnącza, które tylko rosną w siłę. Na placu raz po raz pojawiają się nowe rośliny. Udało się. Patrzę na to z uśmiechem, lecz po chwili wykonuję zamaszysty ruch ręką i całe piękno chowa się tam, skąd przybyło. Przy moich dłoniach pojawia się jasnozielony, blady blask, który zaraz znika.
W porządku, teraz wystarczy skoncentrować się na wietrze. Czuję silny powiew powietrza i w wyobraźni usiłuję go chwycić. Przymykam oczy, biorę głęboki oddech. Kiedy otwieram oczy, po prostu łapię nadciągające powietrze, kumuluję jego siłę i dłońmi rzeźbię wir. Na początku jest mały, lecz wiem, że stać mnie na więcej. Staram się bardziej, powiększam rzeźbę, a powietrze mknie w moich dłoniach. Po chwili oddycham już ciężej, choć nie czuję zmęczenia. Tylko to niesamowite uczucie władzy. Wir zamienia się w ogromny tunel, w którym tkwię ja. Wokół mnie przebiega z wyjątkową prędkością masa skumulowanego, napędzanego magią powietrza. Odcina mnie od reszty świata i choć mogłabym trwać tak godzinami, czuję, że muszę to przerwać. Napełnia mnie niepokój, kiedy nie widzę, co dzieje się poza tą barierą. Zamaszystym ruchem niszczę tunel powietrzny i pierwsze, co widzę, to Seana, który pogrywa z żywiołem powietrza. Łapię jego spojrzenie i wiem, że magia, to jest zdecydowanie to, do czego został stworzony. Bawi się tym, jakby robił to od dzieciństwa.
Spoglądam w niebo i delikatnie unoszę dłonie tak, by moje ręce były zgięte w łokciach. Woda. Woda. Woda… deszcz. Czerpię energię z otaczającego mnie świata i z siebie. Mrugam, składam dłonie w pięści i z nieba zaczyna spadać siarczysty deszcz. Zaczyna się prawdziwa ulewa, kiedy tworzę wokół siebie ochronną barierę, której deszcz nie przekroczy. Obserwuję, jak krople wody spływają po powietrzu, jakby ochraniała mnie szklana kula. Jestem sucha, choć wszędzie pada. Uczucie podniecenia rośnie z każdą minutą. Jestem z siebie dumna i wypełnia mnie ekscytacja. Euforia. Zadowolenie. Siła. Sięgam po odrobinę wody i do swojej bariery wciągam kulę wodną. Bawię się. Rozdzielam ją na dwie części i po krótkim zastanowieniu wyrzucam je wysoko w górę. Postanawiam nie pozbywać się deszczu. Przynosi mi ukojenie, choć nie czuję go na sobie, wypełnia moją duszę. Szum spadających kropel mnie uspokaja. Wyciszam barierę i natychmiast czuję na sobie chłodną, obmywającą mnie wodę spadającą z nieba. Instynktownie spoglądam w górę i zauważam, że coraz bardziej się chmurzy, a sądziłam, że bardziej się już nie da.
Zerkam na Seana. Pozostał nam już tylko jeden żywioł – ogień. Dam radę.
Mimo, że z nieba spada woda, skupiam się na cieple. Skupiam się na ogniu, który niesie śmierć, ciepło, czasami nawet spokój. Skupiam się na złoto-czerwonym żywiole, który przypomina mi właśnie Seana. Nie wiem jak, ale wzbijam się w powietrze ponad piętnaście centymetrów w powietrze i tworzę wokół siebie ognisty krąg. Płomienie wzbijają się coraz to wyżej, a krąg się poszerza. Ogień mknie przez plac, nie zważając na deszcz, biegnie krętymi szlakami i zatrzymuję go tuż przed granicą placu. Zerkam w stronę Arii, kiedy ta skina mi głową, że dobrze robię. Czuję to rażące ciepło, ale ono mnie nie rani, tylko koi. Spoglądam na Seana, wyrzucającego w moją stronę kulę ognia. Uśmiecham się i już nie walczę, z euforyczną siłą, która mnie wypełnia. Nim kula we mnie uderzy, blokuję ją zaklęciem i przyjmuję w swoje chłodne dłonie. Sean prostuje się i patrzy na mnie tak rozbrajająco, że nagle robi mi się cieplej. Opadam na rozgrzany marmur i zmierzam w jego stronę. Ogień podąża za mną tak, jakby był do mnie przywiązany czymś nierozerwalnym.
W końcu stajemy twarzą w twarz. Uciszam ogień i z ciekawości śledzę wzrokiem szlak, po którym on znika. Ode mnie, wiedzie przez drogi, które sam sobie wyznaczył i milknie, pod osłoną deszczu. Cała jestem mokra. Moje włosy; moje ubrania, moja skóra – lodowata. Jednak Sean nie ucisza gorących płomieni. Jest do nich stworzony. Nie może być nic bardziej pociągającego, niż on, kontrolujący najbardziej niebezpieczny żywioł ze wszystkich. Chcę wyciągnąć do niego dłoń, ale się boję, że stanie się coś złego. To nie jest zabawa. To jest ogień i woda. Zwykle woda gasi płomienie, ale nie płomienie, które napędzane są magią.
- Doskonale. – Słyszymy po lewej stronie. Momentalnie patrzę na Arię. – Teraz zaklęcie całkowitego zniszczenia wyspy.
- Ale…
- Nie martw się, Lydia. To zaklęcie nic nie zrobi mojemu światu. Nie działają na niego takie zaklęcia, ponieważ jest zależny od innego. Spróbujcie.
Biorę głęboki oddech i spoglądam na Seana. On kiwa mi głową i mówi:
- Nie bój się. Nic się nie stanie.
Wierzę mu. I staram się wierzyć sobie, że nic mi się nie stanie. Zwykle wypowiadanie zaklęć nie wychodzi mi zbyt dobrze. Najczęściej przy tym cierpię. Mam nadzieję, że tym razem nic się nie stanie.
Nie dotykamy się, kiedy zaczynamy wypowiadać słowa zaklęcia Zniszczenia. W ogóle się nie dotykamy. Jedyne co, to widzę jego twarz i postawę. Sean jest i zawsze był pewny swoich mocy, pewny siebie i tego, że nie ważne co robi – uda mu się. Cholernie chciałabym być taka jak on chociaż pod tym względem. Może pozbyłabym się strachu, który mnie terroryzuje na każdym kroku.
Z każdym kolejnym słowem przybywa mi lekkiego, ale dotkliwego bólu. Mam wrażenie, że moje ręce zaczynają płonąć, a mnie gdzieś tam w środku, wyżera ogień. Ale nie poddaję się i kontynuuję wymawianie zaklęcia. Nie mogę za każdym razem się poddawać, kiedy zaczyna mnie boleć. To robi się chore. Chyba ja jestem chora, skoro zdarza się to tylko mnie i nikomu innemu. Otwieram oczy i zauważam, że moje dłonie się trzęsą. Hale patrzy na mnie z niepokojem, wciąż wymawiając kolejne słowa. Ból się nasila i obejmuje już nie tylko gdzieś mój brzuch, ale też każdą pojedynczą kość – jakby magia właśnie tak chciała mi udowodnić, ze jestem zbyt słaba, by cokolwiek zrobić. Że jestem bezużyteczna i jeżeli tak dalej pójdzie – nikomu nie pomogę; nikogo nie uratuję. Może to bzdury, ale właśnie przemawiają mi do rozsądku.
Czuję, że słabnę. Ledwo stoję na nogach, ale jednak się trzymam. Nie mogę się poddać. Zostało jeszcze tylko kilka słów. Dam radę! … albo nie.
- Sean, chwyć ją za rękę! – Dobiega do mnie krzyk.
Otwieram szeroko oczy, kiedy Sean wykonuje jej polecenie i kurczowo chwyta moją dłoń. Potem słyszę tylko w swojej głowie jego słowa:
„Przepraszam, że nie mogę zabrać Twojego bólu.”
Spoglądam na niego, kiedy prawie przestaje mnie boleć. Modlę się o to, by jego nie bolało. Nie wiem co sobie zrobię, jeśli on przeze mnie cierpi. Posyłam mu wdzięczne spojrzenie i oboje, równocześnie kończymy zaklęcie. Faktycznie nic nie dało, ale przynajmniej wiem, że działało – inaczej nie czułabym tego bólu. Mimo, że zaklęcie zakończone, Sean nie przestaje trzymać mojej dłoni. Wciąż pada deszcz, więc czując przypływ sił, uciszam go. Po chwili z nieba nie spada już żadna kropla. Zbliża się do nas Aria.
- Jestem z was dumna, ale martwi mnie to, jak reagujesz na to zaklęcie, Lydia. Nikt nie powinien słabnąć podczas wymawiania zaklęć, nie czarodziejka.
To mnie nie pociesza.
- Wiesz może, dlaczego słabnę? Dlaczego Sean musiał złapać mnie za rękę? – pytam.
- Sądzę, że to przez ciebie i twoją blokadę, a nie przez to, że magia celowo cię rani. Twoja moc jest do ciebie przywiązana, dba o ciebie najlepiej jak potrafi i wcale nie chce cię ranić. To ty ranisz ją, a ona tak to ukazuje – tłumaczy jasnowłosa czarodziejka. – Masz psychiczną blokadę, Lydia. Boisz się robić cokolwiek, boisz się wymawiać zaklęcia, bo myślisz, że nie dasz rady. Poza tym są też sprawy, które miały miejsce na Galahiti i jeszcze sobie z nimi nie poradziłaś. Magia chce ci pokazać jak będzie, jeśli nie dasz sobie z tym rady. Dlatego Sean musiał złapać cię za rękę i dlatego, między innymi, chciałam, żeby pojawił się tu z tobą. Dzięki niemu się uspokajasz. Dzięki niemu - jesteś silniejsza.
Kiwam głową, przyswajając to, co powiedziała właśnie Aria. Sean próbuje ukryć dumny uśmiech. A ja tkwię w bagnie po uszy.
- Musisz poradzić sobie z bólem do końca Galahiti… Galahiti to tylko wyspa, która ma nauczyć was, kim jesteście. Wraz z jej końcem, niektórzy z was trafią na lepszy świat, gdzie nie będzie już treningów, będziecie pełnoprawnymi czarodziejami, z pełną mocą.
Unoszę brwi.
- Co to znaczy, że „niektórzy” z nas?
Aria odpowiada zbyt spokojnie:
- To znaczy, że nie wszystkim jest wróżone dalsze życie w tamtym miejscu. Ci, których uratujecie, trafią w bezpieczne miejsca. Ci, których nie uratujecie, trafią w miejsca, w których nikt się nimi nie zaopiekuje, ale tak jeszcze się nie zdarzyło. Jest również tak, że Ci, których nie dacie rady zabrać, zostaną wysłani do mnie i tutaj zostaną. Oczywiście, jeśli mój świat nie zniknie wraz z Galahiti.
- Rozumiem.
- Wszystko jasne – odzywa się Sean. – W takim razie, czy moglibyśmy już wrócić do pokoi? Lydia jest wykończona. Potrzebuje odpoczynku.
- Ależ oczywiście. Następnego dnia o tej samej porze. Będziemy ćwiczyć zaklęcia, także Lydia, pogódź się ze swoją magią.


Wchodzę do swojego tymczasowego pokoju. Sean idzie zaraz za mną i zamyka za sobą drzwi. Siadam na łóżku i mija dosłownie sekunda, a już leżę na plecach. Próbuję zrozumieć, co dokładnie Aria miała na myśli przez „pogodzenie się ze swoją magią”, no i jestem cholernie zmęczona. Próbuję zrozumieć dosłownie wszystko, co powiedziała nam czarodziejka i to, co się stało na placu. Władałam żywiołami i szło mi tak dobrze… a potem wystarczyło jedno głupie zaklęcie, bym straciła wszystkie siły. Dlaczego potrafię radzić sobie z żywiołami, teleportacją, znikaniem i innymi rzeczami, ale nie z zaklęciami? A zwłaszcza zaklęciem zniszczenia i przenoszeniem się na ten świat.
Nawet nie zauważam, kiedy Sean siada obok mnie i zaczyna mi się przyglądać.
- Jak się czujesz? – pyta.
Postanawiam podnieść się do pozycji siedzącej, a kiedy to robię, od razu łapię jego zmartwione, ale zdecydowane spojrzenie. Co ja bym bez niego zrobiła? Zdaje się, że wszyscy wiedzą czego ja potrzebuję, oprócz samej mnie.
- Dziękuję, że mnie stamtąd zabrałeś – mówię półgłosem. – I że mi pomogłeś. Chyba dłużej bym nie wytrzymała.
Uświadamiam sobie, że ciężko mi mówić. Ciężko mi robić wszystko, nawet siedzieć na tym pieprzonym łóżku. Mam wrażenie, że się chwieję, choć wcale tak nie jest. Błądzę wzrokiem po pokoju, który spowija ciemność i zahaczam nim o Seana. Szatyn stoi przede mną i przygląda mi się ostrożnie. Pewnie nie wie co zrobić z taką porażką życiową. Ze mną – krócej mówiąc. Po chwili chłopak kuca przy mnie i patrzy mi prosto w oczy. Chociaż jestem bardzo zmęczona i najchętniej zasnęłabym w tej sekundzie, wytrzymuję jego spojrzenie i ponownie tonę w odcieniu jego tęczówek. W jego oczach widać troskę, zmartwienie i coś, co pozwala mi poczuć bezpieczeństwo nawet wtedy, kiedy się nie dotykamy.
- Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby Ciebie nie było – mówię szczerze.
Sean siada obok mnie na łóżku, a ja wodzę za nim wzrokiem. Z jednej strony dlatego, że autentycznie trudno oderwać od tego dziewiętnastoletniego przystojnego cudu, a z drugiej strony on jest dla mnie oparciem, i po prostu jest, kiedy nikogo nie ma. Kiedy czuję się samotna, on po prostu jest. Nie potrzebuję niczego więcej w takich chwilach. W chwilach jak ta. Czuję do niego wdzięczność większą, niż można by sobie wyobrazić. A oprócz tego (tak jak połowie dziewczyn z Galahiti) tylko sobie potrafię się przyznać – z trudem – że on mi się naprawdę podoba. W sposób, którego wcześniej nie doświadczyłam. Podoba mi się jego spokój, powściągliwość i dzika odwaga. Podoba mi się to, że on mnie nie ocenia, nie dyktuje co mam robić i z kim, nie narzuca się (przeważnie). Podoba mi się to, że mi ufa.
- Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje i dałabyś radę nawet beze mnie – oznajmia z przekonaniem w głosie.
Podoba mi się w nim to, że we mnie wierzy, kiedy inni nie potrafią.
- Pamiętasz, co powiedziałem ci, kiedy kłóciliśmy się ostatnim razem? – pyta. – Kiedy powiedziałaś mi, że to wszystko przeze mnie i że mieszam ci w głowie. Potem spytałaś, od kiedy mnie obchodzisz.
Słucham go ze spokojem i wszystko po kolei sobie przypominam. Pamiętam sytuację, o której Sean opowiada. To stało się całkiem niedawno i sama nie potrafię nawet określić, czy to było przyjemnie wspomnienie. Z jednej strony tak, bo dowiedziałam się, że nie jestem mu obojętna. Z drugiej strony nie, bo się kłóciliśmy i oskarżyłam go o tak wiele rzeczy, a on był i jest niewinny. To moja głupota wszystko zniszczyła, nie on.
Kiwam głową by wiedział, że pamiętam.
- Pamiętasz, co powiedziałem? – upewnia się.
- Pamiętam. Wciąż jestem ci wdzięczna za te słowa.
Sean bierze głęboki oddech, po czym spogląda mi prosto w oczy.
- Chciałbym, żebyś je pamiętała w takich sytuacjach jak ta dzisiaj, podczas wymawiania zaklęcia. Chciałbym, żebyś wiedziała, że stać cię na wiele więcej i nie możesz się poddawać. Podziwiam cię za to jaka jesteś i nigdy się to nie zmieni.
Patrząc mu w oczy uświadamiam sobie, że on nie chce odpowiedzi. Ma takie piękne oczy, o Boże. Błyszczą w świetle księżyca, choć jego światło tylko minimalnie do nas dociera. Jestem mu cholernie, dozgonnie wdzięczna za wszystko, ale nie wiem jak mu to powiedzieć. Postanawiam zmieniać temat.
- Rzadko się uśmiechasz – zauważam.
Nie mam pojęcia skąd ten temat.
Nie, żeby mi się nie podobał, kiedy jest taki, jaki jest, ale po prostu mnie to zastanawia.
- Ty też nie za często się uśmiechasz.
- Pierwsza spytałam.
Sean wzdycha.
- Nie mam powodu, by się szczerzyć do wszystkich wokół i liczyć na to, że może ktoś też się zacznie szczerzyć. Nie bawi mnie to, a poza tym nie mam powodu, by się uśmiechać. Zauważyłaś już na pewno, że wiecznie chowam się w cieniu i rzadko pojawiam na zajęciach.
Nagle przypominam sobie moment, kiedy ćwiczyłam z Derekiem, a on wyskoczył z cienia i przyparł mnie do ściany. Targało mną tyle emocji. Jego oczy wtedy były takie piękne, spojrzenie takie wyzywające. Bliskość wręcz przerażająca.
- Zauważyłam i nie oceniam cię. Każdy ma prawo, by żyć swoim życiem nawet na tej wyspie. A i bez tych zajęć jesteś świetny w tym, co robisz.
Milczymy przez chwilę. Mam wrażenie, że Sean zaraz odejdzie, a ja tak bardzo pragnę, by został jeszcze przez chwilę. Pragnę jego obecności i to właśnie mnie boli, ale nic na to nie poradzę.
Spuszczam wzrok i raz jeszcze spoglądam mu w oczy. Ile już razy wspominałam, że są piękne? Zbyt wiele. Powtórzyłabym to raz jeszcze, ale sama się tego boję. Zauważam, że Sean jest bliżej mnie niż był i to mnie przeraża. Z jednej strony chcę go bliżej, niż to możliwe, ale z drugiej dręczy mnie poczucie winy, a w głowie pojawia się imię „Dylan”.
Momentalnie się odsuwam, wstaję i podchodzę do pierwszej lepszej ściany. Jej chłód daje mi ukojenie, ale nie zabija poczucia winy, przelewającego się przeze mnie jak lawina. Nie mija długa chwila, a już czuję dłoń Seana na moim ramieniu i odwracam się do niego twarzą. Opieram się o chłodną ścianę i usiłuję wyzbyć się tego dręczącego uczucia. Sean się zbliża, niemalże czuję jego ciało dotykające mojego i nie umiem oddychać. Nienawidzę siebie za to, ze tak bardzo go pragnę. Nienawidzę siebie za to, jaka jestem okrutna. Znowu spotykam jego spojrzenie. Jeszcze chwila i pęknę. Złamię się na pół i już nie pozbieram. Nie będzie nawet co zbierać, bo się poddam.
Sean wydaje się silniejszy. Bierze głęboki oddech i powoli się odsuwa, bacznie mnie obserwując.
Nic nie mówi, ale słyszę jego słowa w swojej głowie.
„Jesteś piękna i nawet nie wiesz, jak bardzo cię pragnę, ale nigdy mu tego nie zrobię. Byliśmy jak bracia odkąd pamiętam. Takiego świństwa nie robi się bratu.”
Patrzy na mnie tak, że chcę go przyciągnąć do siebie i błagać, by nie odchodził. Jeśli to zrobię, dosięgnę dna. Już mi do tego nie daleko.
„Nie jestem z nim.”
Dlaczego po prostu nie dam mu odejść?
Kiedy Sean przysuwa się i całuje mnie delikatnie w policzek, wysoko, blisko ucha, słyszę kolejne słowa:
„To nie znaczy, ze go nie zaboli. Nie jesteśmy tacy, Lydia. Dobrze o tym wiesz.”
Z tym się zgadzam, ale…
„A co, jeśli jesteśmy dla siebie tym, czego potrzebujemy?”
Nie słyszę już odpowiedzi, ponieważ Sean wzdycha ciężko, patrzy na mnie raz jeszcze, z tęsknotą, chwyta klamkę, otwiera drzwi i zaraz go nie ma. Przeczesuję dłonią swoje włosy i właśnie zdaję sobie sprawę, że po pierwsze: dociągnęłam kompletnego dna; a po drugie: jestem idiotką, jeśli on nie jest kimś, kogo potrzebuję jak tlenu, by żyć.
Stworzyłam sobie swoje własne piekło.

4 komentarze:

  1. Za szybko dodajesz xD
    Nie zdążyłam nawet przeczytać poprzedniego :(
    Ta szkoła mnie wykończy...
    Postaram się wrócić jak najszybciej <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochanie, nie stać mnie na długi komentarz, bo czas goni tak szybko, że nawet na lekcje nie mam czasu. No i na dodatek ruter mi się popsuł i straszliwie trudno jest mi dostać się na blogspot itp...
      To powiadanie jest coraz bardziej tajemnicze...
      Sean się taki kochany zrobił 💜.
      Czekam Na następny rozdział i życzę weny ;*
      Shoshano aka Małpa

      Usuń
  2. To opowiadanie jest wspaniałe!
    W ciagu dzisiejszego dnia przeczytałam wszystkie rozdziały ;*
    Masz wielki talent! Piszesz cudownie!
    Nie czytałam jeszcze takie historii ale jest ona moją ulubioną.
    A co do rozdziału.. bardziej lubię Dylana niż Seana i mam nadzieje ze wszystko sie mniejszy nimi ułoży <3
    Czekam na next :)))
    Życie Duuużo weny :******

    OdpowiedzUsuń