-Od kilu dni nic tylko gadasz na przerwach z tym nowym, odbiło ci, czy jak? - słysząc lamentowanie przyjaciółki westchnęłam ciężko i spojrzałam na nią z wyrzutem.
-Czy ja ci mówię co masz robić, a czego nie?
-To nie to samo, Lydia. - zasyczała. -To co odstawiłaś trzy dni temu w stołówce już świadczyło o tym, że stoisz murem za tym chłopakiem. Za to swojego opieprzyłaś i wyszłaś z tamtym jak gdyby nigdy nic. Myślisz, że możesz tu wszystkimi rządzić?
Jessica od tamtej akcji strasznie przeżywa to, jaki kontakt mam z Dylanem. To prawda, czasami rozmawiamy na przerwach, ale to przecież nic złego, prawda? Mam to pieprzone prawo rozmawiać z kim mi się podoba i gdzie mi się podoba, a ona jako przyjaciółka powinna to rozumieć. A przynajmniej się postarać. Ja jej nie wypominałam tego, jak zaprzyjaźniła się z Ethan'em! Ba, nawet jej w tym pomagałam... Ironia losu.
-Nie, Jessica... Drzesz się na mnie, ale przecież nie zrobiłam nic, co mogłoby zaszkodzić twojej "opinii" w szkole. - wykonałam ten głupi gest rękami, a na tylko przewróciła oczami. -Jeśli już komuś szkodzę, to tylko sobie. Uwierz mi.
-Dobra, w takim razie co u ciebie i Steven'a?
Wzruszyłam ramionami.
Ostatnio mój chłopak interesuje się bardziej kolegami z drużyny, niż mną. Zaczynam czasami myśleć, że zamienia się w geja, ale to przecież niemożliwe. Locker umyślnie zadała to pytanie, bo doskonale wie, jak mają się relacje moje i bruneta.
-Doprawdy? - zakpiłam. -Mnie to nie śmieszy...
-Oto kochana, są skutki. Opłacało się pomóc temu całemu Dylan'owi?
W tej chwili zabijałam ją wzrokiem.
-Daruj sobie, Jess. To samo bym zrobiła, gdyby wtedy zamiast niego stała tam jakaś dziewczyna, albo nawet kosmita, a ty czepiasz się o jednego chłopaka. - prychnęłam. -Może to dlatego, że on ci się podoba? - mina Locker była bezcenna. Dziewczyna nie spodziewała się takiego ataku z mojej strony, a ja lubię ją zaskakiwać.
-Mam rację? - spytałam po chwili.
-Nie. Po prostu jesteś... ugh, zawsze taka byłaś. Nie potrafisz patrzeć jak ktoś na kogoś naskakuje za nic, ale sama nie patrzysz na to co robisz.- oświadczyła zdecydowanie.
Uniosłam brew.
-Co ty możesz o tym wiedzieć? Nigdy nie byłaś mną. Nie zachowywałaś się tak... Chyba że Steven ci się na mnie poskarżył i teraz stoisz po jego stronie. - powiedziałam to, patrząc na okno w swoim pokoju, ale nie usłyszałam odpowiedzi, tylko trzaśnięcie drzwiami, przez które tylko wzdrygnęłam.
Kłótnia z przyjaciółką zaliczona! Ciekawe co jeszcze ciekawego się wydarzy dzisiejszego dnia, bo ja chyba nie mam dość.
Pół godziny później wyszłam z pokoju i poszłam do kuchni, gdzie zastałam Austin'a i Andie - naszą ciotkę, która zajmuje się nami od pewnego czasu. Choć żadne z nas już nie potrzebuje prawnego opiekuna. Ja skończyłam osiemnaście lat, a mój brat ma już dwadzieścia jeden. Wciąż dziwi mnie fakt, że nie znalazł sobie dziewczyny. Rozumiem, że nie szuka jeszcze tej jedynej, ale chociaż taką na chwilę mógłby sobie znaleźć.
Przystanęłam na progu i rzuciłam na nich okiem. Austin siedział przy wysepce kuchennej i jadł tosty z serem. Blondynka natomiast krzątała się po kuchni jak rasowa gosposia i przygotowywała obiad. Nigdy nie pomyślałabym, że tak potrafi. Cały czas się uśmiechała i nuciła pod nosem jakieś piosenki, szukając co chwilę innych przypraw w szafkach. Westchnęłam cicho i oparłam się o framugę. Nigdy nie wyobrażałam sobie Andie na miejscu matki. To było jej miejsce i nikt inny nie miał go nigdy zająć. Nie jestem zła. Jestem wdzięczna ciotce za poświęcenie, bo dobrze wiem jak trudno jest zajmować się nastolatką, która nie rozumie, że nie może przekraczać niektórych granic, a mimo to wciąż to robi.
-Lydia. - wzdrygnęłam się słysząc swoje imię. Szatyn patrzył na mnie nieco zaniepokojony, co chwilę popijając gorącą kawę - którą pewnie przygotowała mu Andie. -W porządku?
Odbiłam się od framugi i chwiejnym krokiem weszłam wgłąb kuchni. Usiadłam wygodnie na krześle barowym naprzeciwko brata i posłałam mu wdzięczne spojrzenie.
-Chodź. - złapał mnie za rękę, siłą ściągnął z tego krzesła i pociągnął w stronę schodów na piętro. Rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie ciotce, która tylko się uśmiechnęła i grzecznie podążyłam za Austin'em. Kiedy zatrzymaliśmy się przed jego pokojem pociągnął za klamkę, otworzył drzwi i pchnął mnie lekko do środka. On sam wszedł zaraz za mną i zamknął za sobą drzwi.
Rzuciłam przelotne spojrzenie, by rozejrzeć się po pomieszczeniu. Rzadko bywałam w jego pokoju, bo zwykle zamykał go na klucz. Ciemnoniebieskie ściany, to samo obszerne biurko i miękkie łóżko, w wiecznym nieładzie. Nic się nie zmieniło.
-Powiesz mi, co jest nie halo? - spytał siadając na łóżku i poklepał ręka miejsce obok.
Wzruszyłam ramionami i zajęłam miejsce, które mi wyznaczył.
-Pokłóciłam się z Jessicą. Nie pytaj o co... To zbyt skomplikowane, żebym zaczęła ci to tłumaczyć. - powiedziałam przyglądając mu się badawczo.
Miał duże brązowe oczy, włosy tego samego koloru uniesione ku górze i półuśmiech na twarzy. Był dobrze zbudowany - chodził na siłownię - i przede wszystkim zawsze był optymistą. Czyli moim przeciwieństwem. Rodzice zawsze nam powtarzali, że jesteśmy jak dwie krople wody, ale nigdy w to nie wierzyliśmy. Co, jeśli mieli rację?
-Kłótnia z przyjaciółką to jedno, a ja pytam co cię dręczy. - spojrzałam na niego zdezorientowana.
-Co masz na myśli?
-Jesteś przybita. - stwierdził. -A poza tym słyszałem o tym co narobiłaś w szkole.
-No dawaj... Kto ci powiedział?
Zaśmiał się gardłowo.
-Tajemnica.
-I tak wiem, że Steven. - prychnęłam. -Zawsze mieliście dobry kontakt. Czego ja nigdy nie pochwalałam.
-Racja. Ale to nie znaczy...
-Chyba muszę się przewietrzyć. - skwitowałam i bez słowa wyszłam z pokoju brata.
To nie czas na rodzinne rozmówki przy kolacji i ze sztucznym uśmieszkiem na twarzy. Nie dla mnie takie klimaty.
Spacerowałam późnym wieczorem wiecznie żywymi nowojorskimi uliczkami, gdzie ludzie bawili się do rana, albo spali przy śmietnikach. Przykre jest tylko to, jaki styl życia wybierają ci ludzie, bo przecież każdy ma wybór, prawda?
Wzdrygałam pod wpływem zimnego wiatru otulającego moją twarz i ręce. Objęłam ramiona dłońmi i z fascynacją spoglądałam w gwiazdy na niebie. Tego wieczoru było wyjątkowo pięknie. Szkoda tylko, że tak chłodno. Gdybym wiedziała wcześniej, to założyłabym coś więcej niż tylko ciemnoszarą bluzę z kapturem, ale skąd miałam wiedzieć, że aż tak zmarznę?
-Lydia Carter. - usłyszałam za plecami. -No jasne, bo przecież kto inny jest tak głupi żeby chodzić po mieście w samej bluzie, gdy na polu jest jakieś pięć stopni ciepła? - odwróciłam się na pięcie, a moim oczom ukazał się uśmiechnięty Dylan.
Masz co chciałaś, Lydia.
-Najwyraźniej nie tylko ja jestem tak głupia. - stwierdziłam zwijając usta w cienką linię, by ukryć uśmiech, który mimowolnie pojawił się na mojej twarzy.
Gdy chłopak podszedł do mnie poczułam, że wreszcie nie jestem sama i nie muszę się z nikim kłócić o to jaka jestem i co robię. Poczułam się spokojna, a on obdarował mnie ciepłym uśmiechem. Chwilę później zdjął z siebie czarną skórę, która okrywała górną część jego ciała i powiedział:
-Trzymaj, bo chyba zmarzłaś.
Uniosłam brew.
-Wcale nie.
-Mhm.. - zamruczał. -I wcale nie masz czerwonych palców u rąk. - skinął na moje ręce, które faktycznie były czerwone.
Uśmiechnęłam się w podziękowaniu i poprawiłam skórę, którą nałożył mi na ramiona. On sam pozostał w czarnej bluzie, ale po jego minie wywnioskowałam, że ani przez sekundę nie poczuł chłodu, który ja odczuwałam już długi czas. Kiedy miałam coś powiedzieć poczułam wibracje w kieszeni spodni. Niechętnie sięgnęłam ku niej i wyciągnęłam czarny telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się jedno znaczące imię: Jessica. Westchnęłam cicho i nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Chyba mam dość kłótni z osobami płci żeńskiej na dzisiaj. Naprawdę. Nie obchodzi mnie nic, co miała mi do powiedzenia. Wykazała się wcześniej, teraz już nie musi.
-Dlaczego nie odebrałaś? - spytał po chwili Dylan, drapiąc się ręką w tył głowy.
-To tylko Jessica. - rzuciłam od niechcenia.
Naprawdę nie miałam ochoty na zwierzenia chłopakowi, którego znam jakieś... trzy dni?
-To tylko ktoś ważny. - uniosłam brew. Czyżby Black martwił się o blondynkę?
-Dlaczego jesteś taki dociekliwy?
-Jesteś tu sama i na kilometr widać, że coś cię gryzie. Rozumiem, że nie będziesz chciała powiedzieć mi, co się dzieje, bo nie masz do mnie zaufania, ale... - gdy tak to mówił miałam ochotę zatkać mu czymś usta. Nie, nie miałam na myśli pocałunku!
-Pokłóciłam się z nią. - przerwanie komuś w tak cudowny sposób to szczyt geniuszu. -Dlatego odrzuciłam połączenie.
Mina chłopaka wyrażała znacznie więcej, niż dobrze nam znane tysiąc słów. Był zmieszany, zdezorientowany i zdziwiony jednocześnie. Ale mimo to posłał mi życzliwy uśmiech i o nic więcej nie pytał. Po prostu spacerowaliśmy po Nowym Jorku rozmawiając o szkole, życiu i tych wszystkich głupich sprawach, o których nie rozmawiałam z innymi.
Uśmiechnęłam się w podziękowaniu i poprawiłam skórę, którą nałożył mi na ramiona. On sam pozostał w czarnej bluzie, ale po jego minie wywnioskowałam, że ani przez sekundę nie poczuł chłodu, który ja odczuwałam już długi czas. Kiedy miałam coś powiedzieć poczułam wibracje w kieszeni spodni. Niechętnie sięgnęłam ku niej i wyciągnęłam czarny telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się jedno znaczące imię: Jessica. Westchnęłam cicho i nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Chyba mam dość kłótni z osobami płci żeńskiej na dzisiaj. Naprawdę. Nie obchodzi mnie nic, co miała mi do powiedzenia. Wykazała się wcześniej, teraz już nie musi.
-Dlaczego nie odebrałaś? - spytał po chwili Dylan, drapiąc się ręką w tył głowy.
-To tylko Jessica. - rzuciłam od niechcenia.
Naprawdę nie miałam ochoty na zwierzenia chłopakowi, którego znam jakieś... trzy dni?
-To tylko ktoś ważny. - uniosłam brew. Czyżby Black martwił się o blondynkę?
-Dlaczego jesteś taki dociekliwy?
-Jesteś tu sama i na kilometr widać, że coś cię gryzie. Rozumiem, że nie będziesz chciała powiedzieć mi, co się dzieje, bo nie masz do mnie zaufania, ale... - gdy tak to mówił miałam ochotę zatkać mu czymś usta. Nie, nie miałam na myśli pocałunku!
-Pokłóciłam się z nią. - przerwanie komuś w tak cudowny sposób to szczyt geniuszu. -Dlatego odrzuciłam połączenie.
Mina chłopaka wyrażała znacznie więcej, niż dobrze nam znane tysiąc słów. Był zmieszany, zdezorientowany i zdziwiony jednocześnie. Ale mimo to posłał mi życzliwy uśmiech i o nic więcej nie pytał. Po prostu spacerowaliśmy po Nowym Jorku rozmawiając o szkole, życiu i tych wszystkich głupich sprawach, o których nie rozmawiałam z innymi.
Od autorki: Dzień dobry :) Na samym początku dziękuję za komentarze, te pozytywne i mniej, choć co do krytyki twierdzę, że autorka mogłaby się bardziej postarać, bo jakoś mnie to nie zaczęło obchodzić. Mogłaby to być może bardziej konstruktywna krytyka.. Wtedy może rzuciłabym okiem, albo znalazła czas na odpisanie. No ale... Cieszę się, że historia wam się podoba, ale akcja w szkole to dopiero początek i właściwie to akcja zaczyna się dopiero w trzecim/czwartym rozdziale - który swoją drogą właśnie skończyłam pisać :d Pozdrawiam i czekam na opinie x Hope
Me♥
OdpowiedzUsuńCudny *-*
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuńPostarałabym się napisać większego koma ale no niestety mam swoje życie.
OdpowiedzUsuń