25.05.2016

26. Bonfire


Cała wyspę otula mrok nocy i miliony pięknych gwiazd. Idę przez las, co jakiś czas zahaczając dotykiem korę drzew. Z oddali widzę poruszające się postaci. Sylwetki migające pomiędzy światłem odbijającym się w tafli wody. Idę, nie zatrzymując się. Wiem, że na mnie czekają. Widzę Jacoba, Dereka, Aiden’a, Rose i Dylana, chodzących wokół drewien na ognisko. Ten drugi wciąż pojawia się i znika w głębinach lasu. Chodzi po drewno. Przystaję na chwilę wśród cieni drzew, gdzie nikt mnie nie zauważy. Oglądam, jak Rosalie i Jacob śmieją się, a Dylan im wtóruje. Myślę, że to świetne. Wszyscy tak dobrze się dogadujemy… No cóż, nie wszyscy.
- Piękny obraz, nie sądzisz? – Słyszę cichy pomruk przy uchu, a serce podchodzi mi do gardła. – Tacy szczęśliwi i weseli. Będziecie mieli świetnie wspomnienia z tego wieczoru.
- Ciebie nie będzie? – szepczę, obracając się do niego.
Żałuję tego, kiedy okazuje się, że nasze twarze dzielą centymetry. Sean nie uśmiecha się, ale lustruje moją twarz od góry do dołu, aż w końcu zatrzymuje się na oczach. Z trudem przełykam ślinę i odrywam od niego wzrok. Już nie chodzi tu tylko o niego. Chodzi o Dylana, który będzie zazdrosny jak się dowie – o ile się dowie. Chodzi o to, że i tak już czuję, jakbym go zdradzała z jego najlepszym przyjacielem. Nie mogę i nie potrafię racjonalnie myśleć, kiedy Hale jest w pobliżu. Nie wiem co on ze mną robi, ale pragnę by przestał, bo żadnemu z nas nie wyjdzie to na dobre.
- Nie sądzę, żebym był dobrym towarzystwem dla was.
- To twoi przyjaciele. Nie bądź taki krytyczny.
- Wszystko jest dobrze, kiedy nie ma mnie przy tobie – mówi cicho. Jedno konkretne zdanie i znów na niego spoglądam. – Kiedy jestem, robisz się nerwowa i nie chcesz z nikim rozmawiać. Rozumiem to, Lydia. Zbyt wiele wrażeń, jak na jeden dzień.
- Więc chodzi o mnie. – Wzdycham. – Słuchaj, zapomnijmy o tym wszystkim, okay? Dylan na pewno chciałby żebyś tam był. Jacob i Derek z resztą też.
Chłopak przewraca oczyma.
- Nie chcę, żebyś czuła się niezręcznie. Widzę i czuję wszystko, co tylko chcę, więc nie powiesz mi, że się mylę. – Przechyla nieco głowę i zmusza mnie, bym spojrzała mu w oczy. Nie uśmiecha się. Nie jest dumny ani nazbyt pewny siebie. Jest po prostu szczery. – Lepiej dla nas obojga, jeżeli się nie pojawię.
Kręcę przecząco głową. Sean wzbudza we mnie mieszane uczucia. W jednej sekundzie czuję przelewające się przeze mnie poczucie winy, bo nie będzie go tam przeze mnie, a z drugiej strony tak bardzo pragnę, żeby został i poszedł tam bawić się tak, jak wszyscy powinniśmy. Ale w jednym ma rację: nie potrafię na niego nie patrzeć i jednocześnie nie pamiętać o wszystkim, co we mnie wzbudza. O euforii, nutce dramatyzmu, może nawet niebezpieczeństwa i jednocześnie chęci bycia blisko niego.
To chore. Powinnam myśleć w ten sposób o Dylanie, nie o jego PRZYJACIELU. Ale nie potrafię! Nie potrafię wybić sobie Sean’a z głowy, bo on sam nie chce odejść. Dlatego się nienawidzę, za to, że samymi myślami zdradzam swojego chłopaka.
Teraz patrzę na Hale’a i zagryzam dolną wargę. Jego widok, zapach, głos… to wszystko po prostu strasznie miesza mi w głowie, obezwładnia.
- Sean… - szepczę i spoglądam w jego dzikie oczy. – Musisz tam być. Nie dla mnie i nie przeze mnie. Musisz tam być dla Dylana i całej reszty. Nawet jeśli tego nie widzisz, oni cię potrzebują i na pewno oczekują. To prawda, że ja zachowuję się dziwnie, ale obiecuję, że dzisiejszego wieczoru wszystko będzie normalnie.
Chłopak zastanawia się przez chwilę, rozglądając się po dziczy wokół nas. W końcu wraca wzrokiem do mojej osoby, a jego usta wykrzywiają się w lisim uśmiechu.
- Obyś się nie myliła – szepcze mi do ucha, a dwie sekundy później czuję jego gorące usta na swoim policzku. To miejsce na mojej skórze niemal pali żywym ogniem, dlatego na moment przestaję oddychać.
Potem wcale się nie odsuwa, tylko spogląda mi w oczy, a na jego twarzy wciąż dostrzegam cień szatańskiego uśmiechu. Chłopak taksuje mnie wzrokiem i idzie w stronę przyjaciół. Zostawia mnie samą w środku lasu pełną zmieszanych uczuć i zdezorientowania.
To zdecydowanie nie jest dobry początek mojej samokontroli.
Kilka minut później ruszam się z miejsca 1) musiałam odczekać, żeby nic sobie nie pomyśleli 2) ochłonąć też musiałam. Kiedy dochodzę na plażę, widzę roześmiane towarzystwo nad nierozpalonymi drewnami. Dylan wita mnie stęsknionym spojrzeniem, natomiast Sean kucając przed tymi drewnami, posyła mi łobuzerski, dumny uśmiech. Jeszcze trochę, a naprawdę pożałuję, że go namówiłam na ten wieczór.
Chwilę później Black otacza mnie swoimi ramionami i mocno przyciska do siebie. Mimowolnie na mojej twarzy pojawia się radosny uśmiech, kiedy czuję jego ciepło i zapach. Znów czuję się tak dobrze w jego ramionach. Kocham go. Wiem to. Dlaczego więc nie potrafię pohamować chęci bycia blisko Seana?
- Tęskniłem – mruczy mi Dylan do ucha, po czym odsuwa się delikatnie i wpija w moje wargi.
- Ej! Ludzie, potem się będziecie obściskiwać, teraz zapraszamy do ogniska.
Śmieję się.
- Przecież to nie ognisko, Derek. To tylko sterta drewna – mówię, idąc z szatynem w stronę elfa. – Nie stać was na ogień?
Derek patrzy na mnie z politowaniem. Odpowiadam mu wesołym uśmiechem.
- Od tego mamy was, kołki. Potraficie stworzyć niegasnący ogień?
- A kto go potem zgasi, jak będzie trzeba, co geniuszu? – prycham.
- No jak to kto- podśmiechuje Rozalie pod nosem – wy.  – Wskazuje na mnie, Jacoba, Dylana i Sean’a.
- Póki co, mogę ci stworzyć normalny ogień – oznajmiam.
Pstrykam palcami. Pojawia się latająca smuga ognia przy moich palcach i ciskam nią w rozłożone drewna. Ogień wybucha niczym bomba i tworzy gorącą bramę pomiędzy mną i Seanem. Odnajduję jego intensywne spojrzenie pomiędzy płomieniami. Nad nami są tylko gwiazdy. Jasne niebo przykryła ciemna szata, która sprawia, że w blasku ognia, Sean Hale zdaje się być seksowniejszy przystojniejszy niż zwykle. Nie mogę o tym myśleć…
Oni bawią się w najlepsze, nie patrzą na to, czy komuś chce się spać – choć takiej osoby chyba tu nie ma – tylko po prostu cieszą się chwilą. Co rusz ktoś wybucha niepohamowanym śmiechem, albo szeroko się uśmiecha. Nawet Sean, będąc tak samolubnym, egoistycznym i zamkniętym w sobie draniem, potrafi się śmiać i bawić. Wszyscy cieszą się, że Sean do nas dołączył. Dziękuję Bogu za to, że nie wiedzą dzięki komu on tu jest i jakim kosztem. Ja w ramionach Dylana nie bawię się tak dobrze. Nie, żeby było coś z nie tak z tym, że mnie obejmuje, ale jakoś tak nie potrafię się rozluźnić i spojrzeć na wszystko z innej strony. Lada chwila wyspa może zrównać się z nicością, pochłonie ją mrok i wszyscy zginiemy, ale oni przynajmniej umrą uśmiechnięci. Derek i Rose siedzą dziwnie blisko siebie, zauważam jak co jakiś czas na siebie zerkają, albo rozmawiają, jakby odłączeni. Ale cóż, to wciąż Derek, który zawsze jest – musi być – w centrum uwagi, więc większość swojej skupia na robieniu z siebie nadwornego błazna.
- Podoba mi się ten pomysł! Musimy go kiedyś wykorzystać! – wykrzykuje Jacob do Dylana i obaj wybuchają śmiechem.
Nawet nie wiem, z czego się tak cieszą. Zupełnie przypadkiem zerkam w stronę Sean’a. Siedzi na pniu drzewa wpatrzony w ogień, jakby czegoś w nim szukał. I ja sobie coś uświadamiam. On jest dla mnie jak ogień: niebezpieczny i tajemniczy, ale piękny; źródło prawdziwej krzywdy i przyjemnego ciepła; potrafi zadbać życie, ale kiedy się postara, także o nie zadbać.
Dochodzi czwarta nad ranem, za godzinę zacznie świtać. Większość moich przyjaciół już padła trupem przed ogniskiem, zrobili sobie drzemkę na piasku i przytomność odzyskają dopiero jak pan Thomas wpadnie z dziennikiem w ręku i zacznie krzyczeć, żeby robili pompki. To zupełnie w jego stylu, choć jest chyba jednym z najlepszych nauczycieli w tej budzie. Mówiąc „większość moich przyjaciół” mam na myśli fakt, że chyba tylko ja jestem przytomna. Sean zmył się godzinę temu, a Dylan padł zaraz po tym, jak stracił go z pola widzenia.
Siedzę spokojnie na pniu i ogrzewam sobie dłonie przy ogniu, który wciąż się trzyma tylko dzięki mojej i Dylana inicjatywie. Nie chce mi się spać, sama nie wiem dlaczego, skoro mnie ten wieczór najmniej bawił. Hale miał rację. Kiedy on jest w pobliżu, ja nie zachowuję się jak zwykle, nie potrafię być wyluzowana i roześmiana, bo zbyt łatwo mnie rozprasza.
Wzdycham smutno.
Za chwilę widzę Sean’a na molo, patrzy w tę stronę z wyraźnym zaskoczeniem i kiwa głową, bym do niego podeszła. Unoszę brwi i zaczynam się zastanawiać, czy to dobry pomysł. Rozglądnąwszy się wokół stwierdzam, że lepszego i tak nie mam. Jednym ruchem ręki gaszę ogień i podnoszę się z pnia. Odczuwam lekki ból w okolicach nóg. Bolą mnie mięśnie, bo zbyt długo siedziałam. To zdecydowanie był dobry pomysł. Muszę rozprostować kości i wreszcie zacząć coś robić, skoro i tak nie mam zamiaru spać dzisiaj. Dojście do niego zajmuje mi nie więcej niż dwie minuty.
- Co tu robisz? – Mój głos jest niewyraźny. Mało się odzywałam.
Przystaję u boku Sean’a i spoglądam w horyzont. Na niebie wciąż królują gwiazdy, ale za moment powinno świtać. Uwielbiam widok wschodzącego i zachodzącego słońca.
- Byłaś strasznie przybita i niewyraźna – oznajmia bezceremonialnie, patrząc na mnie jak na męczennika.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie – mówię nie patrząc na niego i krzyżuję ręce na piersi.
Sean wzdycha.
- Odpuściłem sobie siedzenie tam do rana, bo zaraz i tak wszyscy padli i niepotrzebnie zmarnowałbym czas. Dziwię się, że ty zdołałaś wysiedzieć do samego końca i nie zasnąć na kolanach Dylana jak Rose.
Rozalie zasnęła zaraz po Jacobie i ułożyła się na jego brzuchu. Nikt nie komentował, bo i tak wiedzieli, ze skończą podobnie. Popatrzyliśmy tylko po sobie i wzruszyliśmy ramionami. Derek nawet się zaśmiał, jak zobaczył śpiącą elfkę. Bezceremonialnie stwierdził, że słodko wygląda jak śpi. Tego też nie skomentowałam, tylko się uśmiechnęłam. On też był zmęczony.
- To żaden wyczyn.
- Lydia – Łapię jego wzrok na sobie. Lustruje mi twarz. – co się z tobą dzieje? Wydawałaś się być taka nieobecna. To przeze mnie? Jeśli tak to…
Wcinam mu się w słowo.
- Mówisz, jakbyś wiedział jak zachowuję się na co dzień. Nie wiesz, Sean. Proszę, nie drąż tematu, bo nie ty pierwszy próbujesz i jeszcze nikomu się nie udało – mówię zażenowana, mój głos jest nieco ochrypły, ale zdecydowany.
Chłopak patrzy na mnie, na morze, na wschodzące słońce i znowu na mnie. Nie wiem, jak mam się czuć i co robić, a to nienormalne z mojej strony. Dlaczego przebywanie z Jake’iem i Derekiem jest dla mnie proste, a z Sean’em już nie. Zachodzę w głowę, ale – jak zawsze – nic to nie daje. Czuję się w pewnym stopniu bezpieczna i szczęśliwa, będąc tu z nim i patrząc na wschód słońca. Oboje patrzymy w tamtą stronę, a Sean już nic nie mówi. Możliwe, że go zgasiłam swoim stwierdzeniem. Wielu ludzi potrafię zbić z pantałyku, nawet się nie wysilając. Świetnie mi to idzie, w przeciwieństwie do wszystkiego innego. Kątem oka zerkam na jego skupioną twarz. Szatyn jest przystojny i w tej kwestii nie będę się okłamywać, bo byłabym w ogromnym błędzie. Widzę wyraźne rysy jego twarzy, pełne usta, spokojny wzrok, ciemne włosy pnące się ku górze. Mimowolnie spoglądam też na jego umięśniony tors i zaciśnięte pięści– Sean skrzyżował ręce na piersi.
Z mojego wnętrza wydobywa się cichy jęk, który nie sposób zdusić.
Pewnie przy nim prezentuję się okropnie. Mam na sobie stare spodnie, które kilka dni wcześniej zmieniłam na krótkie dżinsowe spodenki, używając przy tym parę tępych nożyczek, szary znoszony podkoszulek i czarną bluzę z rękawami podkasanymi do łokci. Dla dodatkowego obciachu powiem tylko, że przez tę noc nie było mi dane też zaczesać włosów, ale chyba nie są w takim złym stanie, skoro Sean jeszcze nie ucieka gdzie pieprz rośnie. Muszę mieć też podkowy pod oczami i niewyraźny wzrok – to jest nieuniknione. Wyglądam przy nim jak potwór z Loch Ness, ale chyba się tym nie przejął.
- Piękny widok – odzywam się, choć cisza mi nie przeszkadza. Wchodzące słońce, rzucające pojedyncze blaski na powierzchnię wody zdecydowanie zapiera dech. Szkoda tylko, że reszta towarzystwa nie ma okazji tego widzieć. Odruchowo spoglądam w stronę przyjaciół i zauważam, że nic się nie zmieniło od mojego odejścia. Wciąż śpią, tyle że Rose przewróciła się na drugi bok, a Dylan spadł z pni, na których zasnął. Kręcę głową z dezaprobatą, a równocześnie lekkim rozbawieniem. Sean musiał to zauważyć, bo zerka w tą samą stronę, a potem na mnie. – Szkoda, że śpią.
- Kiedyś nadrobią stracone widoki.
Obracam się twarzą do niego i patrzę mu w oczy.
- Kiedyś to znaczy kiedy? – jęczę. – W każdym momencie wyspa może przestać istnieć, a ty mówisz, jakby nic się nie działo. Jesteś taki jak Dylan. Obaj nie potraficie zrozumieć tego, jak poważna to jest sprawa.
- Rozumiem to. Ale… Lydia, spójrz na mnie. Nie chcę marnować tego czasu, który pozostał do końca, na myślenie o tym, że lada chwila może mnie nie być, może nas wszystkich nie być. – Łapie moje ręce i unosi na wysokość klatki piersiowej, jestem wpatrzona w jego hipnotyzujące oczy, ale twarz mam jakby z kamienia. Staram się go zrozumieć z całych sił, ale jednocześnie nie potrafię się skoncentrować. – Ty też nie powinnaś o tym myśleć, tylko cieszyć się tym, co pozostało.
Chcę odpowiedzieć, ale najpierw zerkam na nasze dłonie, moje zamknięte w jego. Czarownik szybko pojmuje, o co mi chodzi i zabiera swoje ręce. Z jednej strony, trochę mi ulżyło, ale z drugiej, chciałabym trwać z nim w takim stanie i nie czuć wyrzutów sumienia.
- Przepraszam – mruczy, spoglądając w stronę morza.
No i nie wiem, co mam powiedzieć. „Nie musisz, to było przyjemne”? Czy może wylecieć z tym, że kocham jego najlepszego kumpla, ale wcale mi to nie przeszkadzało? Lydia, jesteś głupia. Trzeba było od początku uważać na niego i na siebie przede wszystkim, to nie miałabyś teraz takich problemów. W końcu głos staje mi w gardle i nic nie mówię, spuszczam wzrok i zaczynam bawić się palcami u rąk. Słyszę tylko szum morza i to, jak oddycha Hale. Jest na siebie zły, to moja wina.
- Jeżeli ma cię to pocieszyć – odzywam się w końcu – to wiedz, że przy tobie wyglądam jak potwór z Loch Ness.
Sean uśmiecha się szeroko, spoglądając na mnie z zaciekawieniem w oczach. Też się uśmiecham, bo udało mi się zagłuszyć tą niezręczną ciszę. Tym razem była niezręczna, w powietrzu tliło się tyle niepewności i poczucia winy. A ja nie lubię czuć się winna ani otępiała.
- Poczucie humoru nie opuszcza cię nawet wtedy, kiedy wiesz, że to, co robisz jest nieodpowiednie? – Marszczę brwi, Sean znacznie się zbliża i patrzy na moje usta. – Nie powinnaś tu ze mną być. Twoje miejsce jest tam, przy Dylanie i Rosalie… Wcale nie wyglądasz jak potwór z Loch Ness, jesteś piękna, Lydia. A ja mieszam nam obojgu w głowie, co znaczy, że szybko zapomniałaś o tym, jak strzeliłem w ciebie strzałą, która powaliłaby niedźwiedzia na łopatki.
Chcąc nie chcąc, przypominam sobie mój ostatni sen z nim w głównej roli. Z miejsca robi mi się cieplej, przełykam ślinę z trudem i znów spuszczam wzrok. Nie potrafię myśleć, zapominam nawet jak się oddycha, przez co mój oddech przestaje być miarowy. Wiem, że jak podniosę głowę, nie uwolnię się od jego oczu, przegram z samą sobą w tej walce.
Pamiętam tę noc, kiedy strzelił do mnie z łuku i bezczelnie cieszył się z tego, że moja nauczycielka jest bardzo efektywna w swojej pracy. Cóż, mnie to nie bawiło, ale teraz, kiedy dzieli nas najwyżej dwadzieścia centymetrów, już nie jest dla mnie niebezpieczny. W zasadzie: nigdy nie był. A ja nigdy nie byłam pewniejsza tego, że jestem bezpieczna, ale w nieodpowiednim towarzystwie.
- I nawet wtedy wydawałeś się taki pewny tego, że mnie obronisz.
- Nie rób bohatera z człowieka pogrążonego w mroku. – Jego oddech mnie otula. Mimowolnie, powoli podnoszę wzrok, poniżej jego obojczyka zauważam kraniec tatuażu, który wcześniej musiał mi jakoś umykać, albo nigdy nie byłam tak blisko jego ciała.
- Czyli co, nie obroniłbyś mnie?
- Lydia – mruczy jakby zmęczony. Uśmiecham się zwycięsko.
- A tak na marginesie: nie rób piękności z kogoś, kto ma w pokoju lustro.
Tym razem on posyła mi łobuzerski uśmiech, którego nie powstydziłby się najprzystojniejszy mężczyzna na świecie; może nawet książę. Ale ten uśmiech ma w sobie coś dzikiego, tajemniczego. Fascynuje mnie.
- Skoro je masz, to najwyraźniej go nie używasz – oznajmia.
- Przestań.
- Ale co? - A on uśmiecha się jeszcze bardziej. Serce podskakuje mi do gardła.
Jak się oddycha?
- Ty już dobrze wiesz co. Po prostu przestań, okay? Proszę. – Bawi go moje zachowanie, prawie powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem, przecież ślepa nie jestem.
- Sęk w tym, że nie wiem – mówi, jak gdyby nigdy nic.
No jasne.
- Ale tak czy inaczej, Dylan skróci mnie o głowę, jeżeli dowie się, że komplementuję jego dziewczynę i wyprowadzam ją z równowagi. – Sean odsuwa się ode mnie.
- Komplementujesz? – Unoszę brew. – Nic nie słyszałam.
Sean się śmieje.
- Bardzo zabawne, Lydia. Naprawdę, jesteś mistrzynią w robieniu z ludzi idiotów.
Wywracam oczyma.
- Przecież ty nie jesteś człowiekiem. Nie starzejesz się, jednym ruchem ręki potrafisz spowodować deszcz, albo wywołać pożar w lesie.
No i wyglądasz jak grecki Bóg, coś, czego nigdy nie powiem na głos. Znowu spoglądam w stronę naszych przyjaciół, następnie na godzinę w telefonie. Już po piątej, a oni szybko nie wstaną. Pierwszą, według mnie, osobą, która się obudzi będzie Rosalie. Ona nie jest przyzwyczajona do długiego snu, ale Derek to zupełnie co innego. Na niego zamierzam wylać wiadro wody, albo – przy lepszych wiatrach – wrzucić go do wody. Na pewno będzie mnie za to wielbił.
- Ty też nie jesteś człowiekiem – zauważa Sean.
- E tam, mi to pasuje. Przynajmniej na zawsze pozostanę młoda fizycznie. To duży plus, jeśli jest się dziewczyną o przeciętnym wyglądzie, zmarszczki wszystko by zniszczyły.
- Dylan powinien dobitnie uświadomić ci, że wcale nie jesteś przeciętna.
Wzruszam ramionami.
Rozmowa z Sean’em już nie sprawia mi takich trudności nad opanowaniem siebie i swoich emocji. Wydaje mi się, że z czasem jest lepiej i już nie muszę zwracać takiej uwagi na swoje zachowanie. Mówię co chcę i robię co chcę, póki jesteśmy sami. W towarzystwie jest to znacznie trudniejsze, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Sean jest czymś w rodzaju zakazanego owocu, który (spróbowany) przynosi więcej szkody, niż mogłabym się spodziewać.
- Stara się – rzucam obojętnie, po czym siadam na molo. Hale robi to samo i zaraz widzę go u swojego boku, nawet czuję, bo nasze ręce czasami się stykają.
- A swoją drogą, Rose jest bardzo zła, za to, że mieszam ci w głowie? – Zaskakuje mnie tym pytaniem. Nie sądziłam, że obchodzi go zdanie mojej przyjaciółki. Rosalie nigdy nie żywiła do niego urazy ani nic z tych rzeczy. Dzisiaj nawet zawzięcie z nim o czymś dyskutowała, ale nie dane mi było dowiedzieć się o czym.
- Rose nie jest zła. Nigdy nie była na ciebie zła, bardziej na mnie. Ale szybko jej przechodzi… a ty nie mieszasz mi w głowie. Sama sobie to robię.
Sean patrzy na mnie, prosto w oczy i uśmiecha się lekko. Odwracam wzrok, patrzę teraz na wschód słońca, który jest obezwładniający, piękny jak nigdy wcześniej, choć rzadko było mi dane oglądać taki moment. Czuję na sobie jego łagodne spojrzenie, skutecznie wybija mnie z pantałyku. Wciąż bawi mnie fakt, że wyglądam jak sierota. Powinnam iść się przebrać i przede wszystkim przestać z nim rozmawiać. Przy Dylanie czuję się swobodniej, potrafię jasno myśleć i nie zadręczać się tym, że ktoś wygląda lepiej ode mnie. To nie zazdrość, to coś w stylu wstydu. Dziewczyna zawsze powinna prezentować się lepiej, no nie? Może to tylko stereotyp, ale mnie tam pasuje.
Odchylam delikatnie głowę, przymykam oczy i biorę głęboki wdech. Mimowolnie moje usta wyginają się w delikatnym uśmiechu, on wciąż mnie obserwuje, zaczynam czuć się głupio, ale nie otwieram oczu.
- Przestań się tak na mnie patrzeć, bo przysięgam, że zaraz wpadniesz do tej wody – ostrzegam łagodnie, ale jego chyba to nie rusza. Kogo poruszyłaby groźba ode mnie? Dereka na pewno. – Nie żartuję.
- Skoro mowa o wodzie… - Otwieram oczy. Sean wstaje, ściąga z siebie czarną koszulkę i patrzy na mnie tak, jakby czekał na mój ruch, ale ja do niczego się nie palę. Unoszę jedynie brew w akcie zdziwienia. – Mam cię wrzucić, czy sama się pofatygujesz?
No chyba nie.
- Woda jest zimna. – To pierwsze, co przyszło mi do głowy, ale w takim momencie każda wymówka się liczy. – Chyba śnisz, skoro myślisz, że wejdę teraz do morza.
Chłopak wywraca oczyma, jakby wiedział, że szukam wymówki, by mu odmówić. To, że to robię, nie znaczy wcale, że on musi o tym wiedzieć.
W końcu udaje mu się mnie przekonać i zanurzam się w – ku mojemu zdziwieniu – ciepłej wodzie. Jedyny problem tkwi w tym, że nie za bardzo umiem pływać i zapewne szybko się ośmieszę przed Sean’em. Ale to nie moja wina, że nikt wcześniej nie pomyślał, by mnie tego nauczyć. Zawsze trzymałam się blisko brzegu, tam, gdzie sięgałam palcami dna. Teraz niestety go nie czuję, a moja panika wzrasta.
Hale zniknął z moich oczu tak szybko, jak tylko wskoczył do wody. Mogłam się nie zgadzać. Mogłam zostać na molo i popatrzeć, jak on flirtuje ze śmiercią. Dla mnie to morze to otchłań zła i śmierci, pomimo tego, że bycie w wodzie jest bardzo przyjemne. Wszystko byłoby idealnie, gdybym tylko czuła pod nosami to cholerne dno! Usiłuję się uspokoić, machać trochę rękoma i nogami, ale niezbyt dobrze mi to idzie. Kiedy chcę się poddać, czuję jak jego ręce unoszą mnie ku górze. Jedną delikatnie podpiera moje plecy, a drugą nogi.
- Nie wiedziałem, że nie umiesz pływać – mówi zdziwiony, z jego czoła skapują krople wody. Ja na szczęście JESZCZE nie zamoczyłam włosów, a w razie czego w ciągu sekundy je wysuszę.
- Bo nie zapytałeś – warczę do niego.
W odpowiedzi słyszę cichy śmiech, widzę jego roześmiane oczy.
Chwilę później jesteśmy już bliżej plaży, dotykam palcami dna, więc mogę spokojnie stać i nie bać się, że utonę zanim „pan idealny” zdąży się nacieszyć pływaniem w morzu o piątej nad ranem. Kręcę głową z dezaprobatą, widząc jego poczynania zaledwie kilka metrów ode mnie. Uświadamiam sobie, że przy nim nigdy nie byłam w zagrożeniu, chronił mnie i robi to nadal, tylko w sposób, który trudno rozgryźć. Nie wychyla się ani nie narzuca. Po prostu jest, kiedy go potrzebuję.
- Myślisz, że będzie coś, jak wyspa zniknie? – pytam.
- Coś na pewno – mówi z przekonaniem. – Gdyby nic nie było, po co Layla pokazywałaby nam to zaklęcie dla mrocznych? Natura musi znaleźć równowagę, jakiś odpowiednik wyspy, skoro ta stopniowo zanika w przestrzeni. Myślę, że to będzie coś lepszego niż to, co jest tutaj.
- Rozumiem, że po końcu Galahiti, czekasz na tron i dziesięć wachlujących, seksownych służących, które będą na każde twoje zawołanie? – Rozbawiam go tym zdaniem.
- Może nie dziesięć – śmieje się. – Jedna by wystarczyła. A co do tronu, dobry pomysł.
Nagle coś porusza się za nami… 


Takim oto sposobem kończę 26 rozdział i szczerze, bardzo zastanawiam się, czy Wam się podoba. No bo w sumie nigdy nie planowałam dla Lydii nikogo oprócz Dylana. To miała być taka epiczna, niekończąca się miłość, a zamienia się w coś innego... Sama nie wiem jak to opisać. Po prostu myślę, że powinien być ktoś, kto nigdy nie będzie taki jak Dylan. Powiecie teraz, że to bez sensu, ale dla mnie jednak ma jakiś sens. Lydia kocha Dylana i będzie go kochać jeszcze przez dłuuugi czas, ale Sean, on po prostu jest inny.
Nie wytłumaczę Wam tego :d I przepraszam, że rozdział jest tak późno, ale aktualnie pracuję już nad drugą częścią tego opowiadania. Bo będą dwie albo trzy części xD I tak, wiem, że to głupota pisać drugą część czegoś, czego się jeszcze nie skończyło, ale ja wiem jak to się skończy, nie wiem jak opisać to w słowa ^^
A poza tym jeszcze trochę musi się wydarzyć przed zakończeniem, a ja muszę od razu wziąć się do pracy. Kolejny rozdział postaram się dodać mniej więcej za tydzień, aczkolwiek może nawet w ten weekend? Zobaczymy jeszcze :*
Czekam na Waszą reakcję i opinie <3
Pozdrawiam gorąco! xx
Cherry

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Hejka! :D
      Oficjalnie pozwala Ci mi przywalić. Tyle czasu minęło, a mi nawet nie chciało się przeczytać tego cudeńka, nad którym tyle pracowałaś. Wiem, że jestem okropna, ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Oceny, koniec roku... rozumiesz, prawda? :) Ale teraz już jestem i biorę się za napisanie w miarę dobrego komentarza :-*
      Może zacznę od tego, dlaczego zaczął mi się "podobać" Sean? Hę? No pytam się. On mi rozwala Dylię, a ja kurdę taka jakaś miękka się robię, gdy czytam fragmenty z nim. To nie jest fajne! :(
      Trochę dołujące jest to, że niedługo to może być koniec wyspy i wgl nie wiadomo co będzie dalej. Ale skoro już piszesz drugą część to nie mogli zginąć xDD. Interesuje mnie fakt, jak to wszystko rozwiniesz, że skończy się dobrze...
      Zauważyłam, (nie w tym, ale już przy wcześniejszych rozdziałach) że Ros coś tam kręci z Derekiem, albo mi się wydaje xD. Chociaż no... nie wiem xd.
      Ta scenka na molo i potem w morzu (btw. bo to może, czy rzeka? xD Nie chce mi się sprawdzać) Awww <3.
      Widzisz? Zaczynam. Kochać. I. Ubóstwiać. Seana. A. To. Miało. Się. Nigdy. Nie. Zdarzyć.
      Rozdział ogólnie taki długi i wgl taki fajny :D
      Pisz takich więcej! (Jakbyś już tego nie robiła, ale ciii :p)
      Czekam na kolejny doskonały rozdział <3
      Ps. Jeśli nie zauważyłaś zmieniłam nazwę z Kerry na Shoshano, może być? xD Mi się tam podoba. Brzmi tak poważniej, doroślej... O czym ja walę, wcale tak nie jest xd. No nie ważne.
      Czekam z niecierpliwością na następny rozdział <3
      A i cuuudowny szablon ;O
      Tulę,
      Shoshano aka Kerry aka Kercia aka Paw aka Ludź aka MAŁPA

      Usuń