Moje oczy opanował kolor brązowy, który występował jako tapeta na ścianie. Gdzie nie gdzie były też odłamki drewna - ozdobne. W niektórych miejscach wisiały obrazy, te mniejsze i większe, te ładniejsze i mniej urodziwe. Szybko spostrzegłam, że ich wnętrza się zmieniają - magicznie. Na obrazie, gdzie widniał piękny wodospad, pojawił się gęsty, zielony las. Przy ścianach stały regały z ciemnego drewna, w których aż przewalało się od książek, które, jak przystało na mądrą kobietę, walały się również na podłodze i jej własnym biurku. W centrum leżał ciemny, brązowy dywan, a na nim - przy końcu - stało duże biurko, przy którym siedziała dojrzała kobieta o ciemnych włosach i groźnym spojrzeniu. Wszyscy wiedzą, co to za kobieta.
Czułam się jak na dywaniku u dyrektora. Co chwilę przechodziła przeze mnie fala ciepła, ale nie takiego, które czułam przy Dylan'ie. To było nieprzyjemne ciepło. Przychodziło i odchodziło... Jak ludzie. Tak jak ci, którzy pozwalają mieć nadzieję, na szczęśliwe zakończenie, a potem to niszczą, zostawiają jak zepsutą zabawkę, której nie da się naprawić. Czułam się słaba. Cholernie słaba. Ale nie dałam tego po sobie poznać.
Perrie przeszywała mnie wzrokiem na wylot. Miała straszny wzrok. a ja chciałam tylko wyjść i nigdy więcej tu nie wracać. Bawiłam się palcami u rąk, czekając na jej ruch. To było jak gra w berka... Bez końca.
-Więc... - zaczęłam. -O co właściwie chodzi? Co ja tutaj robię?
-Spostrzegłam, że jesteś ostatnio bardzo zdezorientowana i zamyślona. - oznajmiła. -Chodzi o jakiegoś chłopaka? A może ta cała Rose ma z tym coś wspólnego?
Czy ty sobie żartujesz, kobieto? Chciałam to powiedzieć. Skończyło się na myśli.
Teraz zrobiła urażoną minę.
Wyglądała co najmniej komicznie.
-Powiem tak, Lydia... Masz się skupiać na nauce i widzieć tego efekty. Chcę, żebyś była coraz silniejsza i mądrzejsza. Należysz do mrocznych... Chcesz czy nie, musisz zacząć współpracować i coś osiągać.
-Magią? A co ja mogę osiągnąć magią? Pani uznanie? - zakpiłam. -To nigdy nie była moja bajka. wciąż nie jest. Zmuszacie mnie do tego, bo okazało się, że posiadam jakieś moce... A pani chce zrobić ze mnie kogoś, kim nigdy nie będę! - czułam tylko, jak przepływa we mnie złość.
-W takim razie, twój brat nigdy nie ujrzy światła dziennego. - zagroziła. Chyba nikt sobie nie wyobraża, jak bardzo zaciskałam dłonie, i jak bardzo chciałam rzucić nią o ścianę... A wystarczyłby jeden ruch ręką. Uderzyłaby tak mocno, jak jeszcze nigdy wcześniej. Poczułaby ten ból, który ja czuję każdego dnia.
-Okay. - wstałam. -Inaczej... Nie będziesz mi dyktować warunków, bo nie ty tu rządzisz. Ja dobrze wiem, kto zarządza tym miejscem z drugiego końca świata. I nigdy więcej nie chcę słyszeć gróźb związanych z moją rodziną. Nie wiesz, z czym ja sobie muszę radzić na co dzień, więc nie mów mi, jak mam żyć i co robić. Albo zobaczymy, kto jest silniejszy.
Tak bardzo chciałam nią cisnąć w te książki. Opanowałam furię i wyszłam z tego pieprzonego pokoju w przeciągu trzech sekund.
Otoczyli mnie uczniowie Galahiti. Wszyscy natychmiast zaczęli się na mnie gapić. Ich też chciałam powybijać. Każdego, kto stanie mi na drodze. Byłam spała fizycznie, a psychicznie pewnie jeszcze bardziej... Ale moja magia wciąż była w stanie zatrzymać stado biegnących słoni. Czułam tę moc. Kumulowała się wraz ze złością.
Idąc przed siebie, zauważyłam w kącie Steven'a i Jessicę. Co ciekawsze, uśmiechali się do siebie, jak gdyby nigdy nic. Dalej stała Rose, która obserwowała coś z oddali z książkami w dłoni. Wyminęłam ją i ruszyłam dalej.
Zaraz przede mną pojawił się ten, który w tej chwili powinien być najdalej, Dylan. Stanął mi na drodze i nie zamierzał się ruszyć. Czułam jak oczy mi się ściemniają, a energia rozsadza moje ciało. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę. Zmrużyłam oczy i patrząc mu w oczy użyłam swojej magii, i rzuciłam nim o pierwszą lepszą ścianę. Ulżyło mi... Trochę. Black upadł wyginając się w bólu. Nawet na mnie nie patrzył. W momencie zjawiła się Pearl, dwaj strażnicy i przerażona Rose. Spojrzałam na nią z pogardą.
-To twoja wina. - warknęłam i ruszyłam w bieg. W tle słyszałam tylko, jak brunetka krzyczy do ochrony, żeby mnie zostawili w spokoju, bo jeszcze oni ucierpią. Gubiłam się we własnych myślach. Moje serce waliło jak młot, a ciało przesiąknięte było nienawiścią.
Każdy ma swój koniec. Swoje miejsce, gdzie czuje się bezpieczny ale samotny, niepożądany. Sam na sam ze swoimi myślami, smutkami, winami. Wtedy ludzie przychodzą do tych miejsc. Po co? Wypłakać się. Wyżyć. Pozbyć wszelkich win i smutków. A przede wszystkim przemyśleć wiele rzeczy, które mają wpływ na nasze życie... Przecież nikt nie jest święty. Nawet najsilniejsi magowie. Każdy z nas ma w swoim sercu ukryte drugie ja, tak bardzo niepożądane. Dziurę w sercu, której nie da się niczym załatać. To ona powoduje, że czasami nie potrafimy odnaleźć samych siebie w burzy uczuć i przypływie energii... Impuls. Instynkt. Siła. To nami kieruje.
I wiecie co? Nawet w tym swoim niewielkim świecie, pełnym absurdalnych rzeczy i stworzeń... Ja mam swoje miejsce. Na krańcu wyspy. Daleko za lasem, na początku którego jest szkoła, mijając wodospad... Znalazłam miejsce, gdzie mogę usiąść, odpocząć, uspokoić się.
Czy jestem zła? Owszem. Nigdy nie lubiłam, kiedy się mną kierowało. Kiedy mówiono mi jak mam żyć i co robić. Perrie to nie moja matka, nie może mną rządzić. Nie jest też królową tego wszystkiego, a nie wyrzuci mnie, bo jestem zbyt ważna i niebezpieczna. Co mi pozostało? Rzucić się w odmęty morskiej wody i unosić aż do utonięcia? Bez sensu.
Bardziej boli mnie fakt, że to znowu wróci. Kiedy byłam małą, brzydką, niską dziewczynką inne dzieciaki wytykały mnie palcami. "Ty głupia!" krzyczały. "Jesteś brzydka jak brzydkie kaczątko, ciekawe co z ciebie wyrośnie."... Wiele innych. Wspomnienie boli.
Wzdrygnęłam się i podciągnęłam kolana pod brodę, a kostki oplotłam dłońmi. Westchnęłam, ale nie tak zwyczajnie, wręcz żałośnie.
Teraz przeszłość wróci. Zachowałam się jak potwór rzucając Dylanem o ścianę. Wiem, że nie powinnam, ale on stanął mi na drodze w najgorszym momencie, jaki tylko mógł sobie wybrać. Czułam jak przepływa we mnie niszcząca moc. Jak prze na przód, by tylko się uwolnić. Dać upust złości. Padło na człowieka, którego nigdy w życiu bym celowo nie skrzywdziła. Poczucie winy mnie zabija, a ja nic nie mogę zrobić. Kiedy wrócę do tych pustych ścian, korytarzy wypełnionych wścibskimi twarzami i głosami, wiem, że jedynym co będę chciała zrobić to zamknięcie ich w jakimś pokoju, wszystkich, i zabezpieczenie drzwi, żeby nie mogli wyjść.
To prawda, jestem niebezpieczna, ale przynajmniej wiem ile jestem warta i walczę o to, co zostało mi odebrane. Zapytacie, co to takiego? Wolność słowa. Wolność ogólna... Mój brat. Nie chcę wiedzieć, co Perrie z nim zrobi po moim pokazie.
Nie chcę tam wracać...
Zżera mnie poczucie winy. Stoję oparta o framugę drzwi pokoju, w którym to ja ostatnio mało nie umarłam. Rose jeszcze mnie nie zauważyła, a Dylan jest zbyt zajęty cierpieniem. Mnie samą boli patrzenie a to, jak ona magicznie zrasta mu kości w klatce piersiowej. Z tego co zauważyłam nogę też ma złamaną. W tym momencie chcę do niego podejść, przytulić i błagać o wybaczenie. Nie robię tego. Za bardzo się boję... Ale nie tego, że mi nie wybaczy. Konsekwencji owszem. Spotkania z nimi i spojrzenia im w oczy.
Nawet nie zauważam, kiedy Rose obraca się w moim kierunku. Patrzy na mnie jak na nieznajomą i ani drgnie. Jest zbyt przejęta emocjami, które uderzyły w nią jak strzała, przebijając jej serce. Widzę to w jej oczach. Strach, którym się ze mną dzieli. Współczucie, ale niezrozumienie.
Następnym, który napawa mnie strachem jest on. Spotykam się z jego oczyma i nieruchomieję. Ale on mnie nie obwinia. Czuję to...
Nagle ktoś łapie mnie za ramię i ciągnie w swoją stronę.
Autorka: Witam po... Nie wiem jakiej przerwie. Napisałam rozdział i od razu publikuję. Przepraszam! Jakoś tak yyy... nie mam czasu. Spotkania w kościele (do bierzmowania), próby do występów, przygotowania do wigilii klasowej, życie, przyjaciele... Ostatnio coś dopada mnie dziwny humor. Mam na myśli fakt, że w szkole [or gdziekolwiek indziej] jestem tylko ciałem. Umysł idzie gdzieś daleko, sama nawet nie wiem czasem gdzie i co się ze mną dzieje. Jak dobra jestem z angielskiego, tak mylę się przy najprostszych słowach... Masakra! Dopadają mnie takie myśli, że zdaję sobie sprawę z wielu rzeczy...Widzę np. [wyobrażam sb] jak będzie wyglądał rozdział, ale nie mam zielonego pojęcia jak przelać to na komputer. Nie potrafię. To samo mam z grafiką. Po prostu nic mi ostatnio nie idzie xDDDlatego musicie mi wybaczyć, że przez jakiś czas nie będzie pewnie rozdziałów na żadnym blogu. Bo ja nie wyrabiam. Naprawdę :/Do następnego,życzcie mi powodzenia ;*Hope
Moje!!!♡♡
OdpowiedzUsuńMeine! <3
OdpowiedzUsuńŚwietne!
UsuńWybacz, nic więcej nie napiszę ;/
Kil me.
Ps. Spokojnie rozumiemy Cię <3 Poczekamy na rozdział nawet i miesiąc ;)), Warto! :DD
Życzę powodzenia :**
K.