-Jaki on był?
Uśmiechnęłam się. Sama do siebie. W jednym momencie przed oczyma ujrzałam obraz jego prowadzącego mnie do tego starego budynku. Sposób w jaki mi wtedy pomagał, opiekował się i troszczył był dość... niewytłumaczalny. Nigdy tak naprawdę nie spytałam dlaczego to robił, co nim kierowało. Nie wierzyłam, że ktoś mógłby robić takie rzeczy bez powodu - z czystej przyjaźni. Ale kiedy ja upadałam, on pomagał mi się podnieść. W dzieciństwie moim aniołem stróżem był Austin. Dbał o mnie, układał do snu i opowiadał przeróżne bajki. Babcia. Ona również była dla mnie bardzo ważna. Była jak druga matka... No właśnie, była. To takie smutne, gdy ktoś odchodzi z tego świata... Ktoś kogo kochamy najbardziej, ktoś kto naprawdę się nami przejmował. Ona opiekowała się mną gdy byłam mała. Potem zajął się tym mój brat. Końcowy efekt jest taki: jestem tutaj, zdana tylko na siebie. Dylan wiele zrobił w Nowym Jorku, ale ja już wiem, że tutaj jest inna rzeczywistość. Tylko dlaczego tak trudno mi zrozumieć jego postępowanie?
Uniosłam głowę. Spojrzałam na Arthura i po wzięciu głębokiego oddechu powiedziałam:
-Był świetnym przyjacielem. Ale nic nie trwa wiecznie, Arthur, są rzeczy, których nie zmienisz, a czasu nie zatrzymasz. Nawet jeśli nie rozumiesz dlaczego się tak dzieje, najlepsza odpowiedź na każde pytanie to zgoda z własnym życiem i losem. Nie zadajesz pytań, nie potrzebujesz ich... Po prostu wiesz, że musisz pójść dalej.
-Nie znam cię. Dlaczego miałabym ci odpowiadać?
Chciałam usłyszeć te trzy znaczące słowa, które usłyszałam tygodnie temu. Te które pozwoliły mi inaczej na niego spojrzeć, dostrzec w nim coś więcej, niż tylko człowieka, który nieudolnie próbuje wtargnąć do mojego życia. A ja się na to godziłam. Chciałam tego.
-Bo chciałbym usłyszeć odpowiedź. Ale jeśli nie chcesz, to nie musisz. Masz do tego pełne prawo.
-Dlaczego ty to robisz? - spytałam unosząc brew.
-Co robię? - zdziwienie opanowało jego twarz i oczy.
-Siedzisz tu ze mną. Rozmawiasz. Próbujesz do siebie przekonać... - powiedziałam cicho.
Blondyn wzruszył ramionami.
-Jesteś ciekawą osobą.
-To nie jest argument, który cie tłumaczy.
-Słuchaj, Lydia, ja wiem że chciałabyś zobaczyć na tym miejscu kogoś innego, ale oni cię unikają i nie masz na to wpływu.
-Arthur, to ty posłuchaj mnie. Zbyt wiele osób przewinęło się w moim życiu. Przychodzili i odchodzili... Żadna tak naprawdę nie została na zawsze. Nie mów mi, jak mam się czuć i jak rozumieć to milczenie, bo znam to aż za dobrze. - rzuciłam twardo i przyciągnęłam kolana pod brodę. -Możesz mnie zostawić samą?
Chłopak nie odpowiedział. Skinął głową i raz jeszcze obejrzał mnie od stóp do głów, po czym wstał z mojego łóżka i ruszył ku drzwiom. Wreszcie usłyszałam jak się otwierają, a potem zamykają ze spokojem.
Ja naprawdę doceniałam to, że on spędzał ze mną wieczory, ale chyba każdy ma w życiu takie chwile, że potrzebuje zostać sam, nie ważne co się dzieje. Nie ważne jak bardzo cierpi i jak bardzo musi to ukrywać - samotność czasami jest odpowiedzią. Kiedy czujesz, że rozum walczy z sercem, a ty nie wiesz komu dać wygrać. Kiedy czujesz, że świat rozpada ci się pod nogami, a nie możesz liczyć na przyjaciółkę, bo ta z kolei przestała się tobą interesować jakiś miesiąc temu, jak nie dwa i naprawdę zdajesz sobie z tego sprawę. Kiedy osoba, którą kochałeś zamienia się w kogoś, kogo w ogóle nie poznajesz i nawet nie chcesz znać. Kiedy każdy kolejny człowiek, którego spotykasz na drodze usiłuje wejść do twojego życia, a potem świadomie z niego uciec... To niszczy psychicznie. Świadomość, że nie ważne ile deklaracji się złożyło, i tak jestem z tym wszystkim sama. Tylko po co coś zaczynać, skoro nie ma się zamiaru tego skończyć? A przynajmniej nie oficjalnie i otwarcie?
Zastanawiałam się kiedyś, dlaczego dorośli się kłócą i czy rozmowa naprawdę tak boli, jak to się wydaje patrząc na to z drugiej strony. Byłam małą nieświadomą dziewczynką, która z przerażeniem ale także zainteresowaniem przyglądała się obrazom na którym rodzice się kłócili, szarpali i wyzywali od najgorszych. Stałam w kącie. Oglądałam to jak najgorszy, a zarazem najbardziej interesujący film puszczany na ekranach kina. Przerażał mnie fakt, że oni mogą coś takiego robić. Interesowała natomiast ta nieudolność prowadzenia spokojnej rozmowy. Babcia zawsze mi powtarzała, że najważniejsza jest rozmowa, a nie krzyk. Krzykiem nic nie zdziałam, a na spokojnie o wiele łatwiej jest żyć.
Wpatrywałam się głucho w otwarte okno, za którym kryły się tajemnice Galahiti. Gęsty las, za którym rozpościerało się ogromne morze... Zamknęłam oczy. Zobaczyłam swojego brata, jak nosi mnie małą na rękach. Śmiał się i cieszył pokazując mi kolejne grzechotki i zabawki, porozrzucane po domu. Babcia tańczyła z dziadkiem w przedpokoju. falowali wraz z rytmem szybkiej muzyki, a ciotka powtarzała, by ograniczali siły, bo mają swoje lata. Oni odpowiadali śmiechem.
Kiedy otworzyłam oczy wszystko zniknęło. Nigdy nie miałam takich wspomnień z udziałem rodziców. Czasami żałuję, ale cieszę się że tak mało pamiętam na ich temat. Kłótnie. To wszystko co potrafię sobie wyobrazić z ich udziałem. I to przerażające uczucie bólu, który za każdym razem powodowali.
Nagle poczułam jakiś ruch. Ktoś usiadł na łóżku, na którym ja była skłonna dać łzom upust i wreszcie się wyżyć. Pewnie normalna osoba by odskoczyła. Ja siedziałam nieruchomo, czekając na jakikolwiek ruch drugiej osoby. Nawet nie miałam ochoty obracać głowy, by spojrzeć, kto zaszczycił mnie swoim towarzystwem. Niestety zanim dowiedziałam się, kto to taki, poczułam straszny ból głowy, a potem osunęłam się po ścianie tak, że moja głowa spotkała się z miękką poduszką. Ostatnie co pamiętam to głos, którego za nic nie mogłam poznać.
Obudziłam się w jakimś białym pokoju. Oszołomiona bólem głowy i mięśni nie potrafiłam nawet podnieść się z tego pieprzonego łóżka na którym leżałam. Instynkt podpowiadał mi, że powinnam stąd jak najszybciej wyjść. Szkoda tylko, że fizycznie nie byłam do tego zdolna. Czułam jak fala słabości i bólu przebiega przez moje ciało. Raz na jakiś czas dostawałam ciarek. Ku mojemu zdziwieniu, gdy podniosłam głowę spostrzegłam, że wcale nie jestem sama. Przy moim łóżku stała jakaś kobieta - nie znałam jej. Miała rude włosy i ciepły uśmiech. Była ubrana w czerwoną bluzę, szary podkoszulek i pewnie jakieś jeansy - nie sięgałam tam wzrokiem, za dużo mnie to kosztowało. Obok było jeszcze jedno łóżko, a naprzeciwko - przy ścianie - stały jakieś szafki ze szklanymi drzwiczkami. W środku były jakieś leki i ręczniki, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Dziewczyna patrzyła na mnie z zainteresowaniem, zafascynowaniem, ale także dziwnym niepokojem. Miała ciemne przenikliwe oczy i pełne usta.
-Gdzie ja jestem?
-W pokoju dla chorych. Każdy nazywa to inaczej. Mówią też że to siedziba wariatów, ale ja tam nie podzielam ich zdania. Bardziej pewnie interesuje cię to, dlaczego tu jesteś. - powiedziała stojąc przed moim łóżkiem. Co dziwniejsze tajemniczy uśmiech zamienił się w coś co przyprawiało mnie o ciarki. Nie był to już uśmiech, raczej jakiś grymas mówiący, że powinnam się zaniepokoić - wcale tak nie było.
-Zemdlałam. - mruknęłam bezradnie.
-Przyniósł cię jakiś chłopak i kazał się tobą zająć, ale nie powiedział jak się nazywa. - oznajmiła, po czym patrząc w ścianę za mną dodała: -Był przystojny. Aż zaczęłam się zastanawiać co by tu powiedzieć, żeby jeszcze wrócił.
Jeśli to Steven to do rudej jeszcze wróci - pomyślałam i od razu naszła mnie ochota walnąć się w głowę, ale ku mojemu nieszczęściu, nie miałam na to siły.
-Tak w ogóle, kim ty jesteś? - spytałam chwilę później. Dziewczyna od razu rozpromieniała.
-Rose Thyles. Elf uzdrowiciel. - podała mi dłoń, którą z trudem ujęłam. -A ty?
-Lydia. - szepnęłam tak by usłyszała. -W takim razie co mi jest?
-Nic takiego. Po prostu powinnaś więcej jeść i mniej skupiać się na wysiłku fizycznym. - rzekła wpatrując się w jakieś papiery. -U was to charakterystyczne.
-Co to znaczy? - uniosłam brew. Ruda spojrzała na mnie z zaciekawieniem, po czym przymrużyła lekko oczy i odłożyła dokumenty na półkę obok. Usiadła na krześle i skupiła się na mojej osobie. Musiałam wyglądać komicznie, ponieważ patrzyłam na nią jak na wariatkę, a ponoć to nie ona ma tu taką opinię.
-Czarownicy władający ciemną magią bardzo często mają takie "przygody" - zrobiła ten gest rękoma -Nie jesteś pierwszą, która zemdlała z niewiadomego powodu. No oprócz tego, że nie jesz zbyt wiele i szczerze mówiąc do anoreksji masz bliżej niż dalej.
-Okay... Tego nie chciałam słyszeć. Anoreksja? Nie możliwe. Przecież ja jadłam...
-No kiedy?
-Wczoraj. Chyba. - mruknęłam, na co Thyles pokręciła głową.
-O to mi chodzi. Lydia, musisz o siebie zadbać.
-Spróbuję.
Po trzydziestu minutach Rose wypuściła mnie z tych czterech ścian. Szłam przez korytarz szkoły, domu, więzienia czy jakkolwiek się to zwie, jak trup, który wstał z grobu. Dosłownie słałam się na nogach, ale mimo wszystko sprawiałam wrażenie silnej i pewnej siebie - a przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy naprzeciwko ujrzałam Arthur'a skręciłam w prawo, i choć wiedziałam, że powinnam mu powiedzieć co się dzieje, wcale tego nie chciałam. Po drodze postanowiłam pójść na salę treningową, pomimo tego jak dobrze wiedziałam, że to ostatnie miejsce w którym powinnam być. W drodze mijałam stare obrazy. Niektóre przedstawiały anioły, inne demony, a jeszcze inne czarowników bądź elfy - oczywiście te, które z czegoś zasłynęły.
Ja nigdy się tu nie znajdę. Po moim trupie - pomyślałam i zaraz się roześmiałam. To był cichy śmiech, ale taki histeryczny. Jakbym dopiero teraz uświadomiła sobie, co tak naprawdę robię. Nie jem, dużo ćwiczę, unikam rozmów z innymi. Zawsze myślałam, że jestem samowystarczalna i samodzielna. Przyznaję, rzadko chodziłam na stołówkę. Wszyscy mają mnie za wariatkę i szczerze mówiąc wcale im się nie dziwię.
Kiedy doszłam do siłowni, wydawało mi się, że jest pusto. Wieczorami wszyscy byli w swoich pokojach, albo wychodzili na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza po dniu w murach szkoły, ale nie byli tutaj. Być może dlatego to było jedno z moich ulubionych miejsc na wyspie. A właściwie w szkole, bo wyspy wcale nie znałam. Podeszłam do worka treningowego. Oblałam go wzrokiem od góry do dołu. Dotknęłam go opuszkami palców i poczułam, że chcę tu zostać. W samotności. Gdzie nikt mi nie mówi co mam robić i jaka być. Cieszyłam się tym, dopóki nie poczułam czyjegoś dotyku na ramieniu. To były sekundy. Przymknęłam oczy i siłą magii odepchnęłam od siebie ta osobę. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam Dylan'a, który ku memu zdziwieniu stał tylko kilka metrów dalej. Zwykle osoby, które odpychałam tym sposobem były kilkanaście metrów dalej i leżały bezwładnie na podłodze.
Obrzuciłam chłopaka chłodnym spojrzeniem. Przejechałam po nim wzrokiem od góry do dołu; był ubrany w czarne spodnie i T-shirt o tym samym kolorze. Włosy postawione na żelu. Wzrok dumny, tajemniczy. W tym wcieleniu wydawał się bardziej przystojny i silny, niż kiedykolwiek wcześniej. Cóż, był silny; nikt jeszcze nie zdołał tak oprzeć się temu zaklęciu.
-Co tu robisz? - warknęłam. Szczerze, byłam na niego zła. Nie odzywał się przez tygodnie, odkąd trafiliśmy na wyspę, a teraz przychodzi i czego oczekuje? -Myślałam, że zerwałeś ze mną kontakt.
-Tak było. - rzucił dumnie. -Zmieniłem zdanie.
-Daruj sobie. Powiedz czego chcesz i wyjdź. Nie mam siły na kłótnie z tobą. - bolały mnie moje własne słowa. Może dlatego, że były kierowane do osoby, która "coś" dla mnie znaczyła. Lecz kiedy na niego patrzyłam, obawiałam się jednego: że nic nie zostało z człowieka, któremu pomogłam w Nowym Jorku.
-Nie ma sprawy. Mam iść do Rose i spytać jakie są wyniki magicznego badania, czy sama mi powiesz? - uniósł brew, a co dziwniejsze nie przesunął się ani o milimetr z miejsca w którym stał, gdy go ujrzałam. -Nie patrz tak na mnie, Lydia. Zegar tyka, a ja nie mam całego wieczoru.
-To ty przyszedłeś wtedy do mojego pokoju? - wpatrywał się we mnie tymi swoimi oczyma, które mogłyby hipnotyzować. Przerażała mnie jego postawa i pewność siebie. -Ty mnie do niej zaniosłeś...
-Spostrzegawcza jesteś.
Witam moje kochane miśki! ;3 Co tam u was? U mnie szczerze mówiąc nudy, ale nie przeciągając. Zauważyliście, że Lydia prawdopodobnie ma problemy zdrowotne co będzie ważnym wątkiem w opowiadaniu, a wątków będzie dużo ;p Oprócz tego teraz będzie więcej Dylan'a, bo tak bardzo chcieliście żeby był - mój ukochany czarny charakterek ♥ Znaczy czarny nie czarny, ale się zmienił i to chyba już zauważyliście. Dobra, nie przeciągając. Czekam na wasze cenne opinie i pozdrawiam! :* x Hope
Zajmuję ;)
OdpowiedzUsuńHejka, hejka ludzka pełnia <------- Możesz mnie za tą kiepskie rymowanie zabić, pozwalam.
UsuńSiódemka... ♥ Zakochałam się. Jest świetna, najlepsza, cudowna. Mnie te opo tak wczągneło, że chce wiedzieć co dalej <333 A i mam dobrą wiadomość, ale to na końcu xDDD
Szablon jest przepiękny, lepszy od poprzedniego, jeśli mam być szczera xdd
Nie przedłużając, biorę się za słoneczko ^^^ Chodzi o rozdział, jakby ktoś nie miał bladego pojęcia o co mi chodzi, no bo są duże szanse, że ten komentarz jest lekko pojebany
Sorki za słownictwo ----------------------------------------------------------^^^^^^^^^
Dylan♥♥ W końcu się pojawił - mój romeo, cudowny. Zadbał o Lydię awwww♡♡
Dobrze że będzie się częściej pojawiać, bo tak długo czekałam, od... czwartego rozdziału??
Chyba, tak. Moja pamięć, jest krótka, jak ta kropka: .
Co ja mam z tymi kropkami? Jejku, choruje na kropko-fobię! O cholerka!!!
Arthur. Fajny, gość xdd idealny kandydat na najlepszego przyjaciela :))))
Dobra wiadomość! Mam GG xddd
Wbijaj na moje GG!! 56245302
Nie wiem jak tego na razie używać, ale dam radę to ogarnąć xdd ;*
Pozdro z Szkocji xx
Lexy ;**
Sorry za błędy xddd
UsuńTysiaaa <3
OdpowiedzUsuńBoski szablon *o*
OdpowiedzUsuńWrócę <3
Kochana!
UsuńMiałam w planach się rozpisać, na każdy temat, (na temat rozdziału też xd)
Ale mam taki mały problem... Brak internetu :/
Póki jestem w gościach wifi okey ^^
Ale co potem -,-
I najprawdopodobniej to głębszy problem i nie będę go miała dłuuugi czas...
Więc będzie ciężko z komentarzami.
Chciałabym CI to od razu napisać ;))
Mam nadzieję, że nie masz mi za złe :c
Rozdział wspaniały :*
Uwielbiam wszystko co piszesz <3
(mam nadzieję, że zanim dodasz 8 będę miała net ^-^)
Do następnego! :*
Pozdrawiam i tulę,
Kerry
Awww ♡
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że komentuje tak późno :(
Dylan jest kochany ♡
Oni będą tacy slodcy ♡ serio
Ale fajnie, że są w tym świecie magii i wgl.
Nigdy bym nie pomyślała, że tak rozkręcisz akcję ^^
Och, książkę uratował księżniczkę ♡♡♡
Biedna Lydia :c Miała smutną przeszłość :c
Rozdział idealny. Uwielbiam twój styl pisania i twoją bezgraniczną wyobraźnię :D nie mogę doczekać się nexta ^^
Kocham ♡
Buziaczki ;*
Niunia ♡