19.10.2015

04. Wyspa Galahiti.


-Nazywam się Pearl Perrie, jestem właścicielką specjalnej szkoły dla bytów nadprzyrodzonych, oraz sama je reprezentuję. Pewnie zapytacie czego ja od was chcę i co tutaj robię... Pierwszym powodem jest to, że osiągnęliście już wiek dorosły, a mianowicie osiemnaście lat. Oznacza to, że mam pełne prawo zabrać was tam, gdzie wasze miejsce. 
Kobieta mówiła płynnie, zdecydowanie i jak na mój gust, była zbyt poważna. Przerażała mnie część o bytach nadprzyrodzonych. Całe życie wpajano mi, że coś takiego nie istnieje, że po tym świecie chodzą tylko ludzie i nic więcej, że nigdy nikt nie miał z tym nic wspólnego. Powtarzała mi to głównie ciotka Andie i mój starszy brat. Mój ojciec nie żyje, a matka zostawiła mnie, gdy byłam mała. Jedynie Austin ją pamięta, i zawsze mówił że była wspaniałą kobietą. Mówić to sobie może, ale żadna kobieta, która zostawiła swoje dziecko nie może być wspaniała. Z rozmyślań wyrwał mnie wysoki ton brunetki, która kontynuowała swoją wypowiedź: 
-Zabiorę was na chronioną wyspę, gdzie będziecie uczyć się magii i zdawać kolejne testy, sprawdzające wasze umiejętności. Wszystko dokładnie wytłumaczy wam główny nauczyciel, którego poznacie na miejscu... 
Kobieta wyraźnie chciała kontynuować, lecz przerwało jej pytanie, które zadała jedna z dziewczyn. 
-Co to w ogóle znaczy? Kim my w takim razie jesteśmy, i co tu robimy? 
Spojrzałam na trzydziestolatkę. Uniosła brew, a jej usta wygięły się w półuśmiechu. Patrzyła na tamtą blondynkę, jak na kogoś, kogo mogłaby zabić mrugnięciem oka. To nie było straszne, to było przerażające... Zerknęłam kątem oka na Dylan'a, który siedział jakby znudzony na swoim miejscu po drugiej stronie klasy, ale po jego oczach stwierdziłam, że również nie może w to wszystko uwierzyć. Jessica była przerażona. Siedziała niepewnie na krześle i trzymała się kurczowo telefonu, który chowała w rękawie bluzki. Chciałam się uśmiechnąć, ale nie pozwalał mi na to przepełniający mnie strach, zdziwienie i rozczarowanie. Dlaczego rozczarowanie? Bo jeśli ta kobieta mówi prawdę, to znaczy, że przez całe życie byłam okłamywana przez najbliższe osoby. 
-Część z was posiadła dar magii, ale nie czuliście i nie wiedzieliście tego, przez całe życie, ponieważ tutejsze władze zabroniły nam interweniować, nim nie będziecie pełnoletni. Wasze moce były zablokowane, a Nowy Jork i inne kraje chronione przed magią... Szczególnie wasza szkoła. - powiedziała kobieta. Wszyscy obserwowali ją jak zaczarowani. 
Ja byłam przerażona. To nie mogła być prawda... Ale to by wyjaśniało te wszystkie napisy, które widziałam w tamtym budynku. To oznaczałoby też, że prawdopodobnie o wszystkim wiedział, ale skąd? Przecież nikt nie miał prawa mu tego powiedzieć ani udowodnić. 
-Jeżeli macie starsze rodzeństwo, musicie wiedzieć, że nie posiada ono mocy magicznej, nie ważne ile ma lat i jak bardzo jesteście z nim związani. Tylko wybrani otrzymują moce, a w rodzinie tylko jedno dziecko może je mieć. Zdarzają się wyjątki, ale naprawdę rzadko, to skomplikowane i będzie wyjaśnione kiedy indziej. - oznajmiła uśmiechając się szorstko. Przerażał mnie ten uśmiech. -Pan Quest, który dotychczas uczył was historii jest magiem, będzie wam towarzyszył w podróży i nauce, które przeżyjecie. 
Kobieta zaczerpnęła świeżego powietrza.
-Teraz wszyscy wstańcie.- ze strachem, lecz wykonaliśmy rozkaz -Drzwi są zaklęte, po przejściu przez nie wasze moce magiczne zostaną odblokowane. Zdarzy się też tak, że ktoś nie będzie mógł przejść, zatrzyma go brama... Ci którzy nie przejdą, nie mają mocy i zostają tutaj, lecz po naszym zniknięciu zapomną o tym co tu powiedziałam. - wstrzymałam oddech. -Do dzieła. 
Nie wiedziałam, czy bałam się tego, że przejdę przez te drzwi, czy że tu zostanę i zapomnę. Nie chcę zapominać, to zbyt ważne w moim życiu. To nie tylko dowód na kłamstwo, ale szansa na inne życie. Co wcale nie znaczy, że łatwiejsze. Jedyne czego naprawdę się teraz bałam, to tego, że gdy przejdę odetną mnie od mojego brata, a tego bym nie przeżyła. Zbyt bardzo go kocham, by teraz opuścić. 
Chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie, gdy spostrzegłam, że trzy osoby już przeszły przez magiczne drzwi i są na korytarzu, czekając na dalsze rozkazy. Gdy jeden chłopak próbował przejść zatrzymała go brama - tak, jak to ujęła Perrie - widać było, że dotyka jakiejś niewidzialnej ściany, która nie pozwala mu przekroczyć granicy. Był człowiekiem. 
Kiedy nadeszła moja kolej ponownie wstrzymałam oddech - jakby miało mi to w czymś pomóc - i z lekkim zachwianiem wykonałam pierwsze kroki ku drzwiom. Cała magiczna elita, która tu przybyła stała z boku i obserwowała nasze poczynania. Czułam się jak na jakimś przesłuchaniu. Szansa na sukces? Zdecydowanie nie. Zostały mi jakieś dwa metry do tych pieprzonych drzwi, gdy poczułam jak ktoś łapie mnie za łokieć. Odwróciłam się i ujrzałam Steven'a. W jego oczach ujrzałam coś zupełnie nowego: strach i zmartwienie. 
-Dasz radę. - wyszeptał, po czym przyciągnął mnie do swojego ciała i zamknął w ramionach. Opanowała mnie woń jego perfum. Tych, które tak kochałam. Wtuliłam się w niego, jak wtedy, gdy nasz związek dopiero rozkwitał, i poczułam się bezpieczna. Miałam jedynie nadzieję, że tak będę mogła się czuć już zawsze, gdy on będzie w pobliżu, że to go zmieni na tego chłopaka, którego poznałam dwa lata temu. 
Po odsunięciu od bruneta pomaszerowałam ku bramie, która miała mi powiedzieć, kim właściwie jestem... Wzięłam głęboki oddech i ku mojemu zdziwieniu przy przejściu nie zatrzymała mnie żadna brama. Gdy znalazłam się już po drugiej stronie poczułam nagły przypływ energii, wypełniająca moje ciało po brzegi siła i moc. Zaraz po drugiej stronie korytarza rozległ się krzyk, który momentalnie przykuł moja uwagę. Patrzyłam jak jakiś ochroniarz wyprowadza młodego chłopaka poza salę, trzyma jego głowę nisko, a ręce wycięte ku górze. Chciałam mu pomóc, ale nie potrafiłam, nie mogłam. 


-Skoro jesteśmy już w komplecie, usiądźcie spokojnie, a resztą zajmę się ja. Miłej podróży. - powiedziała zadowolona Pearl i zniknęła za metalowymi drzwiami. 
Byliśmy zamknięci w jakimś pociągu, podzielonym na kilka wagonów. Wszyscy, którzy przeszli przez drzwi zostali tu przeniesieni i teraz tylko czekają na to, co będzie później. Bałam się, cholernie się bałam... Chyba pierwszy raz w życiu. Martwiłam się o brata i ciotkę. Przecież oni nie mają pojęcia co się ze mną dzieje, a ja nie mogę im powiedzieć, bo nie wiem jak... 
Okazało się, że Dylan, Jessica, Steven i Ethan mają moce magiczne i na szczęście przeszli przez drzwi. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby żadne z nich nie było bytem nadprzyrodzonym. 
Jessica i Ethan siedzieli w kącie wagonu i rozmawiali o czymś. Ona się uśmiechała, ale robiła to bardzo rzadko. Przepełniał ją strach, tak jak nas wszystkich. Dylan stał oparty o ścianę i wbijał wzrok w krajobraz za dużą szybą, zajmującą całą wysokość wagonu. Spostrzegłam, że zerkał na mnie co jakiś czas, lecz nie podszedł... Nie byłam pewna, czy chcę w ogóle wiedzieć co go gryzło. To chyba nie najlepszy moment na rozmowy. 
Westchnęłam ciężko, a w tym samym momencie obok mnie usiadł Steven. Ten sam brunet, który przytulał mnie zanim jeszcze przeszłam przez te cholerne drzwi. Objął mnie ramieniem, a ja oparłam się o nie. 
-Jak się czujesz? - spytał po chwili. 
-A jak mam się czuć? - prychnęłam. -Jestem zła, przestraszona i mam wrażenie, że chcę do domu. Ale cieszę się, że w końcu odzyskałam chłopaka... - mruknęłam, na co chłopak uśmiechnął się i złożył na moim czole krótki pocałunek. 
-Przepraszam Lydia. - wyszeptał mi we włosy. -Za wszystko. Nie powinienem był się tak zachowywać... Przepraszam. 
-Hej - uśmiechnęłam się, spoglądając mu w oczy. -Wybaczyłam. 
Zamiast odpowiedzi, dziewiętnastolatek musnął moje usta swoimi, a ja po prostu się do niego przytuliłam. Tak jak dawniej... Tak jak wtedy, kiedy jeszcze wierzyłam w to, że go kocham i że niżemy być razem szczęśliwi. Nigdy jednak nie wierzyłam, że ten związek może trwać wiecznie. Żadna miłość nie trwa wiecznie, a przynajmniej ja w to nie wierzę. Na początku jest zauroczenie, potem miłość, ale na końcu wszystko i tak zamienia się w cienką szarą nić, zwaną przyzwyczajeniem, która pęka po jakimś czasie i zostaje tylko pył, który rozwiewa wiatr. Ale ja nie chciałam o tym teraz myśleć. Mój chłopak w końcu zaczął rozumieć więcej niż zwykle, chciałam się z tego cieszyć, póki mogę.
Kątem oka wyłapałam, jak Dylan zerka na nas, po czym wzdycha i ponownie wbija wzrok w okno. Nie rozumiałam o co mu chodzi, powinien się cieszyć, że jestem wreszcie spokojna i nie musi mnie zabierać w dziwne, straszne miejsca, by odwrócić moja uwagę. Choć byłam mu za to wdzięczna. Wspierał mnie, gdy tego potrzebowałam, i chyba powinnam się odwdzięczyć... Ale dobrze wiem jak Steven reaguje na Black'a. Postanowiłam więc nic nie robić. 


Pociąg odstawił nas w dziwnym miejscu, które trzydziestolatka nazywa wyspą Galahiti. Staliśmy w dość dużej grupie przed ogromnym szarym budynkiem, który okrywały dzikie pnącza i liany. Do drzwi wejściowych prowadził wysunięty do przodu taras, a na nim znajdowały się dzikie kwiaty. A przynajmniej tak wyglądały. Cały budynek otaczały lasy, jezioro - które spostrzegłam pomiędzy drzewami - i morze. To miejsce wcale mi się nie spodobało. Fakt, budynek był ogromny i pewnie bardzo zaciekawiłyby mnie te wszystkie pomieszczenia, ale już chciałam wracać do domu. Czułam jak przepełnia mnie złość i bezradność. Byłam bezradna. Bo co mogłam zrobić... Przeciwstawić się? Chętnie bym to zrobiła, ale zapewne potraktowano by mnie jak tamtego chłopaka, którego wyprowadzali siłą. 
Wzdrygnęłam się na widok tego domu, więzienia, szkoły... czy jakkolwiek inaczej się to zwie. Nie chciałam tu być. Steven trwał przy moim boku i trzymał mnie za rękę, by w jakiś sposób dodać mnie i sobie otuchy. Miałam jednak wrażenie, że żadnemu z nas się to nie podoba. Jessica przez cały czas kryła się w ramionach Ethan'a - myślę, że nawet do siebie pasują i mogliby być razem. Dylan natomiast stał na uboczu w towarzystwie dwóch dziewczyn z przeciwnej klasy - przynajmniej były z przeciwnej klasy, teraz nie wiem co to wszystko znaczy - jednak nie wyglądał na zadowolonego. Przeciwnie. Był skołowany i zmęczony tym wszystkim, a wiem to, bo nie po raz pierwszy widzę go w takim stanie. 
-Witam was na wyspie Galahiti, co już mówiłam. - zaczęła brunetka, uśmiechając się zwycięsko. -To jest miejsce, gdzie spędzicie miesiące, a może lata. Jednak wy jako byty nadprzyrodzone nie jesteście tu sami. 
-W takim razie kto jeszcze tu jest? - wtrąciła pewna dziewczyna. 
-Głównie elfy i wilki. - oznajmiła. -Poza tym, my nie wiemy jakie moce posiedliście. Dowiemy się tego dokonując testu, do którego wszyscy musicie przystąpić. 
-Nie jesteśmy tacy sami? - usłyszałam z tyłów grupy. 
-Jakiego testu? 
Ludzie zadawali pytania, a Perrie spoglądała na każdego pytającego i z każdym kolejnym coraz bardziej marszczyła nos. Oparłam się o ramię bruneta i westchnęłam cicho. 
-Dosyć! - krzyknęła wreszcie kobieta. -Ymm... Na spokojnie. Test pokaże nam, jakimi czarownikami jesteście, ponieważ jak już wspomniałam dzielicie się na kilka grup. Są to trzy główne grupy. Biała magia, czarna magia i uzdrowiciele... Biała magia opiera się na rzeczach przyziemnych, a także jasnych. Oznacza to, że biali potrafią lepiej radzić sobie z roślinami i ziemią. Czarna magia jest skierowana ku ziemi, ale także rzeczach pozaziemskich. Czarni magowie są silniejsi, ale to nie znaczy, że bardziej potrzebni. Uzdrowiciele, ta nazwa mówi chyba sama za siebie. 
Po ujrzeniu wyników testu dostaniecie swoich nauczycieli prywatnych, jak i grupowych. Prywatni to ci, którzy już tutaj są, przeszli wszystkie próby i testy, a także będą spędzać z wami co najmniej dwie godziny dziennie. Nauczycielami uzdrowicieli będą elfy, doświadczone w tej klasie. Biała i czarna magia otrzyma magów, ale może zdarzyć się tak, że będą to również elfy. 
Twierdzę, że i tak zbyt wiele powiedziałam. Teraz przekazuję was w ręce pana Quest'a, który pokaże wam jak będziecie mieszkać, uczyć się, trenować i żyć. Do zobaczenia. 

Autorka: Cześć miśki :* Na początku chciałabym podziękować za komentarze pod ostatnim rozdziałem, naprawdę uśmiech nie schodził mi z twarzy =) Co do rozdziałów to akcja się zaczyna... nie wiem czy wam się podoba zgoda między Steven'em i Lydią, no ale dacie radę ;3 Wiadomo, to dopiero początek.. Dojdzie jeszcze kilka ciekawych postaci ;p Pozdrawiam x Hope

7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Nie mogę do siebie dojść po tym rozdziale...
      Czarna magia, elfy... Powrót starego Steven'a? (ps. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że nazwałam też tak samo bohatera mojego opowiadania. Daj znać jeśli Ci to przeszkadza, zmienię to. Ps. Naprawdę dopiero teraz się skapłam xd)

      Rozdział cudowny ^-^ bark mi słów i nadal nie mogę się otrząsnąć <3
      Masz ogromny talent! ;*
      Już się nie mogę doczekać nexta! :))
      Już go chcę :D

      Wybacz, że tak krótko :c
      Nie ma ostatnio weny i czasu na komentowanie... (tak znowu... -,-)
      Pozdrawiam ;*
      Kerry.

      Usuń
    2. Nie musisz zmieniać imienia, nie przeszkadza mi to :D
      I dziękuję :**

      Usuń
  2. O kurdeczka! Ciekawy blog.
    Kocham Twój styl pisania dziewczyno!
    Mogę czytać wszystko co Twoje.
    Czekam na twoj post na szablono-sferze. Mam zamówienie dla Cb. (Jak je zaakceptujesz...)
    Postaram się tu zaglądać w miarę możliwości.
    Ładniusi imiona bohaterów.
    Pozderko!♡
    Melloniasta:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Miałam wrócić jutro, ale raczej jutro nie będę miała czasu ;p
      Hope, proszę powiedz mi skąd ty bierzesz pomysły?
      Szczególnie ten o magii, istot nadnaturalnych i wgl xdd
      Ja nigdy bym na to nie wpadła, nawet za 30 lat !
      Oddaj trochę talentu ;) pliss

      Widzę, że Dylan ma fochy... Jestem pewna że jest zazdrosny o Lydię
      Steven zainteresował się swoją dziewczyną :8 At last.
      Dużo w rozdziale jest o magii, i teraz się zdezorientowałam, że opowiadanie będzie o Magic!

      Sorry za to coś na górze ^^^
      Jestem śpiąca i dlatego piszę głupoty
      No nic nie poradzę

      Pozdrawiam xx
      Lexy

      Usuń