26.10.2016

00. Decyzja


Czekam.
Siedzę przy jej łóżku kolejną godzinę, kolejny dzień, kolejny miesiąc. I to nigdy się nie kończy. Czekanie. Wciąż czekamy na coś, co wydaje się nigdy nie wydarzyć. I chyba to jest najbardziej bolesne w traceniu kogoś. Ten obezwładniający strach, który szepcze to nigdy się nie stanie. Patrzę na jej twarz i ciało; zamknięte oczy, błogi spokój, którym emanuje, odkąd tu trafiła.
Można wyobrażać sobie wszystko, można poznać smak straty kogoś, kogo się kocha, ale i tak najgorsza jest niepewność. Jeśli ktoś umrze, możemy znieść myśl, że to się stało. Nikt tego nie cofnie, bo nie da się panować nad światem. Kiedy ktoś nie umiera, następuje ulga. Kiedy tkwisz na granicy życia i śmierci, nie ma żadnego określonego uczucia. Nikt nie powie mi, co powinienem zrobić, bo oni sami nie wiedzą co zrobić ze sobą. Niepewność zabija mnie każdego dnia. Każdego dnia wsłuchuję się w jej puls, oddech, bicie serca i jeśli cokolwiek zmieni tempo, jestem przerażony. Boję się, że umiera i jednocześnie przeklinam się, bo mimo wszystko, nie otwiera oczu.
Gdybym tylko mógł ją dotknąć.
Biorę głęboki oddech, wbijam wzrok w podłogę.
Patrzę na nią ponownie i mam wrażenie, że z sekundy na sekundę wypiękniała. To, co magia z nią robi jest niesamowite. Zmienia ją, w niewyobrażalnie piękną kobietę. Jestem facetem i wiem, że każdy, który ją widzi, również zakochuje się w niej na nowo, codziennie. Znaleźli ją w okropnym stanie. Teraz ma piękne, ciemnobrązowe włosy, cerę jak z porcelany, wyostrzone rysy twarzy. Nie wyobrażałem sobie, że można być tak pięknym. Nie wyobrażałem sobie, że ona może być piękniejsza, niż była, a nawet nikt jej nie dotknął.
I każdy mój nerw, kość, mięsień niemalże krzyczy z bólu. Jestem tak silny, a jednocześnie tak osłabiony, że ledwo mogę zmrużyć oczy. Słońce powoli zachodzi, zaraz przyjdą straże, Rosalie. Powinienem stąd iść, a jednak nie potrafię się ruszyć.
Jestem tak słaby.
Wykończony. 
Obudź się, proszę.
- Wciąż tu siedzisz? – Słyszę za sobą znajomy głos.
Bardzo znajomy. Zdaję sobie sprawę, że właściwie, jeśli nie wykłócam się z połową zamku, rozmawiam tylko z nią, Derekiem i Jacobem. Głównie z nią. Nienawidzi mnie z całego serca, bo przeze mnie Lydia rozstała się z Dylanem, ale toleruje mnie. Jestem jej za to wdzięczny. Za cierpliwość i wytrzymałość.
Gapię się na Lydię. Nie wiem jak długo.
- Nie wiem jak odejść.
Rosalie podchodzi powoli, spokojnie. Kładzie mi dłoń na ramieniu i bierze cichy oddech.
Jestem tak wyczulony na każdy dźwięk, ruch, każdy fragment, który widzę. Odkąd się obudziłem, wszystkie moje zmysły się wyostrzyły do, zdaje się, maksymalnej skali. Widzę, słyszę i czuję wszystko, czego nie dostrzegałem nigdy wcześniej.
Ale jest jeszcze coś, co się spotęgowało – uczucia, cechy.
- Tak samo, jak robisz to każdego dnia. Musisz po prostu wstać i wyjść. – Patrzę na nią łagodnie. Uśmiecha się w sposób, w jaki tylko Rosalie potrafi. – Chciałaby, żebyś żył pełnią życia. Jak my wszyscy próbujemy.
- Coś wam nie wychodzi – kwituję chłodno.
- Jej brak jest cięższy, niż cokolwiek innego do przeżycia – mówi. Przygląda mi się badawczo i znowu zerka na nią. Śpiącą. Niewinną. – Katherine wzywa cię do siebie. 
Zerkam na nią ostro.
- Nie wiem dlaczego – mówi od razu. Wie, że nienawidzę nikomu usługiwać, a Katherine jest cholernie dobra w te klocki. W wykorzystywaniu ludzi, którzy coś potrafią. – Ale nie radzę się kłócić. Królowa ma dziś podły nastrój.
- Ja też mam podły nastrój i nic mnie nie obchodzi czego ona chce.
Obudź się, błagam.
Tęsknota za tobą mnie zabija.
- Sean – upomina mnie Rosalie.
- Nie będę jej do końca życia usługiwał. Mogę odejść, a ona nawet nie kiwnie palcem, bo mam prawo być wolny i żyć tak, jak mi się to podoba. To nie cyrk, Rosalie, tu chodzi o to, jak ona traktuje swoich ludzi. Zawsze jestem jej potrzebny, szkoda tylko, że ma synka, który ma ją daleko gdzieś – stwierdzam stanowczo.
Dziewczyna karci mnie spojrzeniem. Ale ja mam dość podporządkowywania się innym.
Jestem tu tylko dla Lydii.
- Możemy nie prowadzić tej rozmowy przy niej? – pyta.
Biorę oddech, patrzę na śpiącą piękność i powoli się uspokajam. Ale moje mięśnie, moje ciało jest czujne. Błądzę w nicości, bo czekam na niemożliwe. To kiedyś mnie zabije.
Wstaję z fotela.
- Nie siedź za długo – mówię. – Za godzinę mają przyjść straże i Jacob rzuci zaklęcie.
- Znowu tam idziesz? – Unosi brew.
Odwracam się, a już prawie wyszedłem, co nigdy nie jest łatwe.
- Nie ma tu dla mnie miejsca. – Zerkam na Lydię. – To ona jest wszystkim, co mnie tu zatrzymuje. Nie wiem, jak długo będę trzymał się złudnej nadziei, że kiedykolwiek się obudzi.
- Sean, musisz być cierpliwy – powtarza mi po raz któryś Rosalie. – Jak my wszyscy.
Zaciskam zęby.
- Nie jestem jak wy wszyscy, a moja cierpliwość się kończy.
Rosalie mruży oczy, jest zła.
- Ty nigdy się nie zmienisz. Nawet dla niej.
- Ona nie chciała, żebym się zmieniał.
Wychodzę i trzaskam za sobą drzwiami.
Po drodze do wyjścia mijam się z kilkoma znajomymi twarzami, kiwam głową do Dereka po drugiej stronie korytarza. Bardzo chętnie bym stąd uciekł. Do jakiegoś cichego, ciemnego i spokojnego miejsca, w którym nikt by mnie nigdy nie znalazł. Żył bym sam ze sobą i swoimi myślami. Byłbym spokojniejszy niż jestem, bo nic, tylko targają mną nerwy. Wyobrażam sobie takie miejsce. Nie myślę już o Lydii, ani tych wszystkich ludziach, którzy szukają tylko sposobu jak mnie wykorzystać.
Przecinam drogę i idę na skróty, przez salę balową, w której zwykle nikogo nie ma. Postanawiam wyjść tylnym wyjściem, będzie szybciej. A przede wszystkim mniej ludzi, patrzących na każdy mój krok. Zatrzymuję się gwałtownie, w sali balowej jest Katherine. Przygląda się ozdobom na ścianach, zupełnie, jakby ich nie znała. Ja znam je wszystkie, przynajmniej z widzenia, a z tego co wiem, była tu częściej niż ja. Na pewno wiedziała, że będę chciał wyjść. Jest podła i przebiegła.
Już wiem, jak widzi mnie Rosalie.
O ironio.
- Sean – rzuca beztrosko Katherine i odwraca się do mnie na pięcie.
Zaciskam pięści.
- Katherine. – Zdecydowanie nie zamierzam się kłaniać. Ta kobieta już dawno straciła mój szacunek. – Czekałaś na mnie.
- Domyślałam się, że postawisz na otwarte karty i postanowisz zrobić to, co zwykle, po wyjściu od Lydii. Tylko tak, jak przypuszczam, mogłam cię złapać – mówi. – Musimy porozmawiać.
Kręcę głową.
- Nie mamy o czym rozmawiać. Nie dam się wykorzystywać.
Katherine unosi brwi.
Przez ostatnie kilka miesięcy zdążyłem poznać jej taktyki. Obudziłem się jako ostatni, więc wie, że jestem dobry i musi to wykorzystać dla swoich celów. Jest jak druga Pearl z Galahiti, tyle, że ładniejsza, mądrzejsza i mimo tego, że jest starsza, wygląda na młodszą.
- Dlaczego nie wykorzystasz syna? To on powinien służyć ci w każdej sekundzie.
Krzywi się. Syn to jej czuły punkt, a ja znam jej czułe punkty – tak dla jej niewiadomości. Jestem silny. Mógłbym rzucić nią o ścianę za pomocą magii i po prostu wyjść, ale pewnie już bym nie wrócił.
- Jesteś taki nerwowy, a ona przecież się obudzi.
Lydia.
Znowu.
To mnie zabije. Jej imię krąży po moim umyśle, obija się o wszystko, nic więcej nie znam. Tylko ona. Czuję, jak słabnę. Pamiętam wszystkie jej spojrzenia, wszystkie gesty i dotyk. Ten jej delikatny dotyk, odwagę i siłę, choć tak bardzo się bała. I nasz pierwszy, a zarazem ostatni pocałunek na Galahiti. Gdybym tylko mógł coś zrobić, żeby ona ożyła, zrobiłbym to.
Wracam do rzeczywistości. Odpycham od siebie obraz szatynki, bo tylko tak mogę normalnie oddychać – nie myśląc o niej. Jej imię powinno być zakazane, dopóki nie otworzy oczu.
- Nawet jej nie dotknęłaś. Jej nie da się dotknąć, bo chroni ją jakaś pieprzona bariera, której nie odważysz się tknąć. Powinnaś chociaż zadbać o to, by ktoś spróbował. Powinnaś pozwolić mi spróbować – rzucam ostro. – Nie wiesz, czy się obudzi. Czy to kiedykolwiek będzie miało miejsce. Więc nie wmawiaj mi idiotycznych kłamstw.
Katherine jest spokojna, kręci głową, jakbym to ja wpadał w paranoję.
- Magia magii nic nie winna, nie równa. Ty też długo spałeś, zanim się obudziłeś.
- Ona śpi zbyt długo. Ja mam otwarte oczy od miesięcy.
- Niewielu miesięcy. Dylan obudził się wcześniej – wypomina mi. No tak, jej ulubieniec. Ten, który ją zostawił i pognał w świat. Zostawił nas wszystkich, ale może to lepiej. Każdy radzi sobie z problemami na własny sposób.
- I wyjechał, – teraz to ja jej wypominam – pewnie jest szczęśliwy. Nie musi cię widzieć.
- Sean! To nie moja wina, że ona śpi i nie da się jej dotknąć. Ostrzegam cię, pilnuj się.
Nie wiesz, ile bym dał, by zobaczyć jej tęczówki. Roześmiane oczy.
To mnie niszczy.
- Wiem – oznajmiam. – Czego ode mnie chciałaś?
Napięta atmosfera, która się wytworzyła, opada. Katherine nieco się rozchmurza, a to znaczy, że nie grozi mi już jej krzyk. Nienawidzę, kiedy kobiety podnoszą głos. Jak już zaczną krzyczeć, to zajmuje im to dłużej, niż sobie wyobrażam. Zawsze zaskakują. I tylko jedna z nich sprawia, że nie mam ochoty uciec na drugi koniec świata. Ale jej nie ma.
- Skoro już wychodzisz, idź na zwiady, zobacz co dzieje się w miasteczku. Chciałabym wiedzieć, czy wszyscy są cali. Mój syn jest ostatnio bardzo nadpobudliwy. – Unoszę brew, kiedy ona wzrusza ramionami w odpowiedzi. –Ma to po ojcu, nie patrz tak na mnie.
Wydawałoby się, że królowa powinna być dumna, dostojna i te wszystkie bzdury. Katherine jest dumna i zawsze wie jak się zachować, ale da się z nią pogadać jak z koleżanką, kiedy trzeba. To zależy od tego, jaki do kogo ma stosunek. Z Pearl na przykład, nie dało się zamienić dwóch słów. Katherine przypomina mi Lailę.
Nie wiem, gdzie jest Laila i czy w ogóle jeszcze żyje. Mam nadzieję, że wszystko z nią dobrze. Choć z drugiej strony, nic mnie to nie obchodzi.
- Jak to jest być matką, która nie potrafi poradzić sobie z własnym dzieckiem? – pytam.
Królowa piorunuje mnie wzrokiem.
- Nijak. Idź już. Mam lepsze zajęcia, od gadania z tobą o niczym. Rozmowy z tobą zawsze prowadzą do niczego – oświadcza i odwraca się ode mnie.
Przechylam nieco głowę.
Nie rozumiem kobiet.
- Miłego dnia, królowo – rzucam sarkastycznie i wychodzę.
Chciałbym, żeby na tym się skończyło. Mam ochotę skoczyć z mostu, kiedy na marmurowej barierce zauważam Kit. Buja się na barierce, mruczy coś pod nosem i podejrzliwie uśmiecha, zauważając mnie w drzwiach. Przypuszczam, że jest już za późno na odwrót. Obie strony są jak skok do kanionu. Śmiertelne drogi. Kocham wyzwania, ale nie ryzykuję, bo te akurat osoby są przerażające, w każdym calu. Nie wiedziałem, ze można kogoś tak nie znosić, dopóki nie poznałem Kit.
I to nie tak, że kogoś się nienawidzi, a potem się go kocha. To jest inna nienawiść. Naprawdę jej nie znoszę, jest jak pusta, głupia blondynka. Leci na mnie. Kiedy raz jej powiedziałem, żeby zostawiła mnie w spokoju, wyśmiała mnie.
- Sean! – piszczy, aż mi w uszach dudni.
Zamilcz, kobieto.
- Czekałam na ciebie.
- Domyślam się – odpowiadam, rzucając jej lodowate spojrzenie.
Nie zraża jej to.
- Gdzie idziesz?
- Z tobą nigdzie.
- Sean.
- Daj mi spokój – mówię, tracąc na nią siły.
Ale ona pojawia się tuż przed moją twarzą.
Za zabójstwo wygnaliby mnie z królestwa. Czyli nie mogę jej zabić, dopóki jest tu Lydia.
- Nie zostawiaj mnie tu samej.
- Idź podenerwuj kogoś innego. Nie mam czasu na idiotyczną wymianę zdań prowadzącą do niczego. Znajdź sobie kogoś, kto jakimś cudem będzie cię tolerował.
Wsiadam na konia i odjeżdżam, zostawiając dziewczynę za sobą.
Nie mam wyrzutów sumienia.
Nie czuję kompletnie nic.
Poza tęsknotą.


W mieście czysto. Żadnych nowych nowin, więc jadę na górę, gdzie zwykle spędzam wszystkie noce i dni, kiedy nie jestem z Lydią. Czuję się samotny w królestwie. Samotność nawet nie wywołuje u mnie takich dobijających myśli, niż bycie tam z tymi wszystkimi ludźmi. Wciąż zadają pytania, wciąż kłamią, że ona się kiedyś obudzi. „Ty też spałeś i otworzyłeś oczy, dla niej nadejdzie czas”, mówią mi. Chciałbym w to wierzyć.
Zostawiam konia przy drzewie. Nie ucieknie. Wiem, co ten koń czuje i wiem, że nie zostawiłby mnie. Tylko on utwierdza mnie w przekonaniu, że nie jestem sam na tym świecie. Siadam na klifie, patrzę na księżyc.  Widzę miliony gwiazd ułożonych bez logiki na tym bezsensownym czarnym niebie. Często tu siadam, by po prostu pomyśleć. Nienawidzę, kiedy ktoś mnie do czegoś zmusza, coś narzuca, to po prostu uciążliwe. I teraz, kiedy wiem, że ten świat na pewno się nie skończy, wszystko jest inaczej. Inaczej bez niej. Lydia dawała mi powód, do bycia wśród ludzi, bo mogłem ją obserwować. Była tak roztrzepana i odważna, zbyt wiele razu musiałem uważać, żeby nic jej się nie stało. Kiedy ćwiczyliśmy zaklęcia, kiedy rozmawialiśmy, kiedy zabrała mnie na drugi świat ze sobą. Zawsze była moim powodem, dzięki któremu potrafiłem wstać rano z łóżka, o ile szedłem w ogóle spać. Ona od pewnego czasu tam, stała się moim wszystkim.
Zaciskam ręce na kamieniach i biorę głęboki oddech.
Chciałbym wiedzieć, jaka będzie teraz. Wszyscy się w jakimś stopniu zmienili, nawet ja. Chcę wiedzieć, jaka ona będzie, kiedy (o ile) otworzy oczy. Czy znowu będzie tą samą dziewczyną, która na dobre zajęła miejsce w mojej głowie, czy kimś innym. Z jednej strony – to denerwujące, tak uprzeć się przy jednej kobiecie i czekać tylko na nią, z nieświadomością czy jeszcze ją zobaczę, jej oczy. Ale z drugiej strony – ona sprawia, że chcę tu żyć.
Tak wygląda każdy mój dzień. Od rana zajmuję się sprawami w zamku, kiedy muszę. Potem siedzę z nią kilka godzin, pojawiają się straże i znikam. Tutaj. Tutaj zwykle się chowam. Można powiedzieć, że to moje miejsce.
- Tej nocy niebo jest wyjątkowo piękne.
Obracam głowę, widzę Kit. Obracam głowę w drugą stronę.
Cholera.
Siada obok mnie i macha nogami.
- Co tu robisz? – pytam.
- Wiedziałam, gdzie szukać – uśmiecha się zalotnie. – Pomyślałam, że pewnie nie chcesz być sam po tej kłótni… ze wszystkimi właściwie.
Nie będę pytał skąd wie. Ona jest dziwna.
- I co teraz zamierzasz? – teraz pytanie zadane wyłącznie z ciekawości, co odpowie.
Zastanawia się przez chwilę.
Wzdycha.
- Posiedzieć z tobą i pogadać – mówi. Dziwię się, chociaż może tego nie widać. – Słuchaj, - patrzy na mnie – ja wiem, że masz mnie za głupią idiotkę, ale wcale taka nie jestem. Czasami zachowuję się głupio, bo kiedy ktoś myśli, że jestem idiotką, to przynajmniej nic ode mnie nie chce. Obydwoje jesteśmy czarodziejami, jesteśmy rzadkim okazem, najrzadszym na tym pieprzonym świecie. Musimy się maskować.
Unoszę brew.
Całkiem dobre. Mogłem od początku udawać idiotę, bo pokazywanie wszystkim, że nic i nikt mnie tu nie obchodzi wcale ich nie zniechęca do zajmowania mi głowy idiotycznymi sprawami, które mam gdzieś. Kit miło mnie zaskoczyła, ale i tak sądzę, że nie mogę mieć z nią więcej wspólnego, niż tylko magia.
Nie odpowiadam.
- Wiem, że martwisz się o tą twoją śpiącą królewnę – wspomina, krzywię się. – I to faktycznie jest podejrzane, że jeszcze się nie obudziła, ale chyba kiedyś otworzy oczy…
- Nie jest moja, a poza tym to nie twój biznes – syczę.
- Spokojnie – uśmiecha się głupio. – Chciałam tylko zaproponować pewien układ.
Moja ciekawość jest niczym szybkość u żółwia, ale mimo wszystko słucham.
- Wyjedźmy stąd – oświadcza, jakby to było oczywiste, a nie jest. – Ty się tu marnujesz, tylko czekasz na tą księżniczkę, a ja.. tak czy siak chciałam wyjechać. Nie pasuję tu. To dla nas obojga świetne wyjście, musisz się zgodzić.
Patrzę w gwiazdy.
Trudna decyzja. 


*/*/*/*/*/*/*

Nawet nie wiecie, jak długo czekałam na dodanie tego rozdziału zerowego - prologu innym zdaniem. To jest pisanie z widzenia Seana, ale to tak specjalnie, żeby przestawić Wam o co będzie mniej więcej chodziło, co czuje Sean po tym wszystkim i co zrobi. Jego postać będzie w tej części niezmiernie ważna dla mnie, choć w pierwszych rozdziałach nie ma go prawie wcale (albo wcale), nie pamiętam, w którym dokładnie się pojawia ;* 
Tak czy inaczej, pokazuję Wam to już dzisiaj, bo po prostu nie mogłam się doczekać Waszych opinii, tego wszystkiego. Ta historia jest dla mnie niezmiernie ważna i chciałabym, żebyście poczuli to czytając, co ja czuję pisząc. 
Nie będę się wywodzić na części, bo nie mam czasu szczerze mówiąc :x

Kocham Was, 
Pozdrawiam ♥
Cherry 

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Cześć, skarbie!

      Szkoła i drobne problemy z internetem nie pozwoliły mi szybciej skomentować tego cudeńka, ale w końcu się za to zabieram ❤.

      Jak mam być szczera to nie mam pojęcia od czego zacząć... Myślałam, że druga część pojawi si tak co najmniej po miesiącu,a tutaj taka miła niespodzianka ❤.

      Perspektywa Seana jest zajebista ❤. Więcej takich rozdziałów ❤.

      Naprawdę jestem taka zmieszana, że nie wiem o czym pisać xD.

      Może najpierw zacznę od ogólnego wrażenia.

      Rozdział bardzo mi się spodobał, zwłaszcza, że ukazałaś w nim chyba większość rzeczy, o których powinnaś wspomnieć. Chociaż jest jeszcze mnóstwo tajemnic i pytań, które z pewnością się rozwiną razem z kolejnymi rozdziałami ❤.

      W rozdziale Sean wspomniał, że Dylan zostawił ich i poszedł sobie gdzieś (?). Ale czy tylko on? No i jak dokładne wygląda ten drugi świat? Jest wyspą tak jak Galahiti? Czy jak normalna planeta? I o co chodzi z tą całą Katherine?Jakaś królowa? AHA... Coś mi tu mocno nie gra...

      To dopiero początek a tyle pytań (więcej niż powyżej) i akcji, że MASAKRA. Już się zastanawiam co będzie dalej...

      Sean kocha Lydię i za nią tęskni, ale jego cierpliwość sie kiedyś skończy... No i na dodatek ta propozycja Kit... Ech, oby wiedział co robi.

      Kit to nawet niegłupia dziewczyna. Gdyby nie zarywała do Seana być może bym ją polubiła... Nawet spoko laska :D.

      To, że Lydia tak długo "nie budzi się", jest podejrzane. Przecież Sean jest brany za POTĘŻNEGO, a przecież "spał" krócej niż ona... Czyli Lydia jest BARDZO potężna czarodziejką... Już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów ❤.

      Jeśli chodzi o szablon, to jest super ❤.

      Pozwoliłam sobie również zajrzeć do zakładek... Są mega *o*. Zauważyłam, że masz sporo rozdziałów w zanadrzu ❤.

      Czekam na następny ;*.

      Całusy,
      Shoshano aka Kerry aka MAŁPA

      Usuń