29.02.2016

22. Heavy day


Dni mijały wolno, leniwie, nudno. Uczniowie pokochali tą wyspę, bo, jak się okazało, nie padał tu śnieg. Śnieżnobiały puch nie spadł z nieba, zastąpiło go piękne, ciepłe słońce, które kocha każdy. Ja również. Tajemnicze, magiczne burze nie powróciły już na teren Galahiti. Zaklęcie podziałało na jakiś czas, ale kto mógł przewidzieć, na jak długo? I kiedy przez magiczną barierę znów przedostanie się jakieś niebezpieczeństwo? Nikt tego nie wiedział. Nawet Layla, która wszystkie wolne chwile poświęcała grzebaniu w książkach, szukaniu odpowiednich zaklęć i uczeniu mnie, bym była jeszcze lepsza. 
Ale ja powoli miałam dość. Całe to panikowanie ze strony nauczycieli i zbędne starania, by ocalić Galahiti. Rozumiem, starali się robić wszystko, by do tego nie doszło. Ale w takim razie, dlaczego wciąż czułam, że nic nam nie pomoże? 
Zamknęłam grubą książkę dla mrocznych i odłożyłam ją na półkę, wcześniej wstając z miękkiej, skórzanej kanapy. Teraz tak wyglądał każdy mój poranek. Budziłam się, wychodziłam pobiegać przy plaży albo w lesie, a potem lądowałam na tej właśnie kanapie z każdą książką, którą podsunęła mi wcześniej Layla. "Teoria to podstawa, Lydia. Musisz to umieć." mawiała wielokrotnie. Zdawało się, że nie miałam wyjścia, więc za bardzo nie dyskutowałam. Dlatego teraz przeżywałam deja vu
Spojrzałam tęskno na okno. Właśnie teraz biali mieli zajęcia na zewnątrz, cieszyli się słońcem, a ja za nim tęskniłam. Za wiatrem muskającym moją skórę, falującym pośród moich ciemnych brązowych włosów. A tymczasem byłam uwięziona w bibliotece, gdzie nie było żywej duszy. Tylko ja i książki. Książki i ja. 
Jaki w tym sens? 
Patrzyłam na szczęśliwych nastolatków, zakochanych i tych samotnych. Byli beztroscy. Nie wiedzieli, że wyspę czeka zagłada i wszyscy zginął razem z nią. Odsunęłam lekko białą zasłonę, by lepiej widzieć. Nie wiedzieć skąd, Arthur przyszedł na zajęcia i od razu chwycił jakąś dziewczynę za rękę, zabrał ją stamtąd. Nie znam dziewczyny, może to jakaś jego nowa 'zdobycz'? 
Odsunęłam się od okna i rozejrzałam się po całej bibliotece. Nie było tu nic, a nic ciekawego. Uniosłam lekko rękę i uśmiechnęłam się, gdy zapłonęła czerwonym blaskiem. Uwielbiam bawić się ogniem, to jedyna rzecz, która jest i zawsze będzie ciekawa. Powiększałam płomienie i zmniejszałam, do momentu, kiedy ktoś zapukał w drzwi. Natychmiast przestałam bawić się magią i runęłam na oparcie kanapy z kolejną księgą w ręku. 
-Jest tu ktoś? - usłyszałam z dala niski baryton. Puściłam pytanie mimo uszu, nikt nie musiał wiedzieć, że zakuwam od rana teorię magii. I to jeszcze mrocznej! -Halo? 
Pożałowałam, że się nie odezwałam, kiedy zza regału wyłoniła się sylwetka Seana. Zwykle udawanie, że nie potrafię oderwać wzroku od książki mi wychodziło... Teraz chyba mi nie wyszło. Chłopak miał przyciągające spojrzenie, oblewał mnie nim od stóp do głów. Chyba nie miałam innego wyjścia, jak tylko podnieść nieco głowę i oddać spojrzenie. 
-Kto by pomyślał... - prychnął. -Ty się uczysz, czy tylko udajesz? 
Chyba miałam jednak deja vu. Albo mi się wydawało, albo kiedyś podobnie zachowywał się Dylan wobec mojej osoby. Jakim cudem Ci dwaj szatyni są do siebie tak podobni, jeśli by brać zachowanie pod uwagę? Nie wspomniałam o wyglądzie, bo tym się jednak różnią. Sean ma bardziej zaostrzone rysy twarzy, mroczne, przyciągające oczy i chyba jest troszkę lepiej zbudowany... Ale co się dziwić, Sean z pewnością spędza więcej czasu na siłowni, wspominając, że opuszcza większość zajęć. 
Zmrużyłam w złości kocie oczy. Magia przepływała moimi żyłami niczym najczystsza krew. Błękitna krew. Poczucie złości i frustracji wciąż rosło, a uśmiech Hale'a robił się coraz bardziej tajemniczy, a zarazem kpiący. 
-Uważaj, mogłabyś mnie zabić tym wzrokiem. 
Nie znoszę tego człowieka! Wyostrzyłam wzrok i sprawiłam, że szatyn skulił się lekko z bólu. Tak intensywnie myślałam o jego cierpieniu, że się stało. Magia mnie słucha. Zbyt dużo się naczytałam, by tak się nie działo. Z gracją wstałam, odkładając książkę na bok i podeszłam do cichutko syczącego chłopaka. Nie wiedzieć czemu, rozpierała mnie duma. 
-Uważaj, mogłabym... - wymruczałam jadowicie, kiedy stał już wyprostowany i mogłam spojrzeć w Jego cholernie ciemne, mroczne oczy... wypełnione jadem żmii, siłą niczym u tygrysa, dominacją... tajemnicą. -Nawet nie będziesz wiedział kiedy. - Lustrowałam dokładnie jego twarz, ale za każdym razem zatrzymywałam się na oczach. 
Serce podeszło mi do gardła, kiedy tak milczał, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Jakby nagle przestał oddychać, stał się porcelanową figurą, tylko do podziwiania. Z trudem też przyznawałam, że jego obecność nie tylko działała na mój układ nerwowy, ale także przepełniała mnie nieopisaną euforią. 
-Nigdy nie wygrasz, Lydia'o Carter - powiedział ściszonym głosem. -Nie chcę cię krzywdzić, by świat ujrzał twoje słabości. 
-Przecież nie obchodzi cię to, czy zginę, czy przeżyję. No dalej... Pokaż na co cię stać... 
Nagle usłyszałam przekręcanie klamki w drzwiach i odskoczyłam od chłopaka jak poparzona. Sean się nie przejął, spojrzał tylko przelotnie na drzwi, a później na mnie. Do środka weszła nieco zdezorientowana Rosalie z dwiema książkami przy piersi. 
-Cześć - przywitała się radośnie. 
-Hej - mruknęłam wypuszczając powietrze ze świstem. 
-Właśnie wychodziłem. - Jego głos był zimny, obojętny. -Jeszcze nie skończyliśmy tej rozmowy. Znajdę cię, jeśli zechcę. - Ten fragment usłyszałam tylko ja, w swojej głowie. 
Chłopak minął się z elfką w drzwiach i zniknął za nimi, niczym cień. 
Odprowadzałam go wzrokiem tak daleko, jak tylko mogłam. Ze zmrużonymi oczami i dumnie podniesioną głową musiałam wyglądać władczo, ale taki właśnie miałam zamiar. Nagle wiatr gwałtownie wdarł się do środka, poruszając niesfornie firankami. Zamierzyłam okno wzrokiem i jednym ruchem dłoni zatrzymałam frustrujące podmuchy powietrza. Wróciłam wzrokiem do drzwi, za którymi zniknął chłopak...
-Lydia, czy ty mnie słuchasz? - Głos Rosalie odbił mi się echem o uszy. Faktycznie, nie słuchałam. Nie mam pojęcia, ile gapiłam się na te cholerne drzwi. -Sean już wyszedł, nie musisz zabijać wzrokiem tych drzwi. Są niewinne. Odpuść. 
Potrząsnęłam głową i spojrzałam na poirytowaną przyjaciółkę. Książki odłożyła na wysokie biurko, przy którym powinna siedzieć osoba pilnująca tego miejsca, ale po co miałaby spędzać tu całe dnie, skoro można się opieprzać przy kawie i nogami rozłożonymi na stole? Tak, dobrze wiedziałam, jak nauczyciele spędzają przerwy obiadowe. 
-Przepraszam, nie słuchałam cię. 
-Co się dzieje? - spytała przejęta. Ale czym? Moim zachowaniem, czy tym debilem, który minął się z nią w drzwiach? Jak dla mnie, to mogłaby sobie odpuścić, wszystko przecież jest w najlepszym porządku. -Tylko nie zmyślaj. 
-Chodź. Siadaj. - Poleciłam i sama zajęłam miejsce na wygodnej sofie. Rose posłusznie opadła na mebel obrócona do mnie twarzą i ułożyła dłonie na nogach. Zawsze tak robiła, kiedy się czymś martwiła. -Może od razu... Co chcesz wiedzieć? 
Ruda uniosła brew, po czym odpowiedziała:
-Wszystko.
Westchnęłam głośno, wypuszczając powietrze ze świstem. Wiedziała, że nie mam ochoty streszczać szczegółowo minionego tygodnia, tak jak w szkole trzeba było opowiadać co było w jakiejś głupiej lekturze, której i tak nikt nie przeczytał. A pomyśleć, kto chciał tego słuchać... 
-No dobra, co robił tu Sean i dlaczego zabijaliście się wzrokiem. - Teraz to ja uniosłam brew. Widziała zza drzwi, czy co? -Poważnie, myślałam, że chcesz mu poprzestawiać wnętrzności. 
-Bo tak właściwie to chciałam. A nawet próbowałam... 
-Co? - Otworzyła szerzej oczy. -Lydia, to przyjaciel twojego chłopaka, no i twoich przyjaciół. A tak na marginesie, ty i Jacob chyba bardzo się polubiliście. To prawda? 
Nienawidziłam, kiedy pytała o wszystko na raz. Kto by się w tym połapał? No na pewno nie ja... Nie bądź głupia, Lydia. Oparłam wygodnie łokieć o górę sofy, a palce umieściłam na skroni. 
-Tak, przyjaźnię się z Jacobem, to tylko przyjaźń - odparłam obojętnie. -A Sean po prostu działa mi na układ nerwowy, dobrze wiesz jaka jestem, kiedy ktoś mnie prowokuje... Temu chłopakowi wychodzi to perfekcyjnie. W końcu i tak powiedział, że nie zależy mu na tym, czy będę żyć, czy wąchać kwiatki od spodu. 
-Ahh.. Rozumiem. Jesteś na niego zła za to co powiedział i teraz oboje skaczecie sobie do gardeł. 
-Co? Nie prawda. - Prycham złośliwie, ale jej to nie rusza. 
-Wyparcie to nie jest dobra droga, moja kochana. 
-Droga do czego niby? - mruknęłam bawiąc się czarną bransoletką na ręce. 
-Obie wiemy co się zbliża - spojrzałam na nią łagodniej - i nie zatrzymasz tego skacząc jednemu z najlepszych mrocznych do tętnicy. Chcesz czy nie, musicie współpracować. - Jęknęłam rozpaczliwie, czując przelewającą się przeze mnie bezradność. Nienawidzę tego uczucia. Zawsze nienawidziłam. Teraz niechęć do niego rośnie z każdym dniem. 
-Ostatnio... - mruknęłam - ćwiczyłam z chłopakami w mojej ulubionej sali w szkole. Biłam się z Derekiem, potem z Jacobem... A na końcu z cienia wyskoczył Sean. Nie wyobrażasz sobie, jaki jest silny i co potrafi, a uwziął się na mnie. Dlaczego? - Podniosłam lekko głowę, by spojrzeć na minę rudej. Nie zdziwiłam się, kiedy wymalowało się na niej zdziwienie. 
-Za dużo mnie omija, zdecydowanie... - wymamrotała poirytowana. 
Zaśmiałam się smutno. 
Dlaczego złość przerodziła się w smutek? Dlaczego jestem przygnębiona z powodu tego człowieka? Kim on, do cholery, jest i jakim cudem panuje nad moimi emocjami? Bo to robi, prawda? Ja nie jestem słaba, nigdy nie byłam i nie mogę być. Jestem silna. Silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej i jedyne co mogę okazywać to dumę i odwagę. Nie smutek... Nie przy chłopakach. Jeśli już, to tylko przy Jacobie i Rosalie. Oni zrozumieją. 
Rozmowę przerwały brązowe, skrzypiące drzwi otwierające się z rozmachem. Do środka wparował Ethan z nosem w jakiejś grubej brązowej książce. Machnięciem nogi zamknął je za sobą i poszedł prosto do regału dla białych. Na język nasunęło mi się tylko jedno pytanie. Jakim cudem on tam trafił wlepiając wzrok w czarny druk na postarzałym papierze? Spojrzałyśmy na siebie z Rose. Obie w szoku. Postanowiła m odezwać się do kolegi:
-Hej, Ethan! - zawołałam, chociaż trochę się bałam, po tym jak ostatnio wystawiłam go dla ratowania wyspy z chłopakami i nudnej rozmowy z nauczycielami. Co z tego, że to było cholernie ważne? Wystawiłam go tak czy inaczej, więc ma prawo być zły. 
Ale ku mojemu zdziwieniu chłopak podszedł do nas wolnym krokiem i uśmiechnął się przyjaźnie. Oparł plecy o wysokie biurko powracając wzrokiem do lektury. 
-Cześć dziewczyny, co tam u was? 
-Dobrze - odparła łagodnie Rose, co chwila na mnie zerkając. 
Tak, wiem, że nie powinnam była go wystawiać.
-Ethan... Nie jesteś zły, że wtedy nie przyszłam do biblioteki? Bo wiesz, miałam pewne sprawy...
-Nie, co ty... I tak nie mogłem się na chwilę oderwać od czytania, bo nauczyciele są strasznie wymagający. Wasi też? Czy tylko nas tak tępią w tej szkole? 
-Co? - Zmarszczyłam brwi. -Nie, my mamy troszkę więcej luzu, ale uwierz mi, przyda ci się to - powiedziałam, starając się wyglądać przekonująco. 
Rose patrzyła na mnie niewinnie, ale znacząco. Nie powinnam była przekonywać Ethana, że na wyspie wszystko jest cudownie, ale tylko to go uratuje przed kompletnym załamaniem. Wszystko co teraz tu robi pójdzie na marne, na wieczne zapomnienie. Bo nikt nie będzie pamiętał, że taka Rose, ja, albo Ethan żyliśmy na tym świecie, że byliśmy czymś niesamowitym, nadprzyrodzonym. 
-Cóż, będę pocieszał się myślą, że kiedyś mi się to przyda. 
Milczałam. Jedyną odpowiedzią był sztuczny uśmiech, w który chłopak najwidoczniej uwierzył, bo odwzajemnił gest i ruszył wgłąb królestwa książek. 


-Chciałbym, żebyś miała wszystko, czego sobie zapragniesz - usłyszałam znajomy baryton, podczas gdy leżałam z Dylanem na swoim łóżku. Ułożyła głowę na jego klatce piersiowej, a on jeździł palcami po moich plecach lub rękach. 
Ostatnio rzadko spędzaliśmy ze sobą czas. Black miał na głowie masę dodatkowych zajęć i treningów z chłopakami, bo jak to oni, zawsze dążą do postury, na widok której dziewczyny po prostu padają na kolana. Ale nikt nie ukrywał, że tamta piątka chciała wyglądać jak bogowie greccy, więc nie miałam zbyt wiele do gadania w tej sprawie. Nawet jeśli miałam Dylana na kilka sekund. 
Mój pokój był dziwny - przynajmniej ja tak sądziłam. Odkąd postanowiłam go magicznie przemeblować stał się bardziej przestronny, ale wciąż był dziwny. Łóżko ustało w lewym rogu przy ścianie a obok niego etażerka, na której trzymałam swoje najpotrzebniejsze rzeczy. Nad meblem było duże okno z wymyślnymi zasłonami, oczywiście białymi, co trochę mi nie pasowało, bo pomieszczenie malowało się w kolorach: zielony, czarny. Nie pasował mi tam biały, ale wolałam już nie dyskutować z Pearl - i tak była wyjątkowo w dobrym humorze, kiedy ostatnio oglądała pokoje uczniów... 
Naprzeciwko łóżka było biurko, a na nim walały się wszelkiej maści książki. Te Rose też by się tam znalazły. Dalej - przy ścianie - umiejscawiała się duża szafa na ubrania, obok niej natomiast komoda i lustro na cała wysokość ściany. Przy ścianie i drzwiach - a raczej w kącie - stał sobie ogromny, wygodny fotel niczym zgnieciona piłka baseballowa. Derek uwielbiał na nim siedzieć, jak czasem przychodził z Dylanem. Wszystko urozmaicał wielki prostokątny dywan w kolorze ścian, umiejscowiony w samym centrum. 
-Wiem... Ale nie możesz, bo tak czy inaczej, prędzej czy później... i tak to stracę. - Westchnęłam ciężko. 
-Dalej się tym przejmujesz? - zdziwił się mocno. 
Uniosłam głowę i zmarszczyłam brwi. 
-A ty nie? 
-Słuchaj, Lydia... Chciałbym spędzić z tobą jak najwięcej czasu, zanim wszystko dobiegnie końca. Kocham cię i nie chcę, żeby wszystkie chwile z tobą kończyły się jednym, nużącym tematem. Żyj chwilą, tu i teraz... - poprosił patrząc mi prosto w oczy i musnął delikatnie moje wargi. Pocałunek był słodki, ale nie wymazał moich zmartwień. 
Nie odwzajemniłam gestu, wręcz jęknęłam z bezradności. Zrezygnowany chłopak z powrotem ułożył głowę na ręce na miękkim zagłówku. Wróciliśmy do poprzedniego stanu. Wróciliśmy do ciszy, pomrukiwania cichych, uspokajających słów. Może właśnie dlatego tak bardzo go kocham... Bo mnie rozumiał. Wiedział, kiedy powinien się odezwać, interweniować, milczeć. Wsłuchiwałam się w bicie jego serca, oddychając głęboko i spokojnie. Czasem wyczuwałam jego perfumy, które rozwiewał ciepły wiatr przez szeroko otwarte okno. 
Po chwili poczułam, jak szatyn całuje mnie delikatnie we włosy. Było już naprawdę późno, zrobiłam się cholernie śpiąca, a zmęczenie tylko mnie dobiło. Zamknęłam oczy i odetchnęłam błogo, wiedząc, że On tu jest i nigdzie się nie wybiera. 
Nie pamiętam, w którym dokładnie momencie zasnęłam. 

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Już jestem ^^ :-)
      Miałam wrócić wvzoraj, wiem to ale zaśnęłam xDD
      Jednak nie wszystko poszło po mojej myśli ^'^ :-"))

      Witam :DDD
      Oo ten rozdział jest cudowny♥♥
      A opisy O.o ♥ No, postarałaś się ;-) ♡
      Od razu informuję, że ten komentarz może być glupi itp.
      I nie mam na niego weny.
      Nie mam weny na nic.
      Brak pomysłów na życie ^-^ XD

      Lydia naprawdę martwi się o Galahitti, bo cały czas jest w bibliotece i czyta książki o magii itd. Miałambym powiedzieć, że przesadza ale tego nie zrobię ; -)
      Ugh, wiedziałam że po tej bitwie Sean i Lydia będą sobie skoczyć do gardeł --_-- To było przewidziane, moja droga :-)))


      Yeahhh! ♥ Dylia moja kochana♥♥ Zdecydowanie to moja ulubiona para 8)
      I nie chce mieć kolejnego pogrzebu Dylii :-)
      Pamiętasz to^^ Kiedyś chyba pisałam o pogrzebie Dylii xD Tylko wtedy byli Dylanem i Lydią:DD

      Czekam na kolejną perełkę od ciebie ♡♡
      Do napisania :D ♥
      Hayley ;* ♡

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. No, więc Małpa pierworodna powraca...
      Miałam tyle na głowie...
      Nauka, nauka i jeszcze raz nauka! I oczywiście, głupia Ja, zapomniałam skomentować :( Jprdl, ugotuj mnie we wrzącej lawie i po kłopocie, c'nie?
      Najbardziej to mi przeszkadza fakt, że ten blog jest jednym z moich najnajnajnajulubionych, a ja tak go zaniedbuję ;( Wyrwij mi włosy, pliz. Przestanę mieć wyrzuty sumienia :(
      Nawet na GG nie wchodzę, bo pieprzona szkoła daje mi trzy sprawdziany tygodniowo przez ostatnie dwa miesiące :( Nie lubię tej budy...
      Dobra, przestaję gadać mało istotne rzeczy i przechodzę do odpowiedniej formy komentarza...

      Heja, hej, słoneczko! ;-*
      Kolejny cudowny rozdział, który napisałaś <3. Zdradź mi Twój sekret! Jak Ty to robisz, hę? No błagam, powiedz :D. Też chcę tak cuuudownie pisać :3

      Sean... Miałam polubić tego typa! A tu co? Nico. Na dodatek ściąga zachowanie od Dylana i zdaniem Lydii jest od niego lepszy ;-; Pfff... lepszy chyba w byciu idiotą ;-;. Ja się stracham, że chce coś zrobić mojej kochanej Lydii ;-; A co gorsza, że owładnie jej umysłem i już nie będzie #TEAMDYLIA:(

      Ethan :) Zmienił się, nie powiem :) O ile dobrze pamiętam kim był na początku XDD Bo moja pamięć, to kurna zawodzi i to bardzo :3

      Ros to taka dobra przyjaciółka ;) Też taką chcę B)

      Jejku! Ta romantik scena Dylii <3 Ty mnie chyba motzno kochasz ;-* Dziękuję, bo aż się rozczuliłam przy niej <3
      Dylan chce dać Lydii wszystko czego zapragnie i spędzać z nią jak najwięcej czasu 3 Taki romantyk i mój hero :3 MÓJ <3 (Co nie oznacza, że nie ma być z Lydią! :D)

      Taki dziwny kom, Małpy.
      Małpa chora i się kuruje:(
      Małpa Cię kocha motzno! ;-*
      Małpa kończy, bo musi skomentować dwie części osa :3
      Małpa przestanie nazywać siebie Małpą, bo to dziwne xd

      Kocham <3
      Kerry aka Kercia aka Paw aka Ludź aka MAŁPA

      Usuń